Ratują dzikie zwierzęta, walczą z bezdomnością domowych pupili. Ich podopiecznymi są kuny, lisy, pustułki i…psy. Stowarzyszenie Leśne Pogotowie działające pod Jabłonną nie odmówi pomocy żadnemu zwierzęciu. A wszystko to z potrzeby serca.
Styczeń 2018. Skrzynice Drugie. Niewielka wieś w gminie Jabłonna pod Lublinem. Młode małżeństwo otwiera ośrodek rehabilitacji dzikich zwierząt „Leśne Pogotowie” i natychmiast zdobywa sympatię mieszkańców i lokalnych aktywistów działających na rzecz zwierząt. Ich entuzjazm jest zaraźliwy – na teren ośrodka przybywa coraz więcej ciekawskich, a przede wszystkim tych, którzy znajdują potrzebujące pomocy ptaki, gryzonie i drapieżniki.
Miłe dobrego początki
Ośrodek prowadzony przez Lenę Grusiecką i Mateusza Kulika funkcjonuje zaledwie od początku tego roku, ale już przewinęło się przez niego kilkudziesięciu kuracjuszy, głównie dzikusów z lasów całej Lubelszczyzny, jak kuna z Białej Podlaskiej czy lisek z Dubienki nad Bugiem oraz sąsiadujących województw.
W czerwcu 2017 pani Lena i jej mąż, Mateusz, założyli stowarzyszenie, a wcześniej przez lata pomagali zwierzętom na własną rękę. Ratowali chore konie, zwierzęta dzikie i domowe, bez względu na gatunek. I choć nie było łatwo, nigdy nie zastanawiali się nad tym, jaki dystans mają do pokonania, by dowieźć leżącego przy drodze lisa, jakie będą koszty leczenia chorego jeża. Priorytetem było uratowanie zdanych na człowieka stworzeń.
– Na początku zajmowaliśmy się wyciąganiem koni z różnych opresji – transportów rzeźnych, nieciekawych miejsc, gdzie nie miały dobrej opieki. Dlatego 10 lat temu zakupiliśmy gospodarstwo pod Lublinem, gdzie nasi podopieczni mogli dochodzić do zdrowia. Byliśmy też wolontariuszami w różnych fundacjach, ale nie zawsze zadowalały nas sposoby działania tych organizacji. Naturalną koleją rzeczy było więc powołanie własnego stowarzyszenia, zwłaszcza, że nasze gospodarstwo położone jest pod lasem. Rozniosła się już wieść, że pomagamy zwierzętom i ludzie zaczęli coraz częściej prosić nas o pomoc i ratunek dla rannych, dzikich zwierząt – tłumaczy pani Lena.
W tej chwili Stowarzyszenie „Leśne Pogotowie” liczy siedmiu stałych członków, na czele z panią Leną i jej mężem, Mateuszem. – Obydwoje jesteśmy z wykształcenia archeologami, pozostali członkowie Stowarzyszenia to dwóch psychologów, weterynarz, biotechnolog i filozof. Łączy nas chęć pomagania zwierzętom, która stała się największą życiową pasją – mówi pan Mateusz.
Syzyfowa praca, czyli dzień z życia pogotowia
Pracy w „Leśnym Pogotowiu” nie brakuje. Każdego dnia pojawiają się nowi kuracjusze, których trzeba przygotować do rehabilitacji, a tym zadomowionym podać leki i obrządzić. Członkowie, którzy utrzymują ośrodek niemal wyłącznie z własnych środków, dzielnie łączą pracę w centrum ze zobowiązaniami zawodowymi poza nim. Bez tego nie udałoby się pokryć nawet części kosztów wyżywienia i opieki weterynaryjnej podopiecznych.
– Bardzo byśmy chcieli poświęcić się tylko opiece nad trafiającymi do nas zwierzętami. Niestety ze względów finansowych musimy pracować. Ośrodek utrzymuje się głównie z naszych funduszy i bardzo ciężko jest zdobyć środki z zewnątrz, a wyżywienie i opieka weterynaryjna są bardzo kosztowne – wyjaśnia pani Lena.
Małżeństwo ma napięty grafik. Każdy dzień to stały repertuar zajęć i nowe przypadki, którym trzeba poświęcić swój czas. Niekiedy pomieszkujące w „Leśnym Pogotowiu” zwierzaki wymagają całodobowej opieki.
– Codzienne wstawanie o 6 rano nie należy do zadań najłatwiejszych, ale tylko samodyscyplina i rygor pozwalają nam wyrobić się ze wszystkimi zaplanowanymi zajęciami – mówi pan Mateusz. – Najpierw oczywiście karmimy zwierzęta, sprzątamy to, co “nabałaganiły w nocy”, obrządzamy konie i kozy, sprawdzamy pastwisko, które regularnie demolują nam łosie i sarny, wypuszczamy zwierzęta na pastwisko. Później znajdujemy chwilkę na śniadanie dla nas i wyruszamy do pracy. Po południu znów karmienie, czasem wizyta u weterynarza. Młode zwierzaki wymagają karmienia co dwie, trzy godziny również w nocy, same sobie nie poradzą – podsumowuje.
Dzika ferajna
Do ośrodka rehabilitacyjnego w Skrzynicach Drugich trafiają przeróżne zwierzęta. Są wśród nich gatunki chronione i te pospolicie występujące, dzikie i domowe. Gatunek czy rasa nie grają roli, bo każdy zwierzak zasługuje na pomoc. Części z nich udaje się wrócić na wolność. Te, które mimo rekonwalescencji mają nikłe szanse na przetrwanie w dziczy, pozostaną w ośrodku do końca.
– Trafiają do nas głównie zwierzęta dzikie, które uległy rozmaitym wypadkom, ale współpracujemy też z naszą gminą w kwestii zwalczania bezdomności zwierząt. Aktualnie przebywa u nas piesek postrzelony z wiatrówki. W wyniku postrzału jest częściowo sparaliżowany. Szukamy dla niego nowego, odpowiedzialnego domu. Ostatnio dołączyły do niego dwa jeszcze ślepe szczenięta, odebrane pijanemu mężczyźnie, który próbował utopić je w rzece. Z dzikusów na wolność powróciły ostatnio ślepowron, jeż, jeżyki i pustułka – wylicza pan Mateusz.
Obecnie w Ośrodku mieszka pięć kun, lisek, dwa zające, wiewiórka, myszołów, pustułka, bażant, trzy gołębie, fretka zwana Trąbką, trzy konie, siedem kóz, trzy koty, trzy psy, kury, indyki, kaczki i siedem rodzinach pszczelich. A zwierzyniec powiększa się bezustannie.
Jednak doraźna pomoc to nie wszystko. – Staramy się przekonywać ludzi, że warto dbać o przyrodę, traktować ją z szacunkiem i pamiętać, że jesteśmy jej częścią, a także wyzbyć się stereotypów dotyczących dzikich zwierząt – mówi zgodnie małżeństwo.
Każde zwierzę pozostawia ślad
Praca w ośrodku to jednak nie tylko wysiłek fizyczny. To także, a może przede wszystkim, wyzwania, które silnie oddziałują na emocje.
– Każdego dnia towarzyszą nam inne wrażenia i odczucia. Czasem jest to wielka radość, że udało nam się uratować życie zwierzaka, a czasem przytłaczający smutek, rezygnacja i bezsilność, kiedy zwierzę odchodzi. Wielokrotnie pojawia się też złość wywołana ludzką bezmyślnością i głupotą – mówi pani Lena.
To, co łączy zespół ośrodka to wyjątkowa wrażliwość, wytrwałość i zaangażowanie, które niejednemu zwierzakowi uratowały życie. I ambitne plany na przyszłość:
– Marzymy o rozbudowie naszego Ośrodka z pełnym zapleczem weterynaryjnym i miejscem do edukacji dzieci, młodzieży i dorosłych. Chcielibyśmy stworzyć placówkę, w której każde potrzebujące zwierzę otrzyma pomoc i kompleksową opiekę – wyjaśnia pan Mateusz.
Ty też możesz pomóc!
Ośrodek rehabilitacyjny „Leśne Pogotowie” zbudowany został ze środków własnych. Woliery, boksy, leżanki, sprzęt specjalistyczny oraz akcesoria niezbędne do prowadzenia placówki, zakupili pomysłodawcy, którzy starają się sami finansować wszelkie wydatki. Nie zawsze jednak jest to możliwe. Dlatego wszyscy, którzy chcą pomóc podopiecznym „Leśnego Pogotowia”, mogą wpłacić darowiznę, przywieźć zaopatrzenie bądź przyłączyć się do wykonywanych na terenie ośrodka prac związanych z karmieniem i oporządzaniem kuracjuszy czy budowy pomieszczeń dla zwierzaków.
– Potrzebujemy głównie materiałów do budowy wolier i pomieszczeń dla zwierząt. Desek, siatki, blachy na dach, drewna konstrukcyjnego, impregnatów, gwoździ. Oczywiście będziemy też wdzięczni za karmę, jednorazowe podkłady higieniczne, koce, kojce czy budy. Można wesprzeć nas finansowo wpłacając darowiznę na konto Stowarzyszenia. A i rąk do pracy nieco brakuje – wymienia pan Mateusz.
Dane do przelewu:
Stowarzyszenie „Leśne Pogotowie”
nr konta: 09 1600 1462 1830 5285 5000 0001
Godziny pracy Stowarzyszenia
„Leśne Pogotowie” to ośrodek całodobowy, jednak ze względu na wytyczne Generalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska, ośrodki rehabilitacji dzikich zwierząt są miejscami zamkniętymi dla zwiedzających. Znajdujące się w nich zwierzęta powinny mieć jak najmniej styczności z ludźmi. Jeśli potrzebujecie porady, chcecie poprosić o przyjazd do znalezionego zwierzęcia, albo uprzedzić, że pojawicie się z kolejnym pacjentem, dzwońcie pod numer 600 621 121. Członkowie Stowarzyszenia poinstruują Was, jak postąpić w takiej sytuacji.