Paweł Bryłowski to postać, która niewątpliwie jest jedną z najważniejszych w lubelskim świecie politycznym. Był m.in. dyrektorem w Urzędzie Wojewódzkim, posłem na Sejm III kadencji, prezydentem Lublina w latach 1994-1998, radnym Rady Miasta Lublin. W rozmowie z nami wspomina czasy swojej politycznej działalności, zdradza jakie są jego zainteresowania, mówi o roli dziadka oraz o tym, co mu się w obecnym Lublinie podoba, a co nie. Poznaliśmy także jego plany na wakacje.
Przez wiele lat był Pan bardzo aktywnym politykiem. Nie brakuje Panu tej działalności?
Robiąc to, co robię, nie ma czasu na takie rozmyślania. Jestem adwokatem i zajmuję się prowadzeniem ludzkich spraw, przy okazji strzeżeniem wolności obywatelskiej. Nie da się pogodzić tych obowiązków z czynną polityką. Chociaż występując w różnych sprawach robię politykę, tylko innego typu – politykę społeczną.
Poza obowiązkami zawodowymi jest jeszcze czas na przyjemności, zainteresowania?
Zdarza mi się gdzieś pojechać na chwilę. Nie mam czasu na dalekie podróże. Poza tym lubię takie krótsze wypady. Za każdym razem staram się pojechać w inną część Polski, by móc zobaczyć coś nowego. Moim ulubionym miejscem od dzieciństwa jest Kazimierz Dolny. Teraz jednak unikam jeżdżenia tam w weekendy, bo jest dla mnie zbyt tłoczno. Lubię czytać czasopisma, książki, szczególnie te z gatunku science fiction. Ale nie kosmiczne, raczej te zbliżone do rzeczywistości, podbarwione kryminałem. Gros książek, które czytam to rozważania dotyczące polityki i historii. Poza tym lubię teatr i kino.
A czas dla rodziny?
Mam czworo wnuków w wieku 13, 9, 8 i 6 lat. Nie bawię ich, ale lubię je. Lubię być przy nich, czasem w czymś pomóc, rozśmieszyć. My, dziadkowie, jesteśmy tylko dodatkiem, chociaż ważnym, dla wnuków. Nie zastąpimy rodziców, nie możemy się wtrącać.
Da się oderwać od polityki?
Nie tyle ja się oderwałem, co mnie oderwali. Mnie specjalnie w pewnym momencie w polityce nie chcieli. Weszło inne pokolenie.
Jak Pan wspomina tamte czasy?
Dane mi było w swoim życiu uczestniczyć w najważniejszych wydarzeniach w kraju. Działałem jako poseł podczas rządów koalicji AWS- Unia Wolności. Byłem w Unii Wolności. Miałem wiele uwag do działalności AWS, dziś jednak dobrze postrzegam tamtych polityków. Fakt jest taki, że ludzie o różnych przekonaniach politycznych potrafili się zjednoczyć przy zrobieniu najważniejszych, prawdziwych reform. Należały do nich m.in. poszerzenie działalności samorządowej, powstanie powiatów i województw samorządowych. Byłem przy tym, widziałem jak to się działo, jak ludziom zmieniał się pogląd na rolę państwa. Bezpośrednio brałem udział w specjalnej Komisji ds. reprywatyzacji, ale w znaczeniu restytucji własności utraconej w czasie II wojny światowej i po wojnie. Przeprowadziliśmy reformę szkolną i służby zdrowia. Obydwie dziś są maltretowane. To co się obecnie dzieje w szkolnictwie to nawet nie reforma. Nie można dręczyć dzieci, stawiać ich w takich sytuacjach, gdzie dwa roczniki się łączą, w ciągu jednego sezonu niszczyć wszystko, co się zrobiło. Polityka to robienie rzeczy pożytecznych dla ogółu z fachowymi, mądrymi ludźmi. Tymczasem obserwujemy coś zupełnie innego – wyrywanie władzy.
A czasy, gdy był Pan prezydentem Lublina?
O trzech rzeczach pamiętałem zawsze. Po pierwsze, musiałem patrzeć, jakie skutki na przyszłość przyniosą podjęte decyzje. Po drugie: ludzi i działanie z nimi trzeba lubić. Nie można próbować ich złamać, narzucać swoją wolę. Należy słuchać i dowiedzieć się, jakie mają prawdziwe potrzeby. Trzecia rzecz to szacunek do pracy, pracowników, z którymi się współpracuje i tych, którzy w ogóle pracują. O działaniach w czasie, gdy byłem prezydentem Lublina nigdy nie mówię, że „ja zrobiłem”, tylko „my zrobiliśmy”. Bo przecież nie działałem sam. Jest jeszcze jeden dodatkowy element, czyli pieniądze i ich zdobywanie. Wówczas tych pieniędzy było o wiele mniej, zdobywanie ich to był trud. Prywatyzowane były przedsiębiorstwa, dzięki temu przetrwały. Pozostały te, które nie powinny być sprywatyzowane, tzn. LPEC, MPWIK, MPK. Wykupiliśmy od zadłużonych spółdzielni mieszkaniowych budynki, dokończyliśmy je i przeznaczyliśmy na mieszkania komunalne i socjalne. Wtedy po raz pierwszy kolejka czekających na mieszkania komunalne zaczęła się zmniejszać. Ludzie mogli wykupić dawne mieszkania komunalne tanio, był to dobry początek dla wielu mieszkańców powiększenia swojej własności. Przedsiębiorstwa działały, ludzie mieli pracę. Był to też początek zmian w komunikacji miejskiej, po ulicach zaczęły jeździć autobusy niskopodłogowe. Niektórzy mówili, że drogi najpierw trzeba poprawić, bo autobusy się rozlecą. Nie rozleciały się. Pamiętam zachwyt mojej mamy, kiedy powiedziała, że w końcu łatwo do autobusu może wsiąść. Poza tym wykonaliśmy uzbrojenie terenu, które do dzisiaj jest wykorzystywane, renowację przestrzeni publicznej Starego Miasta, kamienic. Teraz wchodzi się na Stare Miasto i ono żyje. Wydaje się, że tak było zawsze, ale kiedyś strach było tam wejść. Na rogatce warszawskiej nie ma ruin a pod zamkiem resztek ruin po zniszczone pohitlerowskiej dzielnicy żydowskiej. To też czas budowy deptaka.
Nawiązując do deptaka. Podoba się Panu obecny wygląd Krakowskiego Przedmieścia i placu Litewskiego?
Plac Litewski miał być zrobiony przez nas, ale ulegliśmy presji architektów, że ma być konkurs i nie zdążyliśmy. Mnie się nie podobała koncepcja, która została zrealizowana. Za bardzo odbiegająca od klimatu miasta. Chodzi mi o zachowanie pewnego koloru i atmosfery takiej, jaką ja pamiętam ze swojego dzieciństwa, opowieści, filmów, zdjęć. Początkowo wkurzał mnie wygląd placu Litewskiego. Wkurzało mnie to, że przerywa się trasy komunikacji publicznej, ale później doszedłem do wniosku, że to jest pożyteczne, bo jednak mniejszy ruch i zapylenie. Jak zobaczyłem pomnik Grobu Nieznanego Żołnierza, to mną aż wstrząsnęło. Ten nowy pomnik jest olbrzymi i obejmuje tylko żołnierzy I wojny światowej, tak jakby żołnierze 39 roku nie zasłużyli na napis „Chwała Bohaterom”. Do tego nie mogę się przyzwyczaić. Natomiast zrobione zostało to, co uważałem za słuszne: odsłonięcie pałaców (Lubomirskich, Gubernialny, Czartoryskich – przyp. red.). Denerwowały mnie nowe fontanny, dawały wrażenie ogromnej ekspresji, ale gdy zobaczyłem jak się nimi cieszą dzieci, to mi przeszło. Brakuje mi trawy. Niechby sobie ludzie tam leżeli na kocach.
Zmienił się też wygląd deptaka.
Deptak zmieniono, żeby dopełnić całości, bo być może połączenie nowoczesnego placu Litewskiego i starego deptaka by zgrzytało. Remont się należał, bo wiele rzeczy się poniszczyło, przez wiele lat nie było konserwacji. Za moich czasów nie dokończyliśmy deptaka. Źle się stało. Radni mnie przekonali, że nie czas na stawianie pomników. A chcieliśmy, aby pod ratuszem stanął pomnik Łokietka, pod zamkiem – pomnik Zygmunta Augusta jako ostatniego Jagiellona i rzeczywistego twórcy Unii Lubelskiej. Piłsudskiego raczej nie widzieliśmy na placu Litewskim ze względu na nadmiar pomników. Najlepsze dla niego miejsce byłoby na dzisiejszym placu Teatralnym. Na deptaku, gdzie obecnie jest „koziołek”, oczami wyobraźni widziałem rzeźbę taką, jakie są we Włoszech. Bo miasta, które miały rozkwit w piętnastym, szesnastym wieku na nich się wzorowały.
A co Pan myśli o przebudowie Alei Racławickich?
Jestem przeciw przebudowie w zapowiadanym kształcie. Nie samemu remontowi, bo ten się należy, ale wycięcie drzew, poszerzenie i zrobienie z nich arterii jest błędem. Zwabi to tylko więcej samochodów. W momencie kiedy jest al. Solidarności, obwodnica, to uważam, że ogołocenie z drzew nie będzie dobre.
Odniesie się Pan do ostatnich wyborów do Parlamentu Europejskiego? Spodziewał się Pan takiego wyniku?
Aż takiego nie. Przysłowiowe trzydzieści srebrników pokutuje. Te metody PiSu polegające na rozdawaniu pieniędzy to nie polityka i strategia, a atrapa. Co to za sztuka dać komuś nasze wspólne pieniądze. Ta zabawa się skończy. Już teraz wszystko drożeje, ceny idą w górę. Dochodzi do niszczenia demokracji. Powinniśmy mieć też świadomość, że nie jesteśmy sami w świecie. Może się tak zdarzyć, że ten podział Polski wzdłuż Wisły przybierze zupełnie inny charakter. Nie chcę tego głośno mówić, ale Putina przed pierwszą agresją nic nie powstrzyma. Jeżeli zobaczy przed sobą słabe państwo, podzielone, które wcześniej było w orbicie jego władzy, to przyjdzie tu.
Przewiduje Pan wojnę?
Wojna jest cały czas. To, że się nie udało Rosjanom odciąć Ukrainy od Morza Czarnego całkowicie, to jest sukces Ukraińców i innych krajów, które Ukrainę wspierały. Ale ten zamiar jeszcze nie odszedł w niepamięć. Te tereny Rosjanie uważają za swoje.
Co jest Pana największym sukcesem, a co porażką?
Za sukces uważam to, że miałem możliwość uczestniczyć w wydarzeniach ważnych dla miasta i ludzi. Jeśli nie brałem w czymś udziału bezpośrednio, to działy się one przy mojej świadomości. Pamiętam obrazek ze swojego przedszkola, kiedy na ścianach pojawiły się portrety z kirem Stalina i Bieruta. Normalnie bym na nie nie zwrócił uwagi, ale raptem przystrojono je na czarno. Wiedziałem, że stało się coś nadzwyczajnego. W 1956 byłem z ojcem na patriotycznym wiecu na terenie budującego się miasteczka uniwersyteckiego, uczestniczyłem w wiecu studenckim na miasteczku akademickim 1968 roku, potem była Solidarność, stan wojenny, działalność podziemna. Z prokuratury mnie wyrzucili z wilczym biletem, nie z powodu nieuctwa. Los tak chciał, ale to wielkie szczęście znalezienie się w tym wszystkim. Jest to też sukces, człowieka który wiedział, jak toczyły się losy rodziny w czasie wojny, że można wszystko stracić, ale jeżeli się życie ocali, to jeszcze można jakoś z tego wyjść. I nie można się załamywać. Sukcesem są też moi synowie i wnuki. To moja radość.
Porażka dotyczy moich osobistych spraw i wolę jej nie zdradzać. Nie powiem, że porażką dla mnie jest to, że przestałem być prezydentem, chociaż jest żal, bo wiele rzeczy moglibyśmy dokończyć. Porażką nie jest też brak kontynuacji działalności poselskiej. Tym się bywa. To jest 5 minut.
Mówi się o Panu, że jest pan uparty, apodyktyczny. Rzeczywiście tak jest?
Czy jestem apodyktyczny? Chyba tak, chociaż starałem się z tym walczyć. Apodyktyczny byłem w stosunku do ludzi, którzy zajmowali jakieś odpowiednie stanowiska i od nich zależały wyniki jakiejś pracy, a ja uważałem, że nie robili tego, co do nich należało. Czasem kończyło się to wrogością, która trwa do dzisiaj.
Pamiętam przykład. Przymierzaliśmy się akurat do remontu deptaka. Trzeba było zamknąć Krakowskie Przedmieście i zlikwidować transport biegnący tamtędy. Wielu sobie tego nie wyobrażało, ale postawiliśmy na swoim. Po wybudowaniu deptaka jeden z moich przeciwników politycznych powiedział, że jak mnie się usunie to puści się trolejbusy emerytom do Bramy Krakowskiej. Myślę, że lublinianie się na mnie nie skarżą. Mam nadzieję, że żyję w ich pamięci.
Kiedy planuje Pan przejść na zasłużoną emeryturę?
Dopóki człowiek ma zdrowie i siły to pracuje, ale powoli zaczynam wyhamowywać. Ciężko wszystko zamknąć. Wszystkie sprawy trzeba zarchiwizować albo przekazać komuś innemu.
Pana plany na wakacje?
Nie ma ich. Podejrzewam, że znajdę dwa tygodnie w różnych odstępach czasu i wyskoczę jeszcze raz na Dolny Śląsk, bo nie wszystko tam zwiedziłem. Drugie miejsce, gdzie chcę pojechać to Kamieniec Podolski, bo nigdy tam nie byłem i jeszcze raz do Lwowa.
(jus)