Brakuje lekarzy, pielęgniarek i opiekunów medycznych, którzy byliby gotowi pracując w Lublinie poświęcić swój wolny czas i nam pomóc – mówi Ojciec Filip Buczyński, prezes Hospicjum dla Dzieci im. Małego Księcia w Lublinie, które wspiera małych chorych uchodźców.
Trwa wojna na Ukrainie. Hospicjum ruszyło z pomocą. Jak dowiedział się Ojciec o potrzebujących pacjentach?
– W sobotę otrzymałem niepokojący telefon z informacją, że do granicy zbliża się Vadim, 16-letni pacjent hospicjum w Kijowie z guzem mózgu. Trzeba było mu jak najszybciej pomóc. Przede wszystkim trzeba było szybko przejść przez granicę, a potem znaleźć hospicjum, które będzie w stanie to dziecko przyjąć. Całym sztabem ludzi zrobiliśmy wszystko, aby dotrzeć do ukraińskiego ministra zdrowia, żeby wpłynął na pograniczników, żeby to dziecko przejechało bez kolejki. Mimo tego i tak 48 godzin chłopiec przebywał w kolejce. Wynająłem karetkę i pojechałem z pielęgniarką z Rzeszowa z podkarpackiego hospicjum dla dzieci, a właściwie dostałem ją jako darowiznę, bo my nie mamy transportu medycznego. Karetka razem z pielęgniarką i tym dzieckiem pojechała z Medyki na nasz oddział stacjonarny. W tej chwili jest on już naszym pacjentem kolejną dobę. Jednocześnie okazało się, że już kolejne dzieci z hospicjum w Kijowie do nas jadą. Mamy w tej chwili około 15 osób, którymi się opiekujemy, bo oczywiście dzieci przyjechały ze swoimi rodzinami.
Wszyscy są razem w hospicjum?
– Tak. Mamy na górze hostel. Rodzina mieszka u nas oczywiście za darmo i je za darmo. Dzieci są u nas albo na oddziale stacjonarnym i wtedy schodzą do nich rodzice albo ze względów emocjonalnych dzieci są w hostelu razem z rodzinami. Czasami dla potrzeb dziecka lepiej, żeby było ono razem z rodzicami i żeby tam też przychodził personel medyczny. Wtedy to dziecko jest pod opieką hospicjum domowego.
Dzieci mają swoje łóżka szpitalne i wszystko co niezbędne do pomocy.
– Jest całodobowa opieka medyczna i na poziomie socjalnym również jest wszystko zapewnione. Rodzice pojechali też z naszym pracownikiem socjalnym do sklepu, żeby kupić bieliznę i inne drobiazgi, które są niezbędne. Poprosiliśmy też naszych przyjaciół, aby nam pomogli, bo w tej chwili to już jest 15 osób do wykarmienia. Może być tak, że kolejne dzieci przyjadą i będzie już blisko 40 osób. Apelujemy o personel medyczny, bo jest on nam bardzo potrzebny do pomocy. Brakuje lekarzy, pielęgniarek i opiekunów medycznych, którzy byliby gotowi pracując w Lublinie poświęcić swój wolny czas i nam pomóc. Rozwija się to bardzo dynamicznie. Jestem na bieżąco w kontakcie z ministrem zdrowia i różnymi podmiotami leczniczymi i hospicjami.
Co można dostarczyć do hospicjum?
– Najlepiej kontaktować się ze mną telefonicznie albo poprzez mój profil na Facebooku. Bierzemy odpowiedzialność za żywność, więc chcemy, aby było to świeże i żeby nic się nie zepsuło. Teraz zadeklarowały się Koła Gospodyń Wiejskich, że nam pomogą. Każde z nich innego dnia będzie fundowało obiady. To jest fenomenalne! Myślimy też o współpracy z restauratorami, którzy mogliby raz w tygodniu na zasadzie cateringu nam ugotować obiady. Wszystkie inne produkty mamy. Nie brakuje mikrofalówek, kuchenek, więc mogą sobie śniadania i kolacje robić sami. Ostatnio przyjechała pani z garem zupy, który stał się hitem dla naszych rodzin. Wszyscy ten krupnik jedli z ogromną radością. Dzień później ta sama pani przyniosła gar rosołu. Druga pani przywiezie na kolacje pierogi, a jeszcze inna sfinansowała catering. Serce pęka z radości.
Ile lat mają pacjenci?
– Najmłodszy pacjent ma 5 lat i ma bardzo rzadką chorobę genetyczną. Starsze dziecko ma rdzeniowy zanik mięśni (SMA – przyp.red.). Kolejny pacjent to wspomniany już 16-latek z guzem mózgu.
Kolejne dzieci są już w drodze do hospicjum?
– Słyszałem, że już jadą kolejne. Myślę, że będzie to kolejne 35 osób, którymi będziemy musieli się zająć. Chcemy wesprzeć te osoby też na poziomie wsparcia mentalnego, czyli zorganizować jakieś zajęcia dla dzieci.
Co mówią rodziny, jak Ojciec z nimi rozmawia?
– Rodziny są wzruszone i mają łzy w oczach. Wspominają piekło Kijowa i są szczęśliwe, że są tutaj. Sam się wzruszam, gdy z nimi rozmawiam. Oni nie spodziewali się, że z naszej strony otrzymają aż tyle dobra.
Dzieci są świadome tego, że jest wojna?
– Zdają sobie sprawę. Ostatnio gdy podszedłem do dziewczynki, która ma SMA i chciałem ją pogłaskać po głowie, przywitać się, to ona się przestraszyła i krzyknęła. Nawet nie chcę sobie wyobrażać, co ona musiała w tym Kijowie przeżywać.
Dzieci, które zmagają się z chorobą potrafią czasami pocieszyć dorosłych, którzy są bardziej świadomi.
– Tak, ale to dotyczy bardziej tych naszych dzieci hospicyjnym, które mamy w domu. Tu mamy zupełnie graniczną sytuację jeśli chodzi o dzieci z Ukrainy, bo one są po dramacie. Doświadczyły wojny, są po dramacie stania w kolejkach na granicy. One mają po prostu utracone poczucie bezpieczeństwa. Jak na nich patrzę to widzę, że przyjechali nie tylko niewyspani, ale przeraźliwie głodni i prawie bez ubrań. Musimy zapewnić to poczucie bezpieczeństwa. Po pierwsze muszą mieć gdzie spać w cieple i co jeść, a po drugie mieć całodobową opiekę medyczną. W tej chwili to wszystko zaspokajamy na poziomie podstawowych potrzeb. Oni się dopiero odnajdują w tej sytuacji i widzimy, że z każdą chwilą dzieci mają coraz więcej uśmiechu na twarzy, a rodzice poczucia bezpieczeństwa i ulgi.