– W Lublinie mieszkam od zawsze. Kocham to miasto, ale to trudny związek – mówi Joanna Zętar, autorka książki „Lublin, którego już nie ma”, której premierę zaplanowano w czwartek (10 stycznia) o godz. 17 w Ośrodku „Brama Grodzka-Teatr NN”. Tuż przed tym wydarzeniem rozmawialiśmy z autorką o Lublinie, jego historii, kultowych miejscach i jego bohaterach.
Opisuje pani „Lublin, którego nie ma”. A jaki jest Lublin, w którym żyjemy obecnie?
– To jest bardzo ciekawe miasto. Miasto wielowarstwowe, miasto wielowiekowej historii. Miasto, na które składa się wiele budynków o bardzo ciekawych historiach. Ale to jest przede wszystkim miasto tworzone przez ludzi, bez których tego Lublina by nie było. Chociaż w mojej książce piszę przede wszystkim o miejscach, to wskazuję jednak bardzo mocno, że były one tworzone i zmieniane przez bardzo konkretne osoby.
Lublin to wyjątkowe miasto o wielowiekowej tradycji. Która z tradycji jest najciekawsza?
– To jest bardzo trudne pytanie. Tak naprawdę, wskazanie takiej tradycji w dużej mierze zależy też od tego, jaką opowieść snujemy. Lublin to jest miasto, o którym możemy mówić w bardzo wielu aspektach. Miasto przemysłowe, miasto uniwersyteckie, miasto wielu poetów, miasto artystów. Miasto bardzo ciekawe pod względem architektury. Miasto wielokulturowe i pewnie każdy wymieniłby tutaj pewnie jeszcze inne aspekty miasta. Cała historia Lublina to jest splatanie się bardzo wielu wątków i my jesteśmy w stosunkowo dobrej sytuacji, ponieważ z tego wielogłosowego obrazu miasta możemy dzisiaj wybierać i wczytywać się w historie, które są dla nas ważne, które mogą być dla nas inspirujące.
Lublin jest określany miastem inspiracji. Rzeczywiście inspiruje czy to tylko puste hasło?
– Mnie się wydaje, że tak. Jest na pewno miastem inspirującym i było to miasto inspirujące dla wielu osób, które wybrały sobie to miejsce na swoje życie. Wielu z nich nie urodziło się w Lublinie i z różnych powodów zdecydowało się na to, aby tu być. Aby w tym Lublinie mieć swoje interesy, czy tworzyć i nauczać innych. Tych historii, właśnie takich osób, które do Lublina przyjechały i ten Lublin tworzyły możemy opowiadać bardzo wiele.
Hartwig, Czechowicz….
– Ja we wstępie do swoje książki odnoszę się do kilu osób, które są dla mnie ważne. Pośród nich jest właśnie Edward Hartwig i Władysław Panas. To pozornie są osoby, które bardzo wiele dzieli. Dzieli ich czas, w którym się pojawili w Lublinie. To, że jeden z nich przyjechał tutaj z konieczności, drugi z wyboru rodziców. Jeden pisał, analizował miasto, a drugi je fotografował. Hartwig wyjechał z Lublina, Władysław Panas tutaj został. Ale dzięki nim ta opowieść o mieście jest na pewno dużo bogatsza niż byłaby bez nich. Edward Hartwig pomimo że dojrzałe życie spędził w Warszawie, to wracał wielokrotnie do Lublina po to, by fotografować zmiany, jakie dokonały się w mieście. Dzięki temu mamy portret zmieniającego się miasta. A z kolei Władysław Panas zaczął wczytywać się w warstwy miasta i spowodował, że dla bardzo wielu osób Lublin jest dzisiaj zupełnie innym miastem.
Jak już mówimy o mieście, to czy mogłaby pani opowiedzieć co się stało z barem „Pod Sosnami”, który był miejscem spotkań lublinian, spędzających czas nad zalewem?
– „Bar pod Sosnami” to jest miejsce bardzo charakterystyczne. Szczególnie dla osób, które spędzały czas wolny nad Zalewem Zemborzyckim. Z tego między innymi powodu znalazł się on na kartach mojej książki. Natomiast to może nie tyle było miejsce związane z kulturą lubelską, ale raczej z tym w jaki sposób spędzano w okresie PRL-u czas wolny. „Bar pod Sosnami” znajdował się nad zalewem, a to jest też kolejna bardzo ciekawa lubelska historia. Ten sztucznie utworzony zbiornik wodny został wymyślony po to, aby mieszkańcy Lublina mogli w dni wolne od pracy w aktywny sposób spędzać czas.
Dlaczego wybrała pani akurat ten bar?
– To jest takie miejsce, które stosunkowo niedawno zniknęło z przestrzeni Lublina. W okresie swojej prosperity był to budynek, który był przez mieszkańców oblegany. Zachowały się interesujące fotografie przedstawiające ten obiekt, które między innymi zadecydowały o tym, że ten konkretny bar, ten pawilon znalazł się w książce „Lublin, którego nie ma”. Mówiąc o Lublinie, którego już nie ma, wielu lublinian mogłoby przywołać znane, popularne, kultowe miejsca. Takie chociażby jak klub Nora, Restauracja Regionalna, restauracja Lublinianka i wiele, wiele innych obiektów, jak chociażby Czarcia Łapa. Akurat tych obiektów w książce nie ma, ale one też tworzą tę przestrzeń Lublina, którego nie ma. Jednak nie do końca spełniały kryteria książki.
Czarciej Łapy również już nie ma.
– Miejsce, którego nie ma i w dodatku nazwa, której już nie ma. Jeszcze do niedawna, mimo że w ostatnim czasie ten lokal wyglądał zupełnie inaczej, nazwa pozostawała i rzeczywiście wielu mieszkańców Lublina ten adres na mapie miasta darzyło bardzo wielkim sentymentem.
Czy po takiej głębokiej analizie zmian w Lublinie, może pani określić co odcisnęło na nim największe piętno?
– To jest trudne pytanie! Odpowiedź na nie tak naprawdę zależy od tego w jaki sposób analizujemy przestrzeń miasta. Na pewno bardzo mocno odcisnął swoje piętno okres II wojny światowej. Ze względu na to, że w zasadzie od 1942 roku, czyli po eksterminacji ludności żydowskiej zamieszkującej Lublin, zaczęło się stopniowe wyburzanie bardzo ważnego fragmentu Lublina. Lubelska dzielnica żydowska, zwana Podzamczem, która funkcjonowała w Lublinie od początku XVI wieku stanowiła niezmiernie ważną część miasta. Ze względu topograficznego, socjologicznego i również ze względu historycznego. Żydowski Lublin był zwany Jerozolimą Królestwa Polskiego albo Żydowskim Oxfordem. Mieszkańcy tej części miasta stanowili bardzo ważny procent lubelskiej społeczności. I bardzo gwałtownie zostali zamordowani przede wszystkim w obozie zagłady w Bełżcu, a miejsce, w którym mieszkali tak naprawdę znikało z przestrzeni miasta.
I co było dalej?
– Te wszystkie działania zakończyły się w 1954 roku, kiedy uporządkowano teren wokół Zamku i wybudowano plac Zamkowy. W przypadku innych miejsc, o których piszę, to są na ogół zmiany jednostkowe. Katastrofa budowlana, decyzje o przebudowie, zmiany w infrastrukturze powodują, że jakiś tam mały fragment miasta jest przebudowywany, przekształcany i wygląda zupełnie inaczej. W przypadku Podzamcza to dotyczy bardzo dużego obszaru. Podobna zresztą historia dotyczy Wieniawy – dzielnicy, która była też zamieszkana przez społeczność żydowską. Pozostałe miejsca, które w książce opisuję to są raczej pojedyncze adresy. Gdyby książka była inaczej wymyślona, inaczej skonstruowana to oczywiście takich wydarzeń, które powodowały, że miasto bardzo mocno się zmienia moglibyśmy wymienić dużo więcej. To są różnego rodzaju kataklizmy, przede wszystkim pożary, które dziesiątkowały miasto. Ale to jest już zupełnie inna historia.
Jakie było założenie tej książki?
– Założenie tej książki było takie, aby wybrać z przestrzeni Lublina sto miejsc. Mniej więcej sto miejsc. Opisać je, a przede wszystkim zilustrować te miejsca fotografiami. Czytelnicy tej publikacji znajdą w niej fotografie i pocztówki. Ze względu na to właśnie, że pocztówki stanowiły jeden z tych pierwszych, fotograficznych dokumentów, dzięki którym możemy właśnie te zmiany, o których mówię zaobserwować.
Lublin to miasto studenckie i dziwi mnie, że ludzie w moim wieku, którzy tu studiują nie wiedzą, nawet, że mamy takie miejsce jak Majdanek czy właśnie latarnię pamięci po dzielnicy żydowskiej.
– To jest kwestia przede wszystkim tego, że przez bardzo wiele lat po wojnie, ze względu na taką, a nie inną politykę historyczną, tematyka wielokulturowości była tematem zapomnianym. Zapomnianym, odkładanym, o którym bardzo niechętnie się mówiło. Było to oczywiście też związane z tym, że lubelska społeczność żydowska została wymordowana w czasie II wojny światowej, więc nie było też naturalnych spadkobierców tej opowieści. Oprócz tego trwało budowanie jednolitego pod względem etnicznym i religijnym wizerunku społeczeństwa. To jest kwestia w ogóle mówienia o lokalnej historii. To jest też wyzwanie dla edukatorów różnych szczebli – szkolnych, pozaszkolnych, w jaki sposób chcemy zachęć do tego, by ludzie przyjeżdżający do Lublina zaczęli interesować się tą historią.
W takim razie: jak zainteresować tą historią?
– Jestem przekonana, że są osoby, które się tym zainteresują same przez się, bo gdzieś coś usłyszą, będą uczestniczyły zupełnie przypadkiem w jakimś wydarzeniu, ponieważ mają taką wewnętrzną potrzebę. Natomiast właśnie pytanie jest takie, co możemy zrobić dzisiaj, wykorzystując nowoczesne technologie, a może wręcz przeciwnie używając bardziej analogowych sposobów próbować zainteresować tą historią. Tutaj oczywiście też nie chodzi o to, żebyśmy cały czas w tym tkwili. To też nie o to chodzi, życie toczy się dalej. Chodzi po prostu o to, by od czasu do czasu przypomnieć sobie o tym, że jest historia, która może się okazać nawet całkiem interesująca.
Obecnie, wiele kamienic i zakamarków miasta wymaga renowacji. Ludzie uważają, że poprzez ich odnowę tracą klimat i pewnego ducha starego Lublina, ale przecież gdyby nie to, większość z nich już by również nie istniała.
– Pewnie trochę tak, ale to jest też kwestia tego, w jaki sposób te obiekty są konserwowane. Czasami po renowacji, przebudowie możemy być zaskoczeni jakimiś obiektami. Pamiętam bardzo dużą dyskusję wokół kamienicy Sobieskich przy Rynku 12, o której zresztą też piszę w swojej książce. Kiedy po renowacji, mieszkańcom Lublina nagle ukazał się ten obiekt z niebieską fasadą to było zaskoczenie. I mam wrażenie, że dzisiaj już trochę przyzwyczailiśmy się do tej kamienicy. Ona już nas tak nie szokuje jak w momencie, gdy zostały zdjęte rusztowania. Myślę, że ta przestrzeń przede wszystkim Starego Miasta w Lublinie zawsze będzie taką trochę mozaiką, takim patchworkiem. Zawsze będą na pewno takie kamienice, które nie będą odnowione, a obok nich będą obiekty, które podlegają remontom i renowacjom. Myślę, że najlepiej byłoby gdyby tak zostało. Żeby te różne warstwy się tak nawzajem uzupełniały. To też pokazuje, że to nie jest jakaś sztuczna scenografia, że to miasto rzeczywiście żyje.
W czwartek (10 stycznia) odbędzie się oficjalna premiera pani książki. Czego możemy pani życzyć z tej okazji?
– (śmiech) Przede wszystkim bardzo bym chciała, żeby ta książka spodobała się czytelnikom. Żeby wybór miejsc nie rozczarowywał. Żeby czytelnicy znaleźli w tej książce fotografie, których wcześniej nie znali, w które będą mogli się wczytać, wpatrzeć. I aby też w tych krótkich opisach, które znajdują się przy każdym miejscu, znaleźli też coś, o czym nie wiedzieli, a co udało mi się tutaj przekazać. Chciałabym, aby ta książka stała się rodzajem takiego przewodnika, to może za dużo powiedziane, ale takiego pomocnika w spacerach po Lublinie.