O swoich najpiękniejszych świętach, o nietypowej Wigilii na norweskim statku oraz o ulubionych polskich kolędach opowiedział nam kompozytor Włodzimierz Korcz, który przyjechał do Lublina wraz z Olgą Bończyk, Alicją Majewską oraz Łukaszem Zagrobelnym w ramach trasy koncertowej „Gwiazdo świeć, kolędo leć”.
Jak buduje się świąteczny klimat w Pana domu?
– W domu wszystko się pozmieniało. Długie lata przy stole świątecznym zasiadała pełna rodzina. Babcia była tą najważniejszą postacią. Przenosiła wszystkie tradycje i potrawy, które zawsze sama robiła. Wtedy dzieci były jeszcze małe. To były przez wiele lat moje najpiękniejsze święta. Oczywiście oprócz tych z dzieciństwa, które były dla mnie najważniejsze i zostawiły wiele wspomnień. Prawdziwa, pachnąca choinka i palące się na niej świeczki, wspaniałe, aromatyczne potrawy, które były robione przez moją mamę. Teraz, żeby spędzić rodzinne święta wyjeżdżam do Berlina, gdzie mieszka moja córka. W tym roku też tak będzie, całą rodziną spotkamy się właśnie tam, żeby wspólnie świętować. Już od wielu lat tak się to odbywa. Chociaż rok temu pojechaliśmy w okresie świątecznym do Wiednia. Było sympatycznie, ale to nie było to samo.
Pamięta Pan najbardziej nietypową wigilię?
– To było w 1980 roku, kiedy pojechałem pracować na statku do Ameryki Południowej. To były czasy, kiedy za taką pracę świetnie się zarabiało, a ja akurat budowałem dom, więc były potrzebne pieniądze. Pamiętam ten czas jako jedyne święta, których nie spędziłem z rodziną. Panował tam niewyobrażalny upał, ja chodziłem w samych slipkach, graliśmy w padel tenisa, a po pokładzie biegały wesołe święte Mikołaje – tacy grubi faceci z czerwonymi nosami.
Jak się Pan wtedy czuł?
– To po prostu nie były święta. Spędziłem ten czas na norweskim statku wycieczkowym dla Amerykanów, którzy bardzo cieszyli się z tak spędzonego czasu, ja o wiele mnie. Nie było cienia klimatu, podawali dziwne potrawy, żadnej zupy grzybowej, ani kapusty z grochem. Jak można spędzać święta bez czegoś takiego? One były po prostu sztuczne. Więcej już do tego nie wróciłem. Powiedziałem sobie, że jak święta, to tylko z rodziną. Były kolędy, ale amerykańskie, a nasze kolędy są najpiękniejsze i przy tym zawsze będę się upierał. Tamte nie umieją zbudować tego świątecznego klimatu.
Najpiękniejsze są polskie kolędy, a czy ma Pan taką ulubioną?
– Szczerze? Wszystkie, które od tak wielu lat prezentujemy w programie „Gwiazdo świeć, kolędo leć”. Zarówno te tradycyjne, jak i napisane przeze mnie. Wychodzę teraz na megalomana mówiąc, że podobają mi się moje kolędy, ale to właśnie dzięki artystom: Oldze Bończyk, Ali Majewskiej i Łukaszowi Zagrobelnemu i ich interpretacji tych kolęd, stają się one takie wyjątkowe.