Kasia i Jacek Sienkiewiczowie to rodzeństwo, które tworzy duet folkowo-popowy – Kwiat Jabłoni. Jak sami przyznają nazwa nie jest przypadkowa, bo nawiązuje do czasów ich dzieciństwa. Podzielili się z nami wspomnieniami z rodzinnego domu oraz zdradzili, dlaczego lubią cydr.
Czy Kwiat Jabłoni próbował już cydru z naszych lubelskich jabłek?
Jacek Sienkiewicz: Tak!
Kasia Sienkiewicz: Tak, oczywiście, że tak! Wielokrotnie! To był pierwszy cydr jakiego spróbowałam w życiu.
J.S.: Ja też. Pamiętam, że pierwszy raz wypiłem cydr, kiedy była taka akcja, żeby kupować jabłka na złość Rosji. Byłem wtedy na imprezie studenckiej i tam właśnie głównie ze względu na to piliśmy wasz cydr.
K.S.: Ja chyba lubię ten klasyczny. Wolę cydr zdecydowanie bardziej niż piwo.
Samo słowo „kwiat” kojarzy się raczej z czymś młodym, świeżym. Kwiat z Waszej nazwy nawiązuje do czasów dzieciństwa?
J.S.: Tak, pod dwoma względami. Po pierwsze wychowaliśmy się w domu, który jest położony w starym sadzie jabłoniowym. Po drugie, i to właściwie jest chyba nawet pierwsza interpretacja, często słuchaliśmy jako dzieci punkowego utworu „Kwiat Jabłoni”. Utwór był grany przez zespół Trash Budda i opowiada o jabolu o nazwie Kwiat Jabłoni.
K.S.: Był to jabol sprzedawany w PRL-u. Ostatnio znajoma pokazała mi skecz Manna i Materny, w którym pokazują butelkę Kwiatu Jabłoni z etykietą, zresztą bardzo ładną.
Co czerpiecie z folku, a co z popu?
K.S.: Z folku na pewno to, że Jacek gra na mandolinie. To jest element folku amerykańskiego.
J.S.: Nasz perkusista dużo gra na tomach, a to znaczy, że nie gra tak klasycznie, jak w muzyce rozrywkowej. I to też daje taki folkowy efekt.
K.S.: Czasami stosuję trochę białego zaśpiewu kojarzonego z góralskim, ludowym. Chodzi mi o taki moment, w którym załamuje mi się głos. Czasami tego używam, a to zdecydowanie dodaje piosenkom folkowego charakteru.
J.S.: Na przykład w moich utworach często też harmonie są inspirowane różnymi melodiami bałkańskimi, greckimi, a jeżeli chodzi o pop to wydaje mi się, że forma naszych utworów. Zwrotka, refren, zwrotka, refren, jakiś bridge, czasem solo. Moim zdaniem to jest właśnie myślenie popowe.
K.S.: No i chyba po prostu melodie są u nas popowe.
J.S.: Tak, inspirowane folkiem, ale popowe.
Jesteście rodzeństwem i razem pracujecie. Nie macie już siebie czasami dość?
K.S.: (śmiech) Mi się wydaje, że nie mamy siebie dość. Może dzięki temu, że na wakacje wyjechaliśmy specjalnie osobno, by spędzić czas bez Kwiatu Jabłoni w głowie.
J.S.: Umiemy to jakoś zrównoważyć…
K.S.: Tak, umiemy ten czas równoważyć, chociaż spędzamy go ze sobą znacznie więcej niż mogłoby się wydawać. To przecież nie jest czas tylko na scenie, ale to są próby zespołu i próby dźwięku i całe dni na dojazdy i potem bycie razem w hotelu, na śniadaniach… Jesteśmy cały czas razem! (śmiech) Pewnie więcej czasu spędzamy ze sobą, niż z naszymi partnerami!
J.S.: Są takie okresy, kiedy tak właśnie jest! (śmiech)
K.S.: Uważam, że to nie jest wada, a zaleta, że jesteśmy rodzeństwem. Rozumiemy się muzycznie bardzo dobrze, bo słuchaliśmy od zawsze tej samej muzyki.
Motywujecie się nawzajem?
J.S.: No nie. (śmiech) Nie mieliśmy chyba takiej sytuacji, żeby któreś z nas miało kryzys, a drugie mówiło mu, że da radę.
K.S.: Albo jest beznadziejnie i oboje to wiemy, albo jest super i też mamy oboje tego świadomość.
Jakiej muzyki słuchacie na co dzień?
J.S.: Ja ostatnio zakochałem się w Billie Eilish… Kupiłem płytę i słucham jej na okrągło od początku do końca. To jest dla nas bardzo trudne pytanie, bo słuchamy różnej muzyki. Oboje mamy wykształcenie klasyczne, więc też bardzo lubimy muzykę klasyczną. Od klasycznej wcześniejszej do poważnej współczesnej.
K.S.: Ostatnio zastanawiałam się nad tym głębiej i doszłam do wniosku, że chociaż lubię masę gatunków, to moje emocje najbardziej porusza ethno jazz. Na przykład takie granie jak w zespole u Adama Bałdycha czy u Leszka Możdżera. To mnie niesłychanie wzrusza. Poza tym bardzo ważne są dla mnie takie gatunki, jak country, bluegrass, jazz no i pop, bo dla mnie istotne są również słowa, które w popie są bardziej eksponowane niż w jazzie.
J.S.: Odkąd działamy więcej na rozrywkowej scenie muzycznej, to przez to bardziej interesujemy się zespołami, które obecnie grają w Polsce. Uważam, że na naszym rynku jest bardzo dobrze, jest po prostu dużo fajnych rzeczy do posłuchania.
K.S.: Ostatnio słuchamy bez przerwy „Kosmicznych energii” Ralpha Kamińskiego. Piękna piosenka.
Jakiś czas temu mogliście się obawiać, że zostaniecie zespołem jednego hitu. Czy to były słuszne obawy?
J.S.: Nam się wydaje, że to już nieaktualne. Na koncertach ludzie śpiewają z nami dosłownie wszystko. Faktycznie reagują wyjątkowo, kiedy zaczynamy grać „Dziś późno pójdę spać”, ale nie powiedziałbym, że jest to nasz jedyny hit.
K.S.: Sama słyszałam w radiu nasze inne piosenki, takie jak „Niemożliwe”, „Za siódmą chmurą”, czy „Nic więcej”.
J.S.: Początkowo trochę baliśmy się, że będzie inaczej. Nie chcieliśmy być takim zespołem, jak na przykład Omega, że podczas koncertu ludzie czekaliby tylko na TEN jeden utwór.
Ale nawet te zespoły, które mają wiele hitów mimo wszystko zawsze będą kojarzone z jakimś jednym utworem, który zdobył największą popularność.
J.S.: To jest też tak, że ważna jest prostota przekazu. Nie da się zbudować promocji na dziesięciu utworach. Ludzie muszą rozpoznawać zespół po jednym utworze i dopiero później mogą wejść w cały muzyczny świat, który wykonawca proponuje.
W Lublinie zawsze wyprzedajecie wszystkie bilety na swoje koncerty. Macie tu już swoją stałą publikę?
J.S.: Oj, chyba tak! (śmiech) Cztery razy graliśmy tutaj biletowane koncerty i cztery razy się one wyprzedały. Później były Kozienalia, na których frekwencja również nas zaskoczyła.
K.S.: Mam takie odczucie, że Lublin jest jednym z czterech, może pięciu, najważniejszych dla nas miast, jeśli chodzi o to, jak entuzjastycznie i miło jesteśmy przyjmowani przez widownię.
Co wpływa na to dobre samopoczucie?
J.S.: Po pierwsze nasza mama jest stąd i połowa rodziny pochodzi z okolic Lublina. Po drugie podoba mi się to, że to miasto jest takie, że się w nim ciężko zgubić. Dokąd nie pójdę, orientuje się gdzie jestem. Jest też ładne i fajnie zorganizowane.
K.S.: Ponadto dużo ciekawych kulturalnych wydarzeń się u Was odbywa. Nie tylko popowych, ale macie też bardzo dobry festiwal jazzowy, jest Carnaval Sztukmistrzów… Rewelacja. Kojarzę Lublin z bardzo wieloma ciekawymi wydarzeniami.
Macie już swoje stałe, ulubione miejsce do koncertowania?
J.S.: Jak na razie chyba wygrywa klub Dom Kultury. Graliśmy tam dwa razy.
K.S.: Moim marzeniem byłoby zagrać w waszym domu kultury – ale w faktycznym DOMU KULTURY, a nie klubie o takiej nazwie.
W jakim wieku macie publiczność?
K.S.: Ciężko określić, bo ona jest raczej dość zróżnicowana.
J.S.: Głównie liceum i studenci.
K.S.: To jest baaardzo trudne pytanie. Przychodzą na koncerty przecież całe rodziny, w których zarówno rodzice znają naszą twórczość, jak i ich dzieci.
Jak się czujecie, gdy cała sala śpiewa Wasze teksty?
J.S.: No faaajnie… (śmiech)
K.S.: Jasne że bardzo miło. Nasze teksty są dosyć gęste. Pamiętam, że po wydaniu płyty byliśmy zaskoczeni, że słuchacze śpiewają z nami po prostu wszystko. Całe zwrotki. Kiedyś jedna z fanek uratowała mnie śpiewając tekst, gdy ja go zapomniałam.
W jakim kierunku chcielibyście dalej rozwijać swoją muzykę?
J.S.: Ja chciałbym pogłębiać to, co robimy teraz. Zależy mi na urozmaiceniu warstwy elektronicznej. Nie chodzi o to, żeby ona zaczęła dominować, ale żeby pojawiło się w niej więcej szczegółów i żeby była bardziej dopracowana, wyrazista rytmicznie i tworząca aurę wokół utworu. To tak od strony muzycznej.
Co jest Waszym muzycznym marzeniem?
J.S.: Hmm….Chciałbym zagrać koncert w naprawdę dużym składzie. Żeby pojawiły się perkusja i perkusjonalia, smyczki, jakiś instrument dęty i żeby to był skład dobrze zaaranżowany. Studiuję kompozycję i zawsze chciałem coś takiego zrobić.
K.S.: Ostatnio pomyślałam, że moim marzeniem byłoby zagranie w filharmonii, ale ono już niedługo się spełni, bo będziemy występować pod koniec października w filharmonii w Wejherowie. I to już jest koniec moich marzeń… (śmiech) Do niedawna moim wielkim marzeniem było wystąpić na Openerze, ale ono też już się spełniło. Życie samo przynosi tyle niesamowitych rozwiązań, że wyprzedza mnie w marzeniu o kolejnych rzeczach.
Fot. Materiały artystów