Timothy Ferris w swojej książce „4-godzinny tydzień pracy” twierdzi, że współcześnie ludźmi sukcesu nie powinno się nazywać osób bogatych w materialne dobra. Ale ludzi bogatych w czas.
Obecnie, zwłaszcza w większych aglomeracjach miejskich, mężczyźni żyją pod ciągłą presją. Nowych deadline’ów i nowych wyzwań. Ciągłego zabiegania, które urosło do poziomu kultu. Jesteśmy już zajęci zanim na dobre zaczniemy dzień! Możliwości wyrwania się z choroby bycia ciągle zajętym są nieliczne – i cenniejsze, niż kiedykolwiek wcześniej. Nikt nie ma czasu!
Oczekiwania co do współczesnego mężczyzny są coraz bardziej wywindowane – a jednocześnie nierealne i nieprecyzyjne. Częstą odpowiedzią jest ucieczka w zdziecinnienie i chłopięcy świat fantazji. A czasami – próba odnalezienia przestrzeni, gdzie mężczyzna może znowu pobyć z innymi facetami. Gdzie może pobyć sobą.
Takie swoiste sanktuarium mężczyźni od niepamiętnych czasów mieli w zakładach fryzjerskich, u cyrulików i barbierzy, którzy zajmowali się ich zarostem i włosami, podczas gdy panowie rozmawiali o ważnych dla nich sprawach – albo po prostu byli „wśród swoich”. Gdzie zabieg higieniczny był z jednej strony cenioną usługą – a z drugiej strony tylko pretekstem. Do wyrwania się, na godzinę lub dwie, z objęć codzienności. Z ciągłego zabiegania i stresu.
Przystanek Barbershop
„Wizyty u dobrego Barbera nie da się przyspieszyć. Albo może inaczej – NIE CHCE się przyspieszyć” – mówi Marcin Grzegorczyk z the Razor’s Edge Barbershop w Lublinie.
„Klient jest umówiony na konkretną godzinę. Ale wie, że w naszym zakładzie czas płynie inaczej. Może wyjdziemy przed drzwi na papierosa? Może napijemy się kawy? A czasem od razu wskakuje na fotel. Niektórzy Klienci ciągle nawijają. Wygadują stres. Wiedzą, że co się tutaj powie, to zostaje między nami. Rozmawiają z fryzjerami, żartują z klientami na pozostałych fotelach, z recepcjonistą. Nawet kurierzy, którzy przyjadą z jakąś paczką, czasami przysiądą, chociaż na chwilę, żeby zamienić kilka słów. Ale nawet ci najbardziej wygadani milkną, kiedy otworzę brzytwę. Ale są i tacy, którzy milczą cały czas. Są we własnym świecie.”
Czym barber różni się od fryzjera męskiego?
„Niczym. Każdy barber to fryzjer, podziały są sztuczne” – dodaje Tomasz Bieniek, jeden z fryzjerów w Razorze. „Można wskazać na drobne różnice – na przykład barber w dużym stopniu zajmuje się zarostem klientów. Ale poza tym dobry ekspert to dobry ekspert.
Są za to duże różnice pomiędzy barbershopami i męskimi zakładami fryzjerskimi. W zakładzie fryzjerskim usługa trwa – no nie wiem – pół godziny? W dobrym barbershopie golenie lub zadbanie o brodę i zrobienie fryzury nie trwa krócej niż godzinę lub półtorej.”
Półtorej godziny wyjęte ze środka dnia. Dla jednych – strata czasu. Dla innych – wyspa spokoju i relaksu w rwącej rzece codzienności.
„Przychodzę tu regularnie” – mówi Kamil, jeden z gości the Razor’s Edge. Na co dzień pracuje jako księgowy. „U nas potrafi być bardzo stresująco – zwłaszcza pod koniec kwartału. Nie każdy pracuje w firmie, gdzie zapewnione są jakieś pokoje do drzemek. Lublin pod tym względem to zaścianek! Nie każdy lubi jakieś komory sensoryczne, albo inne wymysły. Ja tam wolę się zrelaksować na fotelu u Moniki. Kiedy mam na oczach ciepły ręcznik a na szyi brzytwę mogę w końcu oddać kontrolę komuś innemu. Nie muszę się spinać. Przez półtorej godziny ktoś inny trzyma ster. Podobnie mam na przykład w samolocie – chociażbym stanął na głowie – nic nie zmienię, bo to nie ja jestem pilotem. Więc równie dobrze mogę się zrelaksować i odpuścić. A potem, kiedy wrócę do domu, moja dziewczyna mnie pochwali, że mam świetną fryzurę. Same plusy!”
Bo w gruncie rzeczy – do Barbershopu idziemy, aby o siebie zadbać. Człowieka sukcesu nie stać na taniego fryzjera. Ale może – przy okazji – uda nam się zadbać o coś więcej niż tylko o wygląd.
Zrób sobie przysługę i zarezerwuj wizytę u dobrego Barbera. Po wyjściu będziesz lepszą wersją siebie – na wiele sposobów.