Pierwsi ukraińscy uchodźcy uciekający przed wojną pojawili się w hotelu Ilan dzień po jej wybuchu wojny. Przychodziły całe rodziny. O różnych porach. – Nie mamy już miejsca, zajęte są wszystkie pokoje – przyznaje Agnieszka Kolibska, prezes zarządu spółki, która zarządza hotelem.
– Na początku przyjeżdżały całe rodziny z dziećmi, a teraz głównie są to kobiety z dziećmi, ewentualnie osoby starsze – mówi Agnieszka Kolibska, zarządzająca Hotelem Ilan.
Uchodźcy są bardzo smutni, niewiele mówią. Niektórzy w ogóle nie znają języka polskiego. – Pytają jedynie gdzie mogą pójść, gdzie się zarejestrować. Pytają też o lekarzy. Są bardzo zamknięci w sobie i smutni. Są tacy, których nie stać nawet, żeby zapłacić za nocleg i wtedy my znajdujemy na to sponsorów – przyznaje Kolibska.
Na korytarzu przy stole obok recepcji, na którym wyłożone są środki higieniczne spotykam Ukrainkę. Wybiera potrzebne artykuły.
– Przyjechałam z Łucka. Nie mam w Lublinie rodziny, dlatego będę leciała do swojej siostry do Holandii. Na Ukrainie zostały moje dwie siostry, jedna ciotka. Mam też rodzinę we Lwowie, ale i w Moskwie – mówi łamiącym się głosem Masza. – Ukraińcy to zwyczajni ludzie, nie rozumiemy wojny. Tacy sami są w Rosji, we Francji, jak i na Ukrainie. Nam ta wojna nie jest do niczego potrzebna. Normalni ludzie nie chcą tej wojny i wszyscy to rozumieją – dodaje ze wzruszeniem.
Potrzeby
Najbardziej potrzeba jedzenia. – Ciuchów już nie chcemy, bo mamy ich naprawdę bardzo dużo, ewentualnie męskie ubrania. Przede wszystkim potrzebujemy jedzenia i środków czystości dla dzieci – informuje prezes Kolibska.
Pracownicy i wolontariusze nie tylko przyjmują dary od mieszkańców Lublina, którzy nieustannie je przywożą. Sami również je segregują, pakują i przekazują potrzebującym. Sami też gotują posiłki, by nikt nie czuł się głodny.
– Jak przyjeżdżają rodziny to są po prostu głodne. Pytają o zupę albo bardzo podstawowe jedzenie dla siebie i dla dzieci. Jesteśmy w stanie jeszcze udzielać pomocy – zaznacza pani Agnieszka.
Mieszkańcy przynoszą głównie żywność długoterminową. – Chcemy, żeby to było takie jedzenie, które można zabrać w dalszą podróż. Rodziny przychodzą i również wybierają sobie ubrania, zabawki, co im potrzeba to biorą. Współpracujemy z wolontariuszem, który wywozi jedzenie na granicę i tam ludzie biorą wszystko. Potrzebna jest każda ilość jedzenia – przyznaje pani prezes.
Wolontariusze przyprowadzają uchodźców z Ukrainy do hotelu, by ci mogli wybrać najpotrzebniejsze rzeczy. Są to głównie środki czystości i żywność. Dzieci cieszą się z nowej zabawki. – Mama zgłosiła mnie do pomocy, więc się zgodziłam. Pomagam segregować zabawki i jedzenie. Sklejam na przykład puzzle, żeby inne dzieci miały je kompletne – mówi Nela, kilkuletnia wolontariuszka, która włączyła się w pomoc uchodźcom.
Fot. Dominika Polonis