– Dla mnie nie ma rzeczy niemożliwych – podkreśla Lidka Siczek, artystka i malarka, która pracuje w Teatrze Muzycznym. Choć sama nie występuje na scenie, to w spektaklach możemy podziwiać rzeczy, które stworzyła: nakrycia głowy, ubrania i różnorodne rekwizyty.
Lidia Siczek już od dziecka miała talent plastyczny. Mimo że czasy nie były łatwe. – Wtedy zawód artysta-plastyk nie był odbierany pozytywnie, zwłaszcza w mojej rodzinie. Nazywano nas dziwolągami – wspomina kobieta.
Swoją pasję rozwijała latami. – Niewiele wiedziałam na temat mody, ale projektowałam różne ubrania, robiłam na drutach, czy na szydełku. Nigdy jednak nie naśladowałam innych projektów i zawsze poddawałam się własnej fantazji – podkreśla.
Od dziecka miała również oryginalny styl. – Zawsze ubierałam się inaczej. Większość ciuchów robiłam sama. Projektowałam i szyłam słynne spódnice bananówy, jak tylko stały się modne. Robiłam spódnice z pieluch, farbowane w kotle farbami – opowiada.
Lata szkolne
Lalki i maskotki, na szydełku i na drutach – pani Lidka od zawsze robiła coś, czego nie można było kupić w sklepach. I malowała, bo to zawsze było jej marzeniem.
– Chciałam skończyć liceum plastyczne, ale nie to w Lublinie, tylko to w Nałęczowie, gdzie było wikliniarstwo. Wtedy spotkałam się z oporem rodziny, głównie mamy, która się na to nie zgodziła. – wspomina ze smutkiem. – W rezultacie skończyłam dziwną szkołę, czyli technikum przemysłu spożywczego, specjalność: mikrobiologia w przetwórstwie mleczarskim. Czułam bunt w każdej komórce mojego ciała, bo przez pięć lat robiłam coś, czego szczerze nienawidziłam.
Kobieta jest również miłośniczką teatru, a jej miłość narodziła się w szkole. – Działało kółko teatralne, w którym się wyżywałam i spełniałam. Wtedy też rzeźbiłam w mydle, główki Urszulki Kochanowskiej, Chopina i wiele innych – śmieje się.
Od stomatologii do pokazów mody
Przez kilkanaście lat pracowała na UMCS, prowadząc sekretariat dyrektorów naczelnych. – Potem odeszłam i zaczęłam pracować w instytucie stomatologii. Później przez jakiś czas byłam taką żoną przy mężu i to mi nie odpowiadało – uśmiecha się pani Lidka. – Wtedy zaczęłam pracę w galerii, która wówczas była prowadzona przez Jolę Szalę-Cioczek pod nazwą Czad. Robiłam tam różne ubrania i nakrycia głowy. Tak się spełniałam.
W swoim życiu organizowała również pokazy mody. – Ewa Sobkowicz z Teatru Muzycznego była wtedy modelką w grupie Femmelette. Młodziutka, śliczna i taka jest oczywiście do dziś, chodziła w moich ubraniach. To były dwa pokazy mody, reżyserował je Janusz Opryński – opowiada. – Ktoś nawet napisał o tym w gazecie, ale dalej robiłam to na zasadzie, żeby pokazać swoją pracę i uciec.
Garderobiana
Przyznaje, że nie łatwo było jej znaleźć stałą pracę. – W 2004 roku zaczęłam pracować w Teatrze Muzycznym. Rok spędziłam w damskiej pracowni krawieckiej, bo potrafię szyć, mimo że nie jestem krawcową. Praca przy maszynie jest dla mnie zbyt monotonna – przyznaje artystka. – Wtedy moja dusza się bardzo buntowała, więc robiłam jakieś kwiatki i dekoracje.
Później dostała nową posadę. – Była reorganizacja teatru. Ówczesna kierowniczka wezwała mnie do siebie i mówi: od jutra pani jest garderobianą chóru żeńskiego. I to był chrzest bojowy. Ktoś kto tego nie robił, nie zdaje sobie sprawy z tego, jak trudna i odpowiedzialna jest to praca, zwłaszcza przy dużym zespole – wyjaśnia pani Lidka. – Wtedy mieliśmy 19 chórzystek. Robiłam nakrycia głowy i rekwizyty.
Tak było do 2009 roku. Wtedy przeszła z wielką pompą do pracowni plastycznej. Tam dostała wiatru w żagle.
Czarodziejka
W styczniu 2019 roku, po kilku latach przerwy, wróciła do pracy Teatrze Muzycznym. Po powrocie ostro bierze się do pracy i w ciągu miesiąca robi 87 nakryć głowy do jednego ze spektakli.
– Jestem bardzo dumna. Nawet od scenografki dostałam podziękowanie. To były przecudne białe kapelusze i dostałam pozwolenie, żebym je ozdabiała po swojemu. Czego tam na nich nie było! Były króliki, czy bocianie gniazda – śmieje się.
Nazywają ją czarodziejką, bo nawet z patyczków potrafi stworzyć nakrycie głowy do spektaklu. –Malowanie i ozdabianie butów to jest też moja pasja. Do Krainy Uśmiechu zrobiłam jednej z artystek okleiłam buty różową koronką, taką samą z jakiej miała suknię i doczepiłam koraliki. Kiedy je zobaczyła, powiedziała: „Boże, pani Lidko ja w życiu nie miałam takich butów!” I te buty potem grały na scenie. Miała je na nogach, a potem zdjęła i z fantazją przez pierwszy akt żyły sobie na scenie. Różowe buty na zielonej trawie – wspomina kobieta.
Przyznaje, że jest wielbicielką spektakli granych przez Teatr Muzyczny. – Mnie to po prostu naprawdę interesuje. Zwłaszcza teraz, kiedy wykonuję te nakrycia głowy i rekwizyty. Znam tych wszystkich ludzi, chórzystów, solistów i oni mnie znają. To mi sprawa radość – zaznacza.
Artysta-plastyk
Pani Lidka chętnie korzysta również z nowoczesnych technik. – Już dawniej wykonywałam decoupage, nie wiedząc nawet, co to za technika. Kiedyś miałam brzydkie meble w kuchni i je odmieniłam, a dopiero po dwóch latach dowiedziałam się, że wykonałam decoupage – śmieje się artystka.
Ta technika pozwala się wykazać i popuścić wodze fantazji. – Niedawno w Teatrze Muzycznym ozdabiałam na koncert gitarę. Robiłam wycinanki z serwetek i układałam całe historie. Nigdy nie był to tylko jeden kwiatuszek, bo tak, to mogą robić dzieci albo ktoś kto nie ma odwagi i wyobraźni. Jak ktoś się bierze za taką technikę, to musi mieć lekką rękę, dużo precyzji i cierpliwość. Nie ma rzeczy i dziedziny z rzemiosła artystycznego, która by mnie nie zachwyciła i nie porwała przynajmniej przez jakiś czas – zaznacza.
Potem nadszedł czas na filcowanie. – Zachwyciłam się nim. Robiłam szale, ubrania. Jestem wielką fanką sklepów z tanią odzieżą, gdzie można pozyskać niebywałe materiały. Uwielbiam szyć z kompletnie nietypowej tkaniny. Na przykład z tkaniny obiciowej zrobiłam sobie dwa płaszcze – przyznaje.
Z patyczków i bibuły
Specjalnością pani Lidki są nakrycia głowy. Te ze złotych patyczków zagrają w Szpicbródce. – Te trzy sobie uwiłam, jak wróciłam z urlopu. Nie widziałam wtedy jeszcze żadnego projektu i pozwoliłam sobie sama zrobić je z patyczków i bibuły. To genialny materiał, który można utrwalić i przetrwa lata, no chyba, że ktoś na tym siądzie – zastrzega.
– Sama sobie nadałam roboty, bo jeden egzemplarz robi się kilkanaście godzin! To jest taka praca, że trzeba cały czas to kontrolować, ale jestem bardzo sprawna manualnie. To moje najbardziej czasochłonne okazy, bo tego w żaden sposób nie przyspieszę – podkreśla.
Równie oryginalne nakrycia głowy zagrały w spektaklu „Od Opola do San Remo”. – Na koncercie jest piosenka Karela Gotta „Lady Carneval” i zrobiłam tam nakrycia głowy, naramienniki plus ogony z tyłu z patyczków kreatywnych i piór. Jak choreograf i scenograf zobaczyli moje wykonanie to byli prawie bliscy omdlenia i scenograf aż do mnie powiedział: „moja czarodziejko patyczków kreatywnych” – uśmiecha się pani Lidka. I opowiada, że najpierw trzeba było wyplatać, potem ozdabiać, doczepiać kamyczki i zrobić stelaż do przyczepienia piór.
– Później te pióra trzeba było dziewczynom umocować tak, żeby były lekkie i wygodne, bo one w tym szalały, a nie stały statycznie – dodaje.
Każde nakrycie, jakie wykonuje pani Lidka jest dostosowane do danej osoby. – Mam wcześniej wymiary. Każde z tych nakryć głowy jest indywidualnie dopasowane. A zaletą tego jest to, że nawet jak jest trochę za duże to te patyczki się wyginają i odstają, więc jest plastyczne i się dostosowuje. Niektóre krzyczą, że jest trochę chropowate, ale ja mówię: dziewczynki masaż za darmo macie! – żartuje artystka.
Nakrycie głowy musi być nie tylko piękne, ale też praktyczne, bo aktor podczas sztuki się przebiera, czasem wielokrotnie. – Aktorzy mnie znają, lubią, bo wiedzą, że naprawdę kocham tę pracę. I dopóki mam siłę i wiem co robię, to chciałabym tutaj jeszcze trochę pobyć – uśmiecha się pani Lidka.