Rok 2016. Właśnie na ekrany kin wchodzi „Wołyń”. Bohaterka, młoda dziewczyna Zosia, córka polskich chłopów, zostaje wydana wbrew własnej woli za sołtysa Skibę. Reżyser Wojciech Smarzowski do stworzenia filmu postanowił wykorzystać uroki Muzeum Wsi Lubelskiej. W kręconych w Lublinie scenach zagrało wielu lubelskich statystów oraz lubelskie zwierzęta.
Scena uwieczniająca poród krowy została nakręcona w jednym z podlubelskich gospodarstw w Moszenkach u państwa Ciszewskich. O tym, jak wyglądały przygotowania do porodu i współpraca z ekipą filmową, opowiada nam Jagoda Ciszewska, która odbierając poród wcieliła się jako statystka w rolę głównej bohaterki.
Jak nawiązaliście kontakt z ekipą? To Wy zgłosiliście swoje zwierzę, czy ekipa sama Was znalazła?
Pewnego zwyczajnego dnia dostaliśmy telefon od rekwizytora. Podobno kontakt do nas wziął z urzędu gminy. Podejrzewam, że szukał krowy w jak najbliższej odległości od skansenu. Pamiętam, jak odradzałam tacie, żeby sobie tym głowy nie zawracał, nie zdając sobie sprawy, że przede mną taka wielka przygoda. Tata jednak zdecydował się na współpracę i już na drugi dzień rekwizytor przyjechał obejrzeć zwierzęta i wykonać kilka nocnych zdjęć, na które zaprosił naszą krowę Miszkę i mnie jako opiekuna.
Jak doglądaliście krowy i jej stanu? Ekipa musiała być w ciągłej gotowości?
Jeszcze tego samego dnia przyjechała do nas cała ekipa, która przygotowała dekorację. Operatorzy kamer mieli u nas spać niemalże w oborze i doglądać krowy. Wszystko było gotowe i brakowało tylko jednego elementu… porodu.
Czuwaliście?
Czekaliśmy i wstawaliśmy w nocy po 3 razy. Byłam tym bardziej tym zestresowana, że wyznaczyli nam termin, do którego mamy to zrobić i jeśli poród się nie odbędzie, dograją tę scenę gdzie indziej. Tam gdzie miał się przenieść cały plan, do Kolbuszowej.
Zdecydowaliście się przewieźć rodzącą krowę do skansenu?
Nasza krowa jeździła „grać” do skansenu na kilka godzin dziennie, potem wracała do nas. Ale nie była to ta sama krowa, która rodziła w filmie. Wykorzystaliśmy do scen w skansenie dublerkę, naszą drugą, podobną krowę, żeby nie wpływać na stan ciężarnej krowy. Ekipa postawiła jedynie wymóg, że krowa, która znajdzie się na nagraniach, ma być czarno-biała, dlatego nie było problemu z nagraniami z dublerką.
Jak wyglądał sam poród?
Poród to już było spijanie śmietanki po 3 czy 4 dniach nerwów. Osobiście uważam, że należał do łatwych. Całe szczęście nie wymagał interwencji prawdziwego lekarza weterynarii. Wystarczył tata stojący z boku, który przyglądał się i doradzał mi, co mam robić. Mama nawet żartowała, że żadnego porodu swojego dziecka, ani wnuka nie przeżyła tak, jak tego.
Jak to się stało, że to właśnie Ty odbierałaś poród?
Na planie poznałam mnóstwo osób, mogłam podpatrzeć jak wygląda „produkcja” filmu i poznać aktorów. Poznałam kierownika produkcji i ze zwykłej rozmowy wynikło, ze studiuje weterynarię i umiem odebrać poród krowy, więc zaproponował, żebym podjęła się takiej sceny. Kolejnym powodem był też mój wygląd. Jestem szczupłą blondynką, podobną do głównej bohaterki, dostałam więc wszystkie wytyczne, co i jak zrobić. Miałam m.in. zmyć lakier z paznokci i makijaż z twarzy.
Co czułaś jako dublerka Michaliny Łabacz, filmowej Zofii?
Byłam bardzo dumna i podekscytowana całą sytuacją. Zaangażowaliśmy się bardzo w tworzenie filmu i nagrywanie porodu naszej krowy i udało się. Nawet zazdrościłam, że nie mogę dłużej uczestniczyć w nagraniach. To była naprawdę ciekawa przygoda.
Jakie były późniejsze plany dla cielaczka? Jak go nazwaliście?
Cielaczek był hodowany u nas. „Hodowany” to mało powiedziane. On był u nas po prostu rozpieszczany jak prawdziwa gwiazda. Nie mieliśmy na niego innego pomysłu niż nazwać go Skiba, od nazwiska jednego z bohaterów filmu granego przez Arkadiusza Jakubika.
Jak zachowywała się krowa? Nie gwiazdorzyła? (śmiech)
Oprócz tego, że ja dostałam wytyczne: brak makijażu, lakieru na paznokciach, krowa miała też swoje wymagania od filmowców: miała być przywiązana w określonym miejscu do dekoracji, a po porodzie zacząć lizać dzieciaka i zacząć go karmić. O ile lizanie się udało bezbłędnie, tak przy karmieniu musiałam jej pomoc. Ogólnie oboje zachowywali się tak, jakby wiedzieli, że będą sławni. Na drugi dzień przyjechała do nas filmowa Zosia i jej filmowa pasierbica i „dokręcali” ujęcia, które mógłby im się przydać. Wtedy cielę już nie było tak grzeczne. Było zbyt żywe i sprytne. Na filmie wprawne oko uchwyci, w którym momencie zwierzątko jest zmęczone porodem, a kiedy jest już bystrym jednodniowym cielakiem.
Czy obie krowy dostały gażę?
Każda z krów otrzymała swoje wynagrodzenie. Krowa, która jeździła na nagrania do skansenu miała w umowie uwzględnione wynagrodzenie za każdy wyjazd. Miszka, nasza rodząca krowa, dostała kwotę około tysiąca zł na utrzymanie cielaczka.