Stanisław Soyka wrócił do Lublina ze swoim nowym albumem „Muzyka i słowa Stanisław Soyka”. To pierwsza od piętnastu lat tak osobista płyta artysty. Przed koncertem na rzecz Lubelskiego Hospicjum dla Dzieci im. Małego Księcia opowiedział nam o muzyce, o tym jak spędza wolny czas oraz o przydatnej umiejętności gry na gitarze, która – jak sam wspomina – zawróciła w głowie nie jednej kobiecie.
„Muzyka i słowa Stanisław Soyka” to pierwsza tak osobista artystyczna wypowiedź. Co pana skłoniło do otworzenia się przed światem po piętnastu latach?
SS: Tak naprawdę to nie jest moja pierwsza płyta, na której się odsłaniam. Dość dawno nie pisałem swoich tekstów, ale muzykę komponuję nieprzerwanie. Nie pisałem tekstów, bo uważałem, że nie mam nic do powiedzenia. Wszystko co najważniejsze już powiedziałem między dwudziestym piątym, a trzydziestym rokiem życia. Właściwie ten album to jest wynik trochę takiego apelu społecznego, bo kilka lat temu ludzie zaczęli mnie pytać, kiedy nagram swoją płytę. Autorską. To mi dało do myślenia, skoro ludzie szczerze chcą posłuchać tego, co mam do powiedzenia na temat dzisiejszego świata. W końcu zacząłem pisać. Latem 2017 roku ruszyłem z tym na dobre! (śmiech) Od tamtej pory piszę, a wynikiem tego jest ten album. Ale pisać nie przestałem.
Zależało panu, by być rozumianym przez każdego człowieka?
SS: To jest chyba niemożliwe. Możemy próbować być zrozumiani dla jakichś kilku osób. Dla bliższych, może też jakichś napotkanych. Ale nie ma chyba kogoś, kto by zbawił cały świat. To jest po prostu utopia.
Na okładce albumu siedzi pan na ławce, która jest też motywem przewodnim singla promującego płytę. Z tego co wiem, prywatnie również lubi pan na niej przesiadywać.
SS: (śmiech) Prawdą jest, że lubię przesiadywać na ławeczce. Jak mam chwilę czasu. Zwłaszcza w miejscach, których nie znam. W podróżach. To jest bardzo ciekawe! Po pierwsze, jak człowiek siada na ławeczce to się zatrzymuje. To przedstawienie, które trwa na oczach takiego człowieka siedzącego na ławeczce jest nieprzerwane i nigdy dwa razy się nie zdarza. To jest bardzo ciekawe dla każdego, kto jest zainteresowany drugim człowiekiem. Ta piosenka powstała też dlatego, że w dużych miastach jest bardzo niewiele ławeczek. W Warszawie na dużych ulicach można na palcach jednej ręki policzyć ławeczki, które są na przykład od ronda de Gaulle’a do Rotundy. To jest przecież jakieś pięćset metrów! Tam mieszkają ludzie. Również ci w podeszłym wieku. Brak ławek powoduje, że się ich trzyma w domu. Poszliby na spacer, zrobiliby dwieście, czterysta metrów pod warunkiem, że mieliby gdzie przycupnąć.
A czego nauczył się pan z obserwowania ludzi siedząc na ławeczce?
SS: To jest jakaś wielka opowieść. Nawet tego jeszcze nie zebrałem do kupy! (śmiech) W moim wieku, w wieku sześćdziesięciu lat człowiek posiada już pewne doświadczenie i obserwacje. Nie wolno jednak mieć przekonania, że wie się już wszystko. Czasem przychodzi moment, kiedy okazuje się, że jakiś epizod może zakwestionować coś, co wydawało się być prawdą dotyczącą człowieka. Jak mówi Wisława Szymborska: Nic dwa razy się nie zdarza!
Życie pędzi w zawrotnym tempie. Pan jednak nie lubi się śpieszyć. Jest jakiś sposób, by się zatrzymać w dzisiejszym świecie i właśnie na chwilę przysiąść na tej ławeczce?
SS: To jest kwestia woli, ale również kwestia pewnych możliwości. Żeby się nie śpieszyć, to trzeba być dobrym logistykiem. Moja aktywność wiąże się z pewną dyscypliną. Usprawniam organizację tych działań w tym celu, żeby się nie śpieszyć. Jeżeli gram jutro, a jest trzysta kilometrów to jadę dzisiaj. I budzę się już w mieście, gdzie mam grać, a nie jadę w dniu koncertu i zdyszany, prosto z samochodu wpadam na scenę.
Najnowsza płyta jest chyba najbardziej gitarowa w pana karierze. Muzyka i umiejętność gry na gitarze przydała się też w kontaktach z kobietami?
SS: (śmiech) O to takie gadanie! (śmiech) Jak byłem młody, to oczywiście każdy chciał grać na gitarze i każdy chciał się podobać dziewczynom. Kiedy człowiek ma siedemnaście lat, to tylko dziewczyny go interesują! (śmiech) Właściwie tylko. Gra się dla dziewczyn, śpiewa się dla dziewczyn. No i się wciąga brzuch dla dziewczyn. 🙂 Tak było też ze mną!
Pseudonim „Amorek” wywiódł się z domu?
SS: „Amorek” to jest ksywa, którą mi przypisała moja pierwsza żona, Iwona. Bardzo sympatyczny zresztą pseudonim. Ale ja go już nie używam…
W utworze „Tolerancja” zastanawia się pan, dlaczego nie mówimy o tym, co nas boli, otwarcie. Czy już dzisiaj pan zna odpowiedź na to pytanie?
SS: Nie. To jest pytanie niezmiennie otwarte. I to jest pytanie do mnie samego również. Nie to, żebym pytał kogoś, a siebie nie zapytał. Dlaczego? Bo mądrze jest rozmawiać z każdym. Możliwie każdym. Oczywiście jeżeli ktoś stoi nade mną z siekierą, to już nie ma rozmowy. To już wtedy muszę się bronić i nie dać się zabić. Natomiast dopóki nie ma tego zagrożenia, to trzeba rozmawiać. Z każdym. Ze wszystkimi. I trzeba się tego uczyć. Nie lubię uogólnień, ale powiem, że my musimy się nauczyć tego rozmawiania ze sobą, bo mamy duże zaległości. Różne powody w naszym DNA historycznym się przyczyniają do trudności w komunikacji. Ale nie możemy się załamywać i musimy próbować się tego uczyć. W to wierzę.
W kwietniu obchodzi pan 60. urodziny. Czy ma pan jakiś cel muzyczny, który chce pan w tym jubileuszowym roku spełnić?
SS: Nie mam żadnego projektu, żadnego celu. Płyta się ukazała w lutym. Teraz pomału zaczynamy grać koncerty. To jest dla mnie najcenniejsze. Płyta została przyjęta dobrze, świat woła i pyta, czy możemy przyjechać i grać. My po prostu zabieramy się za granie tego repertuaru. Piszę, więc będą dochodziły do tego zbioru jeszcze inne piosenki i mam nadzieję, że równie udane. Nie wyznaczam sobie celów od jednego jubileuszu do drugiego. Cały czas pracuję… no, za wyjątkiem chwil, w których nic nie robię. (śmiech)