Romuald Lipko to współtwórca legendarnego zespołu Budka Suflera. Jest mistrzem gitary elektrycznej, ale równie umiejętnie gra na trąbce i instrumentach klawiszowych. O kultowych miejscach w Lublinie, autorskim piwie i o tym kim była słynna Jolka rozmawialiśmy z artystą podczas jednego z koncertów w Lublinie.
Minęło już sporo czasu od ostatnich koncertów Budki Suflera, jednak nadal motywy związane z zespołem pojawiają się w pana życiu. „Za ostatni grosz” czy „Jolka” to jedne z największych przebojów, a obecnie pana autorskie nazwy alkoholi.
– To jest taki odprysk działalności. Nie jestem tu oryginalny. Wielu artystów na świecie wykorzystuje swoją karierę, użycza swoich utworów czy melodii do zrobienia reklamy produktu. W moim przypadku to jest zabawa, ale też jakieś w pewnym sensie finansowe uzupełnienie emerytury. Wiadomo, że wyobrażenia o zarobkach polskich muzyków są wyolbrzymione. Być może, obecnie artyści mają jakieś bardzo wysokie stawki, bo są bardzo medialni i biorą udział w wielu reklamach. To piwo to jest taka zabawa na uzupełnienie mojej emerytury. Ale to jest taka rzecz, która już nie ma na nic wpływu. Ani na twórczość, która się odbyła, ani na to co będzie.
Smak pana piwa to smak, o jakim pan marzył, żeby się pojawił u któregoś z producentów browarów?
– Wie pani co… Ja od wielu lat nie piję alkoholu. Ale jak już piłem to najmniej piwo! (śmiech) Także jestem w sytuacji człowieka, który może nie tyle co produkuje, bo produkuje mi to piwo browar Tenczynek, a ja jestem tylko jak gdyby dawcą nazwy i pomysłu. Użycia nazwy, która budzi jakiś sentyment w społeczeństwie, w narodzie i w ludziach, którzy lubili naszą muzykę. Ale słyszałem od ludzi, że piwo jest bardzo dobre! (śmiech)
Początkowo pana chęć zrobienia biznesu miała być jednak w branży muzycznej, a nie spożywczej. Co to miało być?
– No, ja w branży muzycznej stworzyłem to, co stworzyłem. Nagrałem tyle płyt, napisałem tyle utworów, ile napisałem. Tu już bardziej odsyłam do Wikipedii niż do mojej wiedzy i pamięci. (śmiech) Bo ona by mnie w tym momencie zawiodła. Jestem człowiekiem zrealizowanym jako artysta i tak jak powiedziałem wcześniej w jakimś sensie odcinam kupony. Takie niemuzyczne kupony, ale od czegoś, co muzycznie było popularne i znane.
A gdzie lubiliście chodzić z Budką na piwo?
– No to, to tak! Ale wie pani… to dawne czasy! Pani pokolenie albo takie pomiędzy mną a panią, tego nie pamięta! (śmiech) Myśmy się bawili. To było pokolenie lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku. To byli ludzie, którzy urodzili się po wojnie. Myśmy się bawili w wielu klubach lubelskich, o których słuch już całkowicie zaginął. I nie ma żadnego kultywowania tych miejsc. Był wspaniały klub studencki Arkus, był taki lubelski SPATiF, który się nazywał Nora. To były bardzo piękne miejsca. Bardzo zacne, gromadzące przy wesołych stole, tak bym to określił ogólnie, lubelskich artystów, aktorów, m.in. św. pamięci Kazia Grześkowiaka. Takie postacie, które były znaczące. To były miejsca, do których zawsze po koncertach przychodzili wszyscy artyści, którzy w Lublinie koncertowali.
A jakie ma pan wspomnienia z kultową Czarcią Łapą?
– Czarcia Łapa to był taki lokal typu Jama Michalika w Krakowie. Miejsce grania spektakli kabaretowych, lubelskich jazzmanów. Takie klimatyczne miejsce. Wie pani, mojemu pokoleniu jest trudno o tym mówić, bo kiedy mówimy, że było inaczej to ludzie myślą, że my się skarżymy na to, że jesteśmy starzy. (śmiech) Natomiast prawdą jest to, że w Lublinie nie ma już takich lokali. Tam codziennie było full ludzi. Teraz w tygodniu to jak gdzieś idę deptakiem to właściwie większość stolików jest pustych. Inne czasy. Inna zasada zabawy. Nie była ani gorsza, ani lepsza. Inna, po prostu.
Wszystkich pewnie nurtuje jedno – kim właściwie była ta Jolka?
– Była jakaś Jolka. Natomiast ona jest własnością autora tekstu Marka Dutkiewicza. Jak będzie jakaś okazja, proszę jego zapytać. Wiem jedynie, że była kobieta o takim imieniu, która zaingerowała w pamięć i wspomnienia Marka. Na tyle głęboko, że odtworzył tę postać w piosence.
Czy jest jakiś przepis na stworzenie hitu muzycznego?
– Nie ma! Już teraz taki przepis nie istnieje… Jeśli pani chce zrobić fantastyczne jedzenie, restaurację z wykwintnym jedzeniem to musi być pani przekonana, że są ludzie, którzy będą mieć czas żeby usiąść, pochylić się nad tym jedzeniem, ocenić jego wartość i walory smakowe. I tak dalej, i tak dalej… Podobnie jest z muzyką. Oczywiście ja tutaj nie uogólniam, bo nie mówię tak o wszystkich słuchaczach muzyki, ale generalnie rzecz biorąc ci, którzy oczekują dobrej muzyki są w mniejszości. Ci, którym jest obojętne co się gra i co się słucha, nie wymuszają na twórcach stworzenia takiej muzyki. Potem ona zwyczajnie nie ma racji bytu, a artysta najczęściej utrzymuje się z tego, co tworzy. Więc jak tworzysz niszową muzykę, to musisz się też liczyć z tym, że ta nisza będzie także w garnku.