Drag queen to mężczyzna, który za pomocą makijażu, różnorodnych strojów i fryzury ma za zadanie rozbawić publiczność przychodzącą na jego występy. Odgrywa on kobiecą rolę w przebraniu i jest swego rodzaju performerem. To zajęcie budzące kontrowersje, jednak coraz bardziej popularne. O tym jak wygląda praca drag queen rozmawialiśmy z Kim Lee, najpopularniejszym w Polsce drag queen, który mieszkał i uczył się w Lublinie.
Mieszkałeś w Lublinie i uczyłeś się tu na studiach językowych. Jakie masz wspomnienia związane z naszym miastem?
– W Lublinie mieszkałem jeden rok, bo macie tu znakomite studium języków obcych, z którego korzystają obcokrajowcy przyjeżdżający na studia do Polski. Zanim zaczną właściwe studia najpierw przechodzą intensywny kurs znajomości języka. Było to dawno, mieszkałem w akademiku. Ale Lublin odwiedzam co jakiś czas – mam tu przyjaciół, poza tym dzieje się wiele ciekawych rzeczy.
Gdzie lubiłeś chodzić w Lublinie będąc studentem?
– W wiele miejsc, przede wszystkim idealne do spacerów jest Stare Miasto, które oczywiście bardzo się zmieniło w ostatnich latach. Obecnie jest odrestaurowane, uliczki niegdyś zaniedbane są wykończone, podobnie jak kamienice, co ma swój urok, ale brakuje trochę klimatu dawnego nieodkrytego miasta.
Czy Lublin to dobre miejsce do rozwoju kariery jako drag queen?
– Oj, raczej nie. Drag queen potrzebuje przede wszystkim sceny, żeby regularnie występować oraz publiczności, zaś w Lublinie nie ma żadnego dużego klubu LGBT – a to do tej publiczności głównie jest skierowana sztuka dragu. Oczywiście drag queens występują nie tylko w klubach LGBT – jeśli drag queen jest dobra w tym co robi, to jest zapraszana na imprezy prywatne, eventy, wieczory panieńskie, z czasem na różne inne wydarzenia. Nieprzypadkowo nie ma żadnej znanej drag queen z Lublina. Jest kilka mniej znanych, np. mój znajomy występujący pod pseudo „Amira”, ale występują tylko na imprezach prywatnych dla znajomych. Szkoda, bo Lublin to największe miasto po tej stronie Wisły plus 100 tysięcy studentów. Na pewno publiczność by się znalazła.
Co jest najtrudniejsze w byciu drag queen?
– Czekanie (śmiech). Bycie drag queens to bardzo długie przygotowania dla kilkunastu minut na scenie. Najpierw kreowanie siebie, wymyślanie stroju, który trzeba zrobić lub przerobić samemu, dodatków – piór, wachlarzy, cekinów, falbanek, biżuterii, torebek, butów, kapeluszy. Potem często podróż samochodem lub pociągiem do innego miasta na show, potem przed samym show dwie godziny robienia makijażu i potem czekanie na sam występ, który trwa chwilę.
A najprzyjemniejsze?
– Sam występ, aplauz, oklaski, miłe słowa, komplementy. Reakcji publiczności, uśmiechów, oklasków, głośnych okrzyków nie da się z niczym porównać. Poza tym przyjemnością jest to, że jako drag queen co noc mogę być inną postacią.
Pochodzisz z Wietnamu, jednak mieszkasz na stałe w Warszawie. We współczesnym Wietnamie to popularne zajęcie?
– Jestem już dość mocno spolonizowany, w Wietnamie bywam raz na kilkanaście lat i czuję się tam jak gość. Nie śledzę wszystkiego na bieżąco, wiem że istnieje środowisko LGBT, powstają ciekawe filmy także zahaczające o tę tematykę. Pewna ich część jest wyświetlana w Polsce, ale czy są w Wietnamie drag queens nie wiem… Ale nie sądzę, żeby obecnie w Wietnamie, w ustroju komunistycznym takie występy mogły się odbywać, chyba że na imprezach prywatnych, tak jak w PRL-u.
Czy kultura buddyzmu pozwala na bycie drag queen?
– To ciekawe, ale w zasadzie nie. Jednak w buddyzmie istnieje postać kapłana, który występuje na uroczystościach religijnych w charakteryzacji i strojach kobiecych (choć bez biustu).
Pamiętasz swoje pierwsze występy?
– Oczywiście, choć to już było ponad 16 lat temu. Kolega zorganizował bal kostiumowy z okazji Halloween, umówiliśmy się że ja przebiorę się za Azjatkę, założyłem więc ludowy azjatycki strój i niezdarnie się umalowałem. W trakcie wieczoru przebrałem się też w wielką balową suknię i udawałem Marylę Rodowicz w „Małgośce”. Dzisiaj wiem że ten występ był słaby, ale później właściciel jednego z warszawskich nocnych klubów przeglądał zdjęcia z tamtej imprezy i bardzo mu się spodobałem. Zaproponował mi, żebym występował w jego lokalu jako drag queen i tak zaczęły się moje regularne występy.
Jak się do nich przygotowujesz?
– Najpierw wymyślam postać, dopasowuję do muzyki, bo drag queen show to „śpiew” z playbacku. Potem tworzę strój. Wizerunek drag queen opiera się na przerysowaniu, na przesadzie, więc wszystko musi być podrasowane do dwustu procent. Sukienka nie może wyglądać jak ta kupiona w sklepie, musi np. błyszczeć od cekinów, kamieni (oczywiście z zachowaniem dobrego smaku i proporcji kompozycji). Peruka musi być większa niż zwyczajne włosy, makijaż dużo bardziej wyrazisty itd.
Co jest najważniejsze w wykreowanej postaci?
– Wyrazistość i autentyczność – choć drag queens z założenia są czymś udawanym, to jednak muszą być przekonujące w tym co robią, oglądający musi widzieć nieudawaną pasję. Można udawać płeć, śpiewanie, image, ale emocje muszą być prawdziwe (śmiech).
Uwielbiasz projektować swoje stroje i sam je szyjesz. Skąd czerpiesz inspiracje?
– Inspirują mnie specyficzne kobiety, można by rzec – divy, które w życiu same są trochę drag queen. Mają niebanalne życie, są po przejściach, mają skłonność do afektacji, przesady, lubią dramatyzować. Inspiruje też samo życie – otoczenie, popkultura, filmy, telewizja, po prostu wszystko.
Ile masz sukienek?
– Obecnie ponad 1000. Wynajmuję specjalną garderobę, która zresztą żyje swoim życiem, jest często wynajmowana jako tło do różnych programów, podobnie jak moja ubrania są wypożyczane przez teatry i osoby prywatne. Oprócz sukienek mam peruki, buty, torebki, pióropusze, wachlarze, no i kilogramy biżuterii. Prawdziwe kobiety mają masę ubrań, a i tak stale narzekają, że nie mają w co się ubrać – też tak mam i w dodatku do kwadratu! (śmiech)
Jaka jest Twoja ulubiona część garderoby?
– Mam różne fazy, ostatnio częściej pojawiam się w gorsetach i barokowych sukniach z kloszami. Mam też obecnie okres na cyrkonie, diamenty, niekoniecznie prawdziwe (śmiech) i inne błyszczące kamienie. No i nieodmiennie jak w kalejdoskopie pokazuje się w coraz to nowych perukach.
Czy bycie w Polsce drag queen można zaliczyć do tematów tabu?
– W Polsce tak. Drag queens są mało znane, bo jest ich niewiele. Występowałem kiedyś w Londynie i tam jest ich podobno ze dwa tysiące. W Paryżu czy Berlinie jest podobnie. A w Polsce? Nie więcej niż pięćdziesiąt. Wiem, ile jest, bo znam niemal wszystkie, organizuję festiwale, na których występują. Ale drag queens są coraz bardziej widoczne, przez samą obecność nie tylko w klubach i na paradach. Sam miałem już przyjemność pojawiać się w TV, w teledyskach (m. in. Margaret), w filmach fabularnych i dokumentalnych, występować w panelach dyskusyjnych i wykładach, grać w kilkunastu już teatrach. Poza tym wchodzi nowe pokolenie drag queens, młodych, przebojowych, pewnych siebie, bez kompleksów, więc myślę, że nawet jeśli to jest jeszcze tabu, to coraz mniejsze (śmiech).