Twardo stąpa po ziemi, ale ma artystyczną duszę. Jako nastolatek chciał zostać aktorem, jednak zwyciężyła pasja do ogrodnictwa. Odnosi sukcesy w biznesie, ale ma czas, by z najmłodszym synem zbudować domek na drzewie. Taki jest Jacek Bury, prezes jednej z najlepiej rozwijających się lubelskich firm.
Firma Bury zajmuje się handlem świeżymi owocami i warzywami. Posiada oddziały w Lublinie i Krakowie, a także 4 przedstawicielstwa na giełdach towarowych: w Lublinie, Krakowie, Warszawie i Rzeszowie. Świadczy również profesjonalne usługi transportowe z flotą wykorzystującą ponad 100 nowoczesnych zestawów chłodniczych oraz prowadzi autoryzowany serwis pojazdów ciężarowych Man. Za sukcesem firmy stoi lubelski przedsiębiorca Jacek Bury.
Miłośnik teatru
Jacek Bury od wielu lat jest związany z Lublinem, ale zawsze podkreśla: „Pochodzę z Lubelszczyzny”. Urodził się w Józefowie na Roztoczu, ale do Lublina, szczególnie w czasach licealnych, przyjeżdżał bardzo często.
– Jestem miłośnikiem teatru, dlatego często przyjeżdżałem na przedstawienia do Teatru Osterwy. To była moja pasja, wiązałem z tym nawet swoją przyszłość. Ostatecznie wygrała moja druga natura, ogrodnictwo, z którym związany byłem od dziecka – opowiada.
Początki w biznesie nie były łatwe. Żeby firma się rozwijała, sam nosił skrzynki z owocami, czego skutki zdrowotne do dziś odczuwa. Ma jednak sentyment do tych chwil i wciąż, kiedy tylko czas mu pozwala, nadzoruje towar, który znajduje się w magazynach.
– Kiedy zakładałem firmę, wiedziałem, że chcę się rozwijać. Nie planowałem jednak, co będzie za 20 lat – wspomina. – Kieruję się zasadą, którą powtarzam wszystkim młodym ludziom: „Myśl o swoim biznesie w perspektywie kilku lat, ale działaj w perspektywie dnia dzisiejszego”.
Fach w ręku
Biznesmen jest absolwentem studiów ogrodniczych na Akademii Rolniczej (obecnie Uniwersytet Przyrodniczy). – Ogrodnictwo było kierunkiem, który wybrałem ze względu na moje zainteresowania przyrodą. Zawsze czułem, że twardo stąpam po ziemi. Preferowałem praktyczne zadania, a ogrodnictwo dawało mi poczucie, że mam fach w ręku – podkreśla.
Lublin jako miasto studenckie dawał wiele możliwości rozwoju. Zajęcia na uczelni, działalność w ruchu oazowym oraz zaangażowanie w pracę samorządu studenckiego pozwoliły Jackowi Buremu rozwinąć zainteresowania. – To była dobra szkoła życia. Atmosfera uczelni bardzo mi się podobała. Do dzisiaj przetrwało wiele moich przyjaźni ze studiów, z wieloma osobami utrzymuję bardzo dobre relacje – uśmiecha się pan Jacek.
Biznes wygrał z show-biznesem
Mało brakowało, by młody Jacek poszedł inną drogą. – Zastanawiałem się nad szkołą teatralną w Warszawie lub Łodzi, ale po pewnych konsultacjach stwierdziłem, że wybieram praktyczny kierunek, jakim jest ogrodnictwo – przyznaje.
Teatr, grupa kabaretowa i świetna zabawa nie okazały się tym, na co chciał postawić wszystkie karty. – Usłyszałem, że z moim głosem nie nadaję się do szkoły teatralnej. Ktoś mi powiedział: „Młodzieńcze zajmij się czymś innym, nie teatrem”. Nie żałuję – uśmiecha się.
Jacek Bury podjął decyzję, która zaowocowała. – Jak patrzę na życie aktorów, świat show-biznesu i wiele przeciwności, z którymi spotykają się na swojej drodze, to widzę, że jest to miejsce, w którym raczej bym się nie odnalazł – mówi.
Firma z tradycjami
Kiedy chodził do podstawówki pomagał przy uprawie pomidorów. Pielęgnował, zbierał i sprzedawał je. Tak było aż do liceum. – Tak zaczął się mój kontakt z ogrodnictwem, realną produkcją i handlem. To była ciężka praca, ale ja pracy się nie boję. Pakowaliśmy zebrane warzywa na starego żuka i wyjeżdżaliśmy na giełdy i targi – wspomina.
Była to praca ciężka i nie zawsze opłacalna. – Mój starszy brat ze szwagrem pod koniec lat 80. stwierdzili, że sama produkcja pomidorów pod folią to za mało. Okres zimowy nie sprzyjał uprawom. Stwierdzili, że jeśli mają doświadczenie na giełdzie, mogą spróbować handlować też innymi produktami – opowiada biznesmen.
To były czasy, które sprzyjały sprowadzaniu towarów z państw sąsiednich i sprzedaży ich na polskim rynku. – Bez wizy można było jechać np. do Berlina Zachodniego. Tam kupowaliśmy różne produkty i przywoziliśmy do Polski. Najpierw była to wypełniona po brzegi stara Nysa, później już coraz większe samochody z towarem. Jako student pomagałem im jak mogłem – mówi.
Smykałkę do handlu miał od zawsze. – Uwielbiam kontakt z ludźmi. Miałem w życiu epizody, kiedy bazując na handlu szukałem pracy niezwiązanej z warzywami – wspomina Jacek Bury. – Swoje kroki skierowałem do wydawnictwa chrześcijańskiego. Niestety przez kilka błędów popełnionych przez odpowiedzialnych za marketing ludzi nie miałem co sprzedawać.
Wtedy postanowił, że skoro zna się na owocach i warzywach, będzie sprzedawał je w Lublinie. – Ten handel, wzorem mojego starszego brata i szwagra, rozpocząłem w naszym mieście z młodszym bratem, Bogdanem – opowiada.
Po pierwsze pracownicy
Obecnie Jacek Bury jest prezesem jednej z najlepiej rozwijających się lubelskich firm. Nadal pamięta wszystkie etapy, które przeszła jego firma. – Po pierwsze postawiłem na siebie i pracowników. Pierwszą osobę zatrudniłem po 3 miesiącach. Musiałem zadbać o to, żeby dostawał odpowiednie wynagrodzenie kosztem moich zysków, ale wiedziałem, że będzie to dobra inwestycja – mówi.
Pracownicy mówią o nim tylko dobrze. – Zaczynaliśmy w bardzo wąskim, kameralnym 30-osobowym gronie. Dziś jest nas ponad 500 i muszę przyznać, że dzięki codziennym kontaktom z szefem to poczucie rodzinności pozostało – przyznaje Monika Korbus, od 17 lat pracownik firmy Bury.
Dariusz Dolecki, dyrektor personalny firmy, w firmie pracuje od ponad 15 lat. – Bardzo dużo osób zatrudnionych tutaj to są rodziny. Szczególnie w transporcie pracują ojcowie i synowie. To jest jak dla nas najlepsza rekomendacja – zaznacza.
Wielu pracowników docenia właśnie rodzinną atmosferę. – Szef jest wymagający, ale cały czas czuje się, że dba o ludzi i zawsze jest gotów pomóc – uważa Grzegorz Rozwałka, pracownik z 8-letnim stażem w firmie.
Jak podkreślają pracownicy, dobry szef to nie tylko ambitny przedsiębiorca, ale i wykwalifikowany pracownik, który doskonale zna się na swoim towarze. – Jestem odpowiedzialny za część biznesową firmy, natomiast mój brat zajmuje się bieżącym handlem i kontaktem z klientami. Ale z handlu wyrosłem i mam naturę bardziej handlowca niż bankiera – uśmiecha się pan Jacek.
Z głową w górach
Nie każdy wie, że biznesmen kocha góry. Kieruje swoje kroki w wysokie góry, jak Himalaje, czy Andy. – Moim największym osiągnięciem jest Aconcagua, najwyższa góra w Ameryce Południowej. 6960 m n.p.m. – nie kryje dumy mężczyzna. Zdobycie góry wiązało się 8 dniami marszu pod górę i 2 dniami zejścia – Cóż, schodzi się już łatwiej – mówi z uśmiechem.
Nigdy jednak nie chodzi w góry sam. Zawsze towarzyszą mu przyjaciele. – Góry to jest miejsce, gdzie człowiek nie powinien nigdy iść sam. Powinno się iść przynajmniej w parze, bo góry uczą pokory. Ci, którzy myślą, że sobie z górą poradzą to często zostają przez tę górę ukarani. Nas często karały nagłą zmianą pogody – opowiada.
Takie wyprawy to ogromny wysiłek. Nie wystarczy tu dobra mapa, kurtka i buty. Należy się odpowiednio przygotować. – Przede wszystkim trzeba budować kondycję fizyczną tutaj w Polsce. Trzeba więcej biegać, chodzić i ruszać się. Góry wysokie mają to do siebie, że kiedy tam dojeżdżamy powyżej 3000 m. n.p.m., musimy się aklimatyzować. To zabiera nam trochę czasu – podkreśla.
Niesforni przyjaciele
Jacek Bury nie kryje miłości do zwierząt. – Mam dwa pieski. Ich dewizą jest „Kochaj mnie, ale niczego ode mnie nie wymagaj” – śmieje się. – Mam cocker spaniela, który jest ze mną już 10 lat. To prawdziwy żywioł, nie jestem w stanie zatrzymać jej na działce. Wciąż ucieka i wciąż wraca. Nie pomagały żadne metody. Pogodziłem się więc z jej naturą.
Drugi pupil wybrał jego rodzinę sam. – Ten kundelek przybłąkał się do naszego sąsiada, jednak kontakt z naszym spanielem był dla niego ważniejszy i przedostawał się do nas przez każdą dziurę w płocie. Tak zadomowił się u nas na dobre – opowiada.
Biznes i rodzina
Jacek Bury ma też udane życie rodzinne. – Staram się, żeby moje życie prywatne było cały czas moim życiem prywatnym. Staram się nie wciągać rodziny w biznes, czy politykę, w którą się trochę angażuję – podkreśla.
Starsze dzieci wyfrunęły już z domu, dlatego najwięcej czasu poświęca teraz najmłodszemu synowi. – Ostatnio, przez całe wakacje budowaliśmy domek na drzewie. To wielkie marzenie mojego syna. Mamy drzewo w ogrodzie, które się do tego nadaje, jednak nie jest łatwo wśród gałęzi umieścić konstrukcję domku. Syn pomaga mi jak może. Podaje gwoździe i młotek – mówi z duma pan Jacek. – Z dachem poczekamy do połowy października. Wtedy zbierzemy banery wyborcze i z nich go zrobimy.
Zdjęcia: Mikołaj Majda