Ma na swoim koncie kilkadziesiąt filmów dokumentalnych, ale jak sam podkreśla najważniejszy jest człowiek i jego historia. O filmowym Lublinie, twórcach, filmach i serialach rozmawialiśmy z Grzegorzem Linkowskim, reżyserem z Lublina.
Lublin jest nazywany miastem inspiracji. Ciebie inspiruje?
– Lublin inspirował mnie zawsze poprzez ludzi. Stąd w moich filmach dokumentalnych pojawiały się historie ludzkie związane z tym miastem. Jednocześnie brak pewnych historycznych informacji dotyczących takich sfer jak: wielokulturowość, sacrum, czy wydarzeń z historii tego miasta, inspirowały mnie do poszukiwań tożsamości mieszkańców. Również poszukiwań dotyczących przenikających się kultur. Lublin jest po prostu miastem cały czas do odkrycia. Główną inspiracją dla mnie jest to, co ja mogę jeszcze w tym mieście odkryć. Że nie jest to miasto dane ot tak. Jest to miasto, które jednocześnie ma bardzo dużo tajemniczych, a czasem mrocznych historii. Taką mroczną historią, którą opowiedziałem jest historia kradzieży relikwii drzewa Krzyża Świętego w filmie „Świętokradztwo”. To nie jest chluba tego miasta. Ale z drugiej strony, jest to prawda o tym jak największą w Europie relikwię łatwo było wyrzucić ze świadomości kulturowej, etycznej, religijnej.
Co jest w Lublinie szczególnego, co przyciąga reżyserów i filmowców? Jak oceniają nasze miasto?
– Lublin ma bardzo specyficzny rodzaj takiej tkanki architektonicznej. Tkanka architektoniczna w Lublinie powstała w różnych okresach. Lublin ma w sobie i Moskwę – w postaci pięknych, niesamowitych gmachów sądów, takie jak stały dawniej w czasach zaboru rosyjskiego. Stare Miasto i część na przykład Rynku jest przykładem włoskiego powiewu. Kiedyś mieliśmy ekipę Włochów, którzy chcieli robić tutaj serial. Weszli na rynek i zobaczyli kamienice za Trybunałem i mówią: toż to jest Terracina, miasteczko włoskie. Ktoś inny widzi w Lublinie takie typowe, historyczne, polskie miasto.
Czyli to fascynujące miejsce?
– Fascynujące miejsce, o którym pisał biskup warmiński Ignacy Krasicki w „Monacho-machii”, naśmiewając się już wtedy z kleru, a widząc w Lublinie tylko klasztory, kościoły, zaułki i domki. To, co jest dla filmowców atrakcyjne, to jest mała powierzchnia, ponieważ dzięki temu jest to wszystko bardzo tanie. Nie trzeba robić przerzutu ekipy filmowej z jednego miejsca w Warszawie na drugi, gdzie są kilometry odległości. W Lublinie to wszystko jest bardzo blisko.
Również podobna architektura?
– Architektura, jeżeli chodzi o takie mieszczańskie ulice, mieszczańskie budynki, jest porównywalna do Warszawy, porównywalna do Krakowa. Stąd trzeci sezon „Wojennych dziewczyn”. Będzie to kolejny raz, kiedy Lublin i Stare Miasto będzie grało Warszawę. Stąd „Drogi Wolności”, czyli Kraków widziany przez reżyserów w Lublinie. Karkołomne to, ale jakoś to się na ekranie broni. Możemy za chwilę odejść na ulicę Podwale i zrobić coś w rodzaju peryferii. To jest bardzo duży plus architektoniczny. W Lublinie można grać również wieś, bo mamy Skansen. Można grać hale fabryczne, bo mamy Ursus, inne pustostany i też z tego korzystamy. Mamy też historię. Jeśli ktoś chce opowiadać o tym mieście i startować w konkursie Funduszu Filmowego, i będzie chciał Lublin nazwać Lublinem, pokazać jakąś historię lubelską, to dostanie jeszcze dofinansowanie. Magnesem jest też mechanizm wsparcia, który mamy w Lublinie, czyli właśnie Lubelski Fundusz Filmowy.
Na czym on polega?
– Polega on na tym, że poprzez konkurs, poprzez negocjacje są wybierane różnego rodzaju projekty, napisane przez producentów, scenarzystów, reżyserów filmowych, którzy chcieliby ulokować swój film w Lublinie. Ale nie tak, że będzie właśnie Lublin Warszawą czy Paryżem, jak w filmie „Chopin. Pragnienie Miłości” Antczaka. Chodzi o to, że akcja ma się dziać w Lublinie, historia powinna być lubelska. Udało nam się namówić na 700-lecie miasta, Juliusza Machulskiego do tego, żeby taką historię o Lublinie napisał. Oczywiście było to takie fabularne fictions z jego zacięciem, z historyjką o zaginionej koronie, która się odnajduje w Lublinie.
To dobry element promocji miasta?
– To jest mechanizm marketingu, z którego korzysta się w całej Europie i robi to większość ciekawszych miast. Nazywa się to city placement, czyli lokowanie produktu jakim jest miasto w opowieść filmową. Woody Allen robił tego bardzo dużo, ale są też seriale, jak np. „Gra o Tron”, która zawitała do Dubrownika i zrobiła niesamowitą rzecz tworząc coś, co się nazywa teraz set jetting, czyli turystyką filmową. My teraz w Lublinie też mamy set jetting, bo sporo grup przyjeżdża i chodzi szlakiem różnego rodzaju filmów. Stało się tak, że w tym roku burmistrz Dubrownika musiał wprowadzić selekcję internetową. Ci, co chcieli odwiedzić Stare Miasto w Dubrowniku, musieli co najmniej miesiąc wcześniej wejść w aplikację i zapisać się. To jest niesamowite, bo sceny ze słynnymi schodami w „Grze o Tron”, z tymi murami, te wszystkie historie, które się tam dzieją przyciągnęły masę turystów.
Tak będzie w Lublinie?
– Tak naprawdę ideą city placementu, ideą promocji naszego miasta jest identyfikacja, żeby każdy w Polsce wiedział – to jest Lublin. A druga sprawa – żeby opowiedzieć filmem o tym mieście. Bo już jak wiemy, to teraz pojedźmy i zobaczmy, jakie to miasto jest. Czy to jest miasto inspiracji? Czy to jest miasto młodych ludzi? Czy to jest miasto uniwersyteckie? Czy to jest miasto historyczne? Tak samo jest z dokumentami. Andrzej Titkow zrobił film „Złota 2”, o historii związanej z jego babką, Franciszką Arsztajnową, która była wybitną działaczką literacką i również działaczką kobiecą. Inny film dokumentalny, który się nazywał „Bagaż strachu” opowiadał o legendarnym powielaczu, który Leszek Mądzik przywiózł kiedyś w latach 70. ubiegłego wieku i na którym drukowano pierwsze książki podziemne w Polsce. Dofinansowaliśmy również „Panie Dulskie”, film fabularny Filipa Bajona, taką przeróbkę „Moralności Pani Dulskiej”, będącej historią stu lat dulszczyzny w Polsce. Ale rzecz się dzieje w Lublinie, bo dulszczyzna dotyczyła każdego miasta, każdego miejsca.
Pomagacie wszystkim ekipom filmowym?
– Pomagamy różnego rodzaju ekipom, które w ogóle chcą ulokować swoje filmy w Lublinie. Wiadomo, że w większości wtedy Lublin gra inne miasto. Agnieszka Holland znalazła piękny budynek, czyli budynek Centrum Spotkania Kultur. Już można zobaczyć trailer serialu „1983 rok”, Netflixa. Na początku widać wejście do Centrum Spotkania Kultur. My jako Fundusz braliśmy udział w wyszukaniu odpowiedniej lokalizacji dla serialu i zaproponowaliśmy budynek CSK. I takich sytuacji jest mnóstwo.
Na przykład?
– Ekipa BBC kręciła w Lublinie kiedyś serial, kolejny z odcinków, „Wojna Foyla”. Sensacyjna historia opowiadająca o różnego rodzaju wydarzeniach po II wojnie światowej. I Majdanek okazał się odpowiednią scenerią dla kręconych scen. Fundusz działa dopiero od niespełna dziesięciu lat, a wcześniej powstawało tu wiele produkcji, chociażby takich jak słynne „Czarne Chmury”. Nie mogli grać wtedy serialu w Warszawie i stolicę udawał Lublin. Barbakan był zrobiony na zewnątrz bramy Krakowskiej. Karczma filmowa z wewnętrznym planem była zrobiona na placu Po Farze. Dużo sekwencji było kręconych w Bramie Krakowskiej, włącznie z więzieniem Kacpra, czyli kompana głównego bohatera pułkownika Dowgirda, jak i scena brawurowej ucieczki.
Lublin zagrał również u Wajdy?
– Na Starym Mieście wybitny polski twórca Andrzej Wajda kręcił „Kronikę wypadków miłosnych”. Na ulicy Rybnej zrobił przepiękny zaułek żydowski, dawnego przedwojennego Wilna. Krystyna Zachwatowicz zaprojektowała scenografię i kostiumy do tego filmu. W tym samym miejscu udało się Glińskiemu wybudować arsenał, taki jaki jest w Warszawie. I całą akcję pod arsenałem do filmu „Kamienie na szaniec” nakręcono w Lublinie.
Jak szukać inspiracji do tworzenia filmów?
– W różny sposób. Ja zawsze szukam w ludziach. Dla mnie najważniejsza w filmie jest historia ludzka. Czyjś niepowtarzalny, bardzo ciekawy życiorys. Bądź fragment życiorysu. Albo jakieś wydarzenie, jak chociażby kradzież relikwii krzyża świętego. Bohater jest zbiorowy. W filmie „Świętokradztwo” padło pytanie o to, co tak naprawdę zrobiliśmy ze swoim sacrum? Dlaczego tak łatwo daliśmy sobie zabrać coś z naszej przestrzeni? To było ważne. Bardzo inspirują mnie relacje niełatwe, ale takie, które mają mocną i niejednoznaczną tożsamość. To jest dla mnie fascynujące! I to widać w moich filmach. „Wpisany w Gwiazdę Dawida-Krzyż”, „Bracia tego samego Boga”, dalej… „Marsz żywych”, „Proboszcz Majdanka” o Emilianie Kowczu, „Niewygodny” o Andrzeju Szeptyckim. Ale ja też w moich filmach idę pod prąd. Za film „Niewygodny” mnóstwo środowisk mnie w tym kraju atakowało…
Celowo wchodzisz w takie sytuacje?
– Tak, bo okazuje się, że jak się tak dobrze przyjrzeć postaci, która jest uznawana za postać negatywną, a za taką uważano metropolitę Andrzeja Szeptyckiego, to okazuje się, że stereotyp można pokonać rzetelnym filmem biograficznym. Interesuję się też pograniczem duchowym ludzi, bo zrobiłem film w dwóch częściach pt. „Historia pewnego sumienia” o człowieku, który miał podwójną moralność. Był szkodliwym donosicielem w czasach PRL i jednocześnie był dziennikarzem i działaczem katolickim, studiującym na KUL-u. Nakręciłem również dwa filmy o Andrzeju Kocie, jeden bardziej o artyście, a drugi o odchodzącym człowieku. Jest to postać wykluczona mimo tego, że wszyscy go postrzegaliśmy jako cudownego, wspaniałego artystę. Tylko, że nikt naprawdę nie chciał mu pomóc w trudnej życiowej sytuacji.
Czy Lublin to dobra przestrzeń na nakręcenie pierwszego, nawet amatorskiego filmu?
– Absolutnie tak. Ja zapraszam wielu młodych twórców do tego, żeby współpracowali z Lubelskim Funduszem Filmowym. Pomagamy wybrać lokalizację w Lublinie, a nawet temat. Debiut krótkiego filmu fabularnego Hanki Brulińskiej odbył się dzięki naszemu wsparciu. Dwa filmy bardzo zdolnego młodego reżysera Krzyśka Szota, niestety nieżyjącego już, były dofinansowane przez Lubelski Fundusz Filmowy. Animacja „Ta cholerna niedziela” to opowieść zaczerpnięta z książek Marcina Wrońskiego o komisarzu Maciejewskim. Lublin jest bardzo dobrym miejscem do tego, żeby tutaj zaczynać robić kino.