Wybory parlamentarne odbędą się już w najbliższą niedzielę, 13 października. Wybierzemy 460 posłów i 100 senatorów. – Nie głosując pozbawiamy się wpływu na to, kto będzie naszym przedstawicielem, kto będzie ustawiał mam życie – mówi Wojciech Maguś, politolog i medioznawca z Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie.
Dlaczego powinniśmy głosować?
W.M.: Patetycznie mówiąc warto brać odpowiedzialność za ojczyznę. Nie głosując pozbawiamy się wpływu na to, kto będzie naszym przedstawicielem, kto będzie ustawiał mam życie (uchwalając prawo). Osobiście uważam, że w wyniku absencji wyborczej tracimy prawo do oceniania, krytykowania, narzekania. Jeżeli raz na cztery lata nie chce nam się podjąć trudu analizy, która propozycja jest bliższa naszym przekonaniom, to później nie powinniśmy strzępić języka. To podczas wyborów mamy możliwość wyrażenia opinii w sposób konstruktywny.
Mamy prawo, a z niego nie korzystamy. Pokazuje to frekwencja. Dlaczego się tak dzieje?
W.M.: Jest to wypadkowa kilku czynników. Jednym z ważniejszych jest na pewno przekonanie, że jednostkowy głos się nie liczy i nic nie zmieni. Przy dużej liczbie uprawnionych do głosowania zwiększa się poczucie nieistotności pojedynczego głosu. Wielu obywateli uważa, że „jak nie pójdę na wybory to tak naprawdę nic się nie stanie, mój głos na niczym nie zaważy”. Dodatkowo w przypadku wyborów do Sejmu system wyborczy (system proporcjonalny) jest skomplikowany. Sposób liczenia głosów, wyłaniania zwycięzców powoduje, że wybory nie są czytelne dla statystycznego obywatela. Istotnym elementem demobilizującym jest także brak zaufania Polaków do polityków oraz niski poziom wiedzy o kandydatach.
Co dla nas, obywateli, oznacza niska frekwencja?
W.M.: Brak reprezentacji dużych grup społecznych. Milcząca większość pozbawia się wpływu na losy państwa. Pełnię władzy może przejąć ugrupowanie, które ma stosunkowo małe poparcie społeczne. Np. cztery lata temu Prawo i Sprawiedliwość przekonało do swoich racji tylko co piątego wyborcę uprawnionego do głosowania. Jednak w wyniku splotu kilku czynników: frekwencji na poziomie 51 procent, metodzie liczenia głosów premiującej zwycięzcę oraz dużej liczbie głosów oddanych na ugrupowania, które nie przekroczyło progu wyborczego, zgarnęło całą pulę i mogło rządzić samodzielnie.
Czy istnieją sposoby, żeby zachęcić obywateli do głosowania?
W.M.: Mogą to być zachęty, a nawet nakazy administracyjne jak np. w Australii, Belgii, Wenezueli. W państwach tych istnieje przymus wyborczy pod groźbą sankcji w postaci grzywny lub nawet aresztu. Mniej dotkliwą formą zachęty są wszelkie akcje profrekwencyjne, uświadamiające wyborcom, że ich głos się liczy i nie warto samemu pozbawiać się tego przywileju. Warto iść na wybory.