Klucze do popkulturowego królestwa – recenzja filmu Player One

0
756

Ekranizacja książki Ernesta Cline’a Ready Player One weszła do światowych kin na początku kwietnia. Po obejrzeniu zwiastunów wszystkim geekom i miłośnikom lat 80.

XX wieku zapaliły się światełka w oczach. Widoczne liczne odniesienia do starszych, ale również nowych dzieł popkultury sprawiają, że film jest świetną propozycją niezależnie od wieku widza.

Dla wielu z nas Steven Spielberg to symbol dzieciństwa. E.T., Indiana Jones, czy Jurassic Park są wręcz kultowymi produkcjami tego reżysera. Nie dziwi więc, że jako twórca kultury, świetnie się w niej czuje i wręcz naturalnie porusza między odniesieniami, a w Player One  jest ich naprawdę wiele. Siedząc w kinowej sali możemy zrobić sobie sentymentalną podróż przez znane nam filmy, gry, czy komiksy.  Produkcja aż kipi od nawiązań ukrytych w dialogach, rekwizytach, muzyce i, oczywiście, w awatarach graczy. Oprócz easter eggów poukrywanych na dalszym planie, reżyser osadził całą scenę w klimatach horroru Kubricka „Lśnienie”.

Ale zacznijmy od początku. Film przedstawia nam Ziemię 2045 roku. Społeczeństwo żyjące na zrujnowanej przez biedę, klęski żywiołowe i przeludnienie planecie niemal całkowicie przenosi się do wirtualnego świata OASIS. System ten pozwala oderwać się od szarej codzienności i stać zupełnie kimś innym. To właśnie tu spędza się całe dnie, nawiązuje przyjaźnie i przeżywa niesamowite przygody. Dzięki awatarom  możemy wykreować nowego siebie – całkowicie zmienić wygląd, stać się Batmanem, Supermanem, czy Smugą z Overwatch. Okazuje się jednak, że rzeczywistość OASIS zbudowana przez Jamesa Halliday’a (Mark Rylance) – genialnego twórcę wirtualnego świata – kryje za sobą głębszy sens. Przed śmiercią wizjoner ukrył gdzieś trzy klucze, które zdobyć może jedynie prawdziwy miłośnik popkultury. Pierwsza osoba, które zbierze wszystkie artefakty zostanie nowym właścicielem OASIS – zdobędzie fortunę i władzę nad wirtualną świątynią rozrywki. Swojego szczęścia próbują gracze z całego świata, w tym Wadle Owen Watts (Tye Sheridan) – nastolatek mieszkający w slumsach, zakochany w latach osiemdziesiątych. Sielankową rywalizację niszczy korporacja Innovative Online Industries , dowodzona przez Nolana Sorrento (Ben Mendelsohn), który z zapleczem socjologów i kulturoznawców oraz istną armią „korpograczy” próbuje złamać zagadki Halliday’a i przejąć władzę nad magicznym światem technologii.

Mimo wielu pozytywnych opinii i ogromu sympatii spotęgowanej nostalgią lat dziecięcych, film nie jest idealny. Historia przestawiona przez Spielberga jest aż do bólu schematyczna, przewidywalna i banalna. Oto Wadle Watts – osierocony młodzieniec bez perspektyw, zostaje wplątany w intrygę i musi stawić czoła „wielkiemu złu”, by uratować bliskich i cały świat. Zasady korzystania z technologii VR pozwalającej przenieść się do OASIS też pozostawiają wiele do życzenia. Już w zwiastunie widzimy, że mimo akcesoria do gry są ogólnie dostępne nawet dla biedniejszej części społeczeństwa, to spora liczba graczy biega z goglami po ulicach pochłonięta grą i kompletnie oderwana od rzeczywistości. Również liczne odniesienia popkulturowe, mimo że są miłym puszczeniem oczka w stronę starszych widzów, to nie wnoszą praktycznie niczego do historii.

PRZEGLĄD RECENZJI
Muzyka
8
Zdjęcia/efekty specjalne
7
Fabuła
5
Gra aktorska
6
Poprzedni artykułNałęczów – 5 powodów, dla których warto tu przyjechać
Następny artykułStrefa płatnego parkowania w Lublinie. Ile zapłacisz za postój
Absolwentka e-edytorstwa i technik redakcyjnych UMCS, obecnie studentka produkcji medialnej. Nie znosi nudy, dlatego praca w dynamicznej redakcji jest dla niej idealna. Na co dzień lubi zaczytywać się w kryminałach i fantastyce, a w wolnych chwilach ucieka marzeniami do Kraju Kwitnącej Wiśni.
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments