Są misie trociniaki, charakterystyczne misie w kratkę, a nawet ponad 100-letnie okazy. Jest miś-kopciuszek i misiowa gwiazda filmowa. – Ludzie zastanawiają się, po co te torebki, misie i opowiadanie o ich historii. A to wszystko po to, żebyśmy na chwilę powrócili do dzieciństwa – mówi Hanna Wasiak, właścicielka Muzeum Torebek i Misiów w Bochotnicy k. Kazimierza Dolnego.

XIX wiek. Niemcy. Margarete Steiff, która jest inwalidką zaczyna szyć pluszowe zabawki – zwierzątka. Nie wie jeszcze, że wkrótce maskotki zawojują świat stając się towarzyszami dzieci i dorosłych na całe życie. W 1880 roku jej siostrzeniec Richard Steiff wpada na pomysł, aby poprawić konstrukcję zabawek i zakłada firmę, która produkuje je na większą skalę. Misie zajmują honorowe miejsca w domach, stają się pocieszycielami w trudnych momentach i powiernikami największych sekretów.

Proszę państwa, to jest miś

– To miś-kopciuszek, połatana spódniczka, buzia smutna, czepek na głowie. A jak odwrócimy misia to mamy księżniczkę, buzię wesołą i szczęśliwe życie, może tańczyć na balu. Chociaż ja chyba nie byłabym szczęśliwa na balu, nie lubię tańczyć i jeszcze królewicz mi depcze po nogach – śmieje się Hanna Wasiak, właścicielka Muzeum Torebek i Misiów w Bochotnicy k. Kazimierza Dolnego. – Ludzie zastanawiają się, po co te torebki, misie i opowiadanie o ich historii. A to wszystko to po to, żebyśmy na chwilę powrócili do dzieciństwa.

Zdjęcia: Julia Dunia

Pani Hannie przygląda się mały, niepozorny miś. Jednak jego wygląd niech was nie zwiedzie.

– To gwiazda filmowa, ten miś brał już cztery razy udział w Kinobusie, czyli festiwalu filmowym na kółkach, jeździł po całej Polsce, oglądaliśmy razem stare kina i kompletnie nie chciało nam się wracać do domu. Z misiami bardzo przyjemnie się podróżuje, dzieci doskonale o tym wiedzą. Jeżeli nikt z dorosłych tego jeszcze nie próbował to zachęcam – dodaje kustoszka.

Misiowe historie

Muzeum Torebek i Misiów nie można przegapić. Już z ulicy zauważamy siedzące na płocie misie, które zachęcają do wejścia. Spotkamy tu misie trociniaki, charakterystyczne misie w kratkę, misie chore, misie z których można pić wodę, misie piszące, pozytywki, pacynki, misie mufki – na miejscu okazuje się, że wszystko może być misiem. Nawet imbryk do herbaty.

Za każdym misiem stoi historia. Czasem zabawna, czasem tragiczna. Żaden z nich nie znalazł się w muzeum przypadkowo. Zdarzyło się, że misie zostały podrzucone przez płot, docierają do muzeum za pośrednictwem poczty, w prezencie od znajomych, bądź trafiają tu przy okazji różnych festiwali i konkursów misiowych. Pani Hanna uwielbia je wszystkie i każdemu poświęca tyle czasu, ile tylko może. Misie zdobywa również w trakcie swoich licznych podróży po całym świecie, a także odwiedzając secondhandy.

– To właśnie w nich można wyszukać prawdziwe perełki jak ten miś, który właśnie jest chory. Ma już wprawdzie wyleczony ogonek, ale uszy i oczka nadal wymagają opieki. Miś ma plasterki, bandaże, tabletki, termometr, syropek, jest nawet smoczek, gdyby płakał. Dzieci bardzo lubią tego misia, który nie tylko pokazuje jak wygląda leczenie, ale również przy okazji uczymy się wspólnie numeru 112, jak wezwać pomoc jeżeli np. zasłabnie babcia czy dziadek mówi pani Hanna. – Największą atrakcją jest przylepianie i odrywanie plasterków, miś już swoje przeszedł, plasterki odrywają się wraz z sierścią i przybywa już łysych placków. Liczę, że wkrótce miś wyzdrowieje i plasterki nie będą już potrzebne.

Torebki z przedpokoju

Muzeum tworzyło się przez wiele lat, na początku nic nie zapowiadało, że powstanie takie niezwykłe miejsce z duszą. Zaczęło się od prywatnej kolekcji torebek wiszących w przedpokoju, potem dołączyły misie siedzące na wersalce, z każdym rokiem robiło się ich coraz więcej, aż przejęły stery i obecnie w muzeum radzą sobie całkiem dobrze.

W końcu 4 grudnia 2016 roku w Nałęczowie oficjalnie powstaje muzeum. Przez pierwsze 2 lata miejsce funkcjonuje głównie wirtualnie oraz wędrownie. Pani Hanna zabiera misie w świat korzystając z zaproszeń przyjaciół. Odwiedza światowe „misiowe” spotkania w Karlovyvh Varach, Pradze, Permie i Moskwie. To właśnie w Karlovych Varach znajduje się niezwykły zamek, który stał się domem dla liczącej ponad 5 tysięcy pluszaków z całego świata. Jest to największe w Czechach siedlisko tych sympatycznych maskotek.

Początki muzeum są niepozorne, ale czas szybko płynie. Mijają 3 lata i cała pluszowa rodzina zyskuje nową siedzibę w Bochotnicy koło Kazimierza Dolnego. Misie czują się tu wyśmienicie, mają sporo miejsca, zajmują wolne szafki, półki, ławeczki, mieszkają w torbach, walizkach, siatkach i neseserach. Odwiedzający mają zawsze pełne ręce roboty, bo z jednego misia robią torebkę, z innego piłkę, tutaj miś pajacyk czeka na zabawę, a jeszcze inny towarzyszy przy kaligrafii w ramach warsztatów „Kaligrafuj z misiem”. Jest miś pilot, miś strażak i miś policjant.

Misie sprawdzają, czy poprawnie piszemy na maszynie i przez kalkę. Można również spróbować swoich sił na tradycyjnej maszynie do szycia, oczywiście z misiem u boku. Na chętnych w grę w szachy, warcaby lub bierki czeka oczywiście miś. Przez ponad 2 lata muzeum odwiedziło ponad 1000 osób, a do kroniki muzealnej wpisało się 898 osób. Byli goście nie tylko z Polski, ale również z Kanady, Japonii, Singapuru, Tajwanu, Francji, Gruzji czy Irlandii. Zwiedzający chętnie słuchają tajemniczych historii każdego misia, ale również sami wracają wspomnieniami do najmłodszych lat, wzruszeni bo wielu z nich przytulało w dzieciństwie misia Uszatka.

Kiedy czas nie oszczędza misia

O ile w muzeum pani Hanny można przytulać misie bez ograniczeń, to są jednak misie pod specjalną ochroną ze względu na swój wiek i to, co w misiowym życiu przeszły.

–Ten miś z różową kokardką to Piotruś i jest najstarszy w misiowej rodzinie, ma około 100 lat. Został kupiony od rodziny z okolic Poznania, której babcia po wojnie przywiozła misia wracając z Niemiec z robót przymusowych. Miś nie ma chipa w uchu ani żadnych znaków wskazujących na to, że jest to miś kolekcjonerski. W założeniu miał być misiem trociniakiem, ale wiem już że raczej jest wypchany wiórkami niż trocinami. Widać też, że wiele razy ktoś próbował go cerować. Krótsza nóżka zawiązana na końcu pokazuje, że nie do końca Piotrusiem zajmowała się profesjonalna krawcowa, po prostu ratowano go jak umiano – wzdycha Pani Hanna.

Tego misia nie można już dotykać ze względu na fakt, że jest już stary i rozsypuje się. Niestety widać, że to wszystko się ledwo trzyma. – Podobna sytuacja jest z Pawełkiem, który ma swoje lata i już widać, w których miejscach się rozpada. Wypełniony jest gąbką i ścinkami różnych tkanin. W jego przypadku łapki są zamocowane na tekturowym kółku, przez co nadal mogą się swobodnie ruszać. Chciałabym, aby te misie zostały ze mną jak najdłużej. Obok Piotrusia siedzi miś z prawdziwej wełny, który jest dowodem na to, jak trzeba o misie dbać. Dobrały się do niego mole i niestety go podjadają – ubolewa kobieta.

Misza trafił do muzeum również z okolic Poznania, kiedy jego poprzednia właścicielka robiła porządki po swoich przodkach i na strychu znalazła pluszaka wraz z kilkoma starymi torebkami. Wszystko przekazała do muzeum. Misza jest maskotką olimpiady w Moskwie, o czym świadczy jego pas z kółkami olimpijskimi.

– To były lata 80. ubiegłego wieku, kiedy Kozakiewicz zdobył tytuł mistrza olimpijskiego w skoku o tyczce w Moskwie – jednocześnie ustanawiając nowy rekord świata. Wszyscy pamiętamy tzw. gest Kozakiewicza, który wykonał w stronę gwiżdżących kibiców rosyjskich. Misza też to pamięta – uśmiecha się pani Hanna.

Muzeum Torebek i Misiów jest otwarte dla zwiedzających, misiami można się bawić, poznawać ich tajemnice, brać na ręce, ubierać i np. przygotowywać do dalekiej podróży.

– To zawsze ujmowało mnie w misiowych muzeach, jakie zwiedzałam. W Amsterdamie misie są za grubym szkłem, podobnie jest w kieleckim muzeum. To wszystko ślicznie wygląda, ale ma się takie poczucie, że brakuje nam dotyku tego misia, który w końcu jest od przytulania. Muzeum w Permie jest otwarte, misie są na krzesłach, wózkach, stolikach. I tam pluszowy klimat czuje się już od progu. Moje muzeum nie jest muzealne, bo nic nie wisi na ścianach i nie jest zamknięte w gablotach. Takie właśnie otwarte miejsce chciałam stworzyć dla mojej kolekcji. Mam nadzieję, że choć trochę to mi się udało – mówi.

American dream Staśka Wilkosza

Pod opieką pani Hanny pozostają nie tylko misie, ale również wiekowe torby, walizy, kufry i nesesery. Można otwierać walizki, poznać starodawne metody zamykania torebek, mechanizmy szyfrowego zamka, poczuć ile waży taki kufer i dowiedzieć się, dlaczego walizki mają drugie dno i czemu ono służy. Torebki, podobnie jak i misie – w muzeum znajdują się przypadkowo, przywiezione z podróży lub przekazane od znajomych. Jest torba listonosza, który przeszedł na emeryturę, maleńka torebka komunijna od przyjaciółki, torba komornika zakupiona na targu staroci w Nałęczowie, czy elegancka listonoszka pokazywana w lubelskiej telewizji.

– Jest również torebka, którą do muzeum przekazał właściciel warsztatu samochodowego. Jeden z klientów w pięknej skórzanej torbie przyniósł mu części do samochodu. Torebka jest cudna, dodatkowo na metce można zobaczyć pomnik Chopina. Bardzo żałuję, że nie znam jej historii – zamyśla się pani Hanna.

Jedna z walizek posiada podpis Wilkosz Stan. – Być może jakiś Stasiek popłynął do Ameryki Batorym i wrócił jako Stan. Popularne nazwisko Wilkosz to okolice Łodzi. Jak ta walizka pojawiła się u mnie, to wysłałam jej zdjęcia do Muzeum Emigracji w Gdyni, skąd otrzymałam informację, że jest spore prawdopodobieństwo że walizka należała do reemigranta. Może kiedyś tajemniczy Stan wyjawi nam swoją historię – nie kryje nadziei.

Miś to najlepszy przyjaciel, taki od serca. Jest symbolem ciepła, opiekuńczości, dobroci i miłości. Kiedyś od gości odwiedzających muzeum, pani Hanna usłyszała takie zdanie, że „gdyby na świecie było więcej misiów – nie byłoby tylu wojen…”.

Zdjęcia: Julia Dunia

Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments