– Każdą rzecz da się naprawić – zapewnia Kazimierz Klimek, który ma 64 lata i prawdopodobnie jest najstarszym tapicerem w Lublinie. Od 48 lat pracuje w zawodzie. Ludzie przynoszą do niego przeróżne meble do renowacji: zabytkowe, nowoczesne, kolekcjonerskie. A pan Kazimierz robi wszystko, by dać im drugie życie.
Kazimierz Klimek prowadzi zakład tapicerski w Lublinie od 1986 roku. Obecnie mieści się przy ul. Lubartowskiej 27 (wejście od ul. Kowalskiej). Wcześniej uczył się w szkole i zdobywał umiejętności pod okiem mistrzów.
– Naprawimy każdą tapicerkę: skórzaną i materiałową. Najczęściej zdarzają się krzesła, fotele, kanapy czy siedzenia samochodowe. Głównie zwracają się do nas prywatne osoby, ale też firmy czy szpitale. Starsze osoby są przyzwyczajone do swoich mebli. Często proszą o naprawę wersalek, nawet z lat 60. ubiegłego wieku. Tamte meble były wytrzymałe. Gdy je odświeżymy są jak nowe i mogą służyć przez kolejnych kilkadziesiąt lat. Nastała moda na taki sprzęt – przekonuje tapicer.
Zdarzają się też nietypowe zlecenia. – Najbardziej oryginalne meble, które odnawialiśmy to siedzenia w katamaranie czy jachcie, albo w bryczce i saniach. Bryczka z siedzeniami naszego wykonania zdobi pałac w Wierzchowiskach. Najstarszy mebel, który odnawiałem to pałacowy komplet wypoczynkowy z XVIII wieku. Kocham naprawiać stare meble. One mają ducha. Miło też patrzeć na radość u osób, które odbierają odnowione pamiątki rodzinne – mówi pan Kazimierz.
Spod jego ręki wyszły też krzesła, które obecnie znajdują się w Trybunale Koronnym w Lublinie oraz kilka siedzeń na Zamku Lubelskim.
– To czasochłonna praca, ale lubię ją. Jest moim hobby. Największym podziękowaniem dla mnie jest zadowolenie ludzi. To, że wracają i polecają mnie innym osobom. Zgłaszają się do nas chętni nie tylko z Lublina, ale z całej Polski. Przywożą meble do naprawy z Warszawy, Krakowa, a nawet Szczecina. To mnie bardzo cieszy, bo to dla mnie znak, że dobrze wykonuję swoją pracę – mówi skromnie tapicer.
Aby oddać mebel do renowacji w zakładzie Kazimierza Klimka, trzeba odczekać w kolejce około miesiąca. Jednak warto. Tutaj wszystko jest robione z pełną precyzją, pod czujnym okiem fachowców. Najpierw trzeba sprawdzić, czy inne części mebli nie są zniszczone. W razie czego stolarz, z którym współpracuje pan Kazimierz, dorobi nogę do krzesła czy blat do stołu. Później trzeba dobrać odpowiedni materiał i kolor, następnie wymierzyć i obszyć tapicerką.
Pan Kazimierz ubolewa, że jest coraz mniej chętnych osób do wykonywania tego zawodu. – To jeden z tych zawodów tak zwanych wymierających. Jest coraz mniej chętnych, a szkoda, bo to dobry fach – kwituje.
Żeby zdobyć uprawnienia czeladnicze trzeba uczyć się 3 lata w branżowej szkole. Później trzeba odbyć praktyki, a po 5 latach jest się mistrzem.
Pan Kazimierz pomimo tego, że pracuje 6 dni w tygodniu, często po 14 godzin dziennie, znajduje czas na to, co jego zdaniem w życiu najważniejsze.
– Dla rodziny i na modlitwę. Ponadto jestem zrzeszony w cechu i co roku jeździmy do Częstochowy na zjazd. Mam też inne hobby: stare meble i stare samochody. Mam zabytkowego mercedesa, przy którym ciągle coś poprawiam – zdradza.
(jus)