Studiowała na UMCS, a ze swoją miłością umawiała się w Ogrodzie Botanicznym. Do Lublina zawsze wraca z ogromnym sentymentem. – Wyprowadziłam się stąd w wieku 22 lat! Tu przeżyłam wszystkie ważne momenty, pierwsze przyjaźnie i miłości – mówi wokalistka Urszula.
Co się pani najczęściej śni?
UK: No właśnie tu jest chyba problem, bo tak ostatnio jest za dużo pracy i jak już padam, to nic mi się nie śni! To znaczy coś na pewno, ale nic nie pamiętam. (śmiech)
Co jest dobre „Na sen”, odnosząc się do tytułu pani wielkiego hitu?
UK: Bardzo dobre jest chyba zmęczenie fizyczne albo książka. Jak jest za dużo przeżyć, to można mieć wtedy kłopoty z zaśnięciem, ale myślę, że takie wyciszenie albo zmęczenie fizyczne też dobrze robi na sen.
Czuje pani sentyment do Lublina?
UK: Oczywiście, że tak! Lublin się wiąże z moim dzieciństwem, młodością i to były bardzo ważne lata. Wyprowadziłam się z Lublina dopiero, albo aż, w wieku 22 lat! Tu przeżyłam wszystkie ważne momenty, takie jak pierwsze przyjaźnie, czy miłości. Umawiałam się z chłopakiem w Ogrodzie Botanicznym, który wtedy wyglądał trochę inaczej, ale w tamtych czasach był dla mnie również ciekawy i tajemniczy.
Jak pani wspomina studenckie lata na UMCS?
UK: Dzisiaj dziwię się, że dawałam radę, chociaż nie skończyłam tych studiów. Byłam po ognisku muzycznym, więc startowałam z dość nierównej pozycji, ponieważ większość kandydujących na studia była po szkołach muzycznych. To jest jednak dużo wyższy poziom. Ale udało mi się zdać egzamin na wydział Wychowanie Muzyczne, ale później zaczęłam już współpracę z Budką Suflera i miałam coraz więcej pracy. Wiązało się to z tym, że coraz częściej musiałam wyjeżdżać na koncerty. Dlatego coraz częściej opuszczałam zajęcia. To nie były łatwe studia. To się tylko tak wydaje, że nauczyciel muzyki to jest taki łatwy i błahy zawód, a te studia naprawdę są trudne. Walczyłam jeszcze przez chwilę, żeby być tą studentką. Po roku zrezygnowałam. Powiedziałam sobie, że to chyba nie jest moja droga. Niestety.
Pamięta pani swoje pierwsze koncerty z Budką Suflera?
UK: (śmiech) No pewnie, że pamiętam!
Która piosenka Budki jest pani najbliższa?
UK: Myślę, że chyba Dmuchawce. Z nimi najbardziej mogę się zidentyfikować.
Zanim dołączyła pani do zespołu chodziła pani na koncerty Budki?
UK: Tak, byłam na ich koncercie w Hali MOSiR. Tam, gdzie teraz jest rozbudowana pływalnia. Pamiętam, jak z siostrą stałyśmy bardzo blisko sceny i oni grali. Duże wrażenie na mnie zrobili, bo to był jednak potężny zespół w tamtych czasach. I jeszcze z naszego Lublina! To była magia. (śmiech)
Jak pani wspomina amerykańskie tournée z zespołem?
UK: To było krótkie tournée. Szykowaliśmy się językowo, bo mieliśmy zaśpiewać nasze piosenki po angielsku, ale okazało się, że publiczność to głównie Polonia i chcą słuchać nas po polsku, bo tęsknią za polskim językiem. Chcieli wysłuchać tych piosenek, które świetnie znają, więc dopasowaliśmy się. Tam było bardzo dużo ludzi i to było wspaniałe przeżycie.
Dobrze się wraca po latach do tych wspomnień?
UK: Oczywiście! U mnie wspomnienia są zawsze dobre, bo ja je idealizuję. Wspomnienia odbudowują. Ale może to ja mam taką naturę po prostu! (śmiech) Nie wiem. Próbuję wspominać tylko te dobre rzeczy, a te złe gdzieś mijają, odchodzą w zapomnienie, zacierają się.
Co pani sądzi o reaktywacji Budki Suflera?
UK: Bardzo się cieszę, że swoje ulubione piosenki ludzie mogą usłyszeć w wykonaniu muzyków, którzy te piosenki zawsze grali. No i oczywiście kompozytora – Romka Lipko. Myślę, że to dla nich wielka frajda, że mogą grać swoją muzykę. To jest coś, co się każdemu muzykowi należy. To są ich piosenki. I myślę, że to się też należy słuchaczom, żeby ich mogli posłuchać. Fajne jest też to, że są to koncerty z gośćmi, którzy mogą posłuchać na jednym koncercie trzech wokalistów, tych zaproszonych gości, którzy przez lata przez ten zespół się przewinęli. To jest Iza Trojanowska – wielka ikona z lat 80., która śpiewała z Budką przede mną. Występuje Felicjan Andrzejczak, który śpiewał wielki hit „Jolkę”. Teraz możemy wspólnie podczas finału zagrać ją razem. Jest nowy wokalista Robert Żarczyński, który stara się wypełnić lukę po Krzysztofie Cugowskim. Daje sobie świetnie radę, chociaż na pewno ma duże obciążenie psychiczne. Ale sprawdza się i publiczność może usłyszeć wszystkie największe przeboje Budki od początku jej istnienia aż do dzisiaj, bo mają też nowy numer.
Co było najpiękniejsze w latach 80.?
UK: To, że można było grać taką muzykę. Nie słyszę teraz w radiu takiej gitarowej muzyki, a ja uwielbiam gitarę, również z klawiszami. Jestem takim dzieckiem Zeppelinów, więc dla mnie takie mocne granie, gdzie gitarzyści mogą się popisać swoimi umiejętnościami, jest piękne.
Pamięta pani swoje stylizacje z tamtych lat?
UK: No tak! Robiła je Ola Laska, najlepsza stylistka, która ubierała gwiazdy, malowała je i robiła nawet okładki płyt, np. Lady Pank czy Majki Jeżowskiej. Była wielką wizjonerką, zresztą jest do tej pory. Zajmuje się czymś innym, ale jak na tamte czasy to był wielki strzał i wielkie wydarzenie, że tak te gwiazdy wyglądały. Nie tylko mnie stylizowała, ale też Zdzisławę Sośnicką, Marylę Rodowicz i wiele innych gwiazd, obu płci.
Jak zmieniła się muzycznie Urszula przez te wszystkie lata?
UK: Na szczęście dojrzała. (śmiech) Dojrzałam i nie rozmieniłam się na drobne. Idę swoją drogą. Myślę, że jestem rozpoznawalna w tym, co robię. Zarówno w brzmieniu głosu, czy w rodzaju muzyki, jaki wykonuję. Trzymam swój poziom i co jest ważne – ciągle tworzę nowe rzeczy!