Adam Głowacz z Lublina jest społecznikiem, działa w Radzie Dzielnicy Bronowice, był radnym Rady Miasta Lublin III kadencji, przez 40 lat pracował w Fabryce Samochodów Ciężarowych, bardzo wiele zrobił dla sportu. Mimo że skończył już 90 lat, to nadal energicznie działa dla innych.
– Moje całe życie było bardzo szczęśliwe. Od chłopca pastuszka krów w wieku lat sześciu do dzisiejszego dnia – zaczyna naszą rozmowę Adam Głowacz.
Senior ma 90 lat i urodził się we wsi Żurawica pod Przemyślem. Wychowywał się w rodzinie wielodzietnej, miał czworo rodzeństwa. Niemal całe życie mieszka w Lublinie.
– Po ukończeniu studiów we Wrocławiu, otrzymałem nakaz pracy w Lublinie. I chociaż początkowo nie chciałem tu zostać, teraz jest to moje ukochane miasto. Z pierwszych dni pobytu tutaj zapamiętałem kocie łby i 5 linii autobusowych. Do fabryki jechałem chyba z godzinę „jedynką”. Pomyślałem, że w Lublinie nie będę i chciałem się przenieść do Rzeszowa – wspomina pan Adam. – Nie pozwolono mi. Zostałem i to była najszczęśliwsza decyzja władz. W Lublinie ja i moja rodzina jesteśmy szczęśliwi. Nie wszyscy mnie może lubią, ale szanują. Cenię każdego człowieka, nawet jeśli nie zgadzam się z jego poglądami – dodaje.
Najszczęśliwsze chwile
– Najbardziej radosny okres w moim życiu był wtedy, gdy w kościółku w mojej rodzinnej wsi Żurawica, w 1952 roku zawierałem związek małżeński z moją ukochaną żoną Stefanią. Jechaliśmy do tego kościółka furmankami z ustrojonymi końmi – opowiada.
Uroczystość uświetnił występ chóru z Przemyśla. – To było o tyle ważne, że ludność Żurawicy po raz pierwszy mogła uczestniczyć w takim występie. Biorąc ślub byliśmy bardzo młodzi. Ja miałem 23 lata, a moja żona 18. Innymi radosnymi dniami było ogłoszenie zdania matury, czy wręczenie dyplomów ukończenia studiów – wspomina senior.
Bywało ciężko
Smutne chwile Adam Głowacz przeżył pracując w Fabryce Samochodów Ciężarowych. – Rzadko się o tym mówi, ale w 1981 roku, po ogłoszeniu stanu wojennego, kilka zakładów zaprotestowało, w tym ten, w którym ja pracowałem. Zorganizowaliśmy strajk okupacyjny – podkreśla. – Tak się podzieliliśmy, że kobiety i młodzież opuścili zakład, a mężczyźni oczekiwali na wejście ZOMO, które miało nas rozbroić, wypędzić. To były bardzo trudne 4 dni. 17 grudnia zostaliśmy otoczeni czołgami. Do tej pory ciężko mi o tym mówić. To była najbardziej pamiętna chwila, bo rzucano w nas granatami – opowiada pan Adam.
Do dziś czuje ogromny żal po upadku FSC. – Udało mi się uratować jedną ważną część fabryki, czyli elektrociepłownię. Była ona przygotowywana do złomowania. Rozmawiałem wtedy z władzami Lublina i przekonywałem, że ten obiekt będzie potrzebny miastu, bo zbyt na prąd i ciepło zawsze będzie – mówi Adam Głowacz.
Gdy FSC upadała, Adam Głowacz był już na emeryturze. – Ale żal był ogromny. Na bazie tej fabryki można było utworzyć pięć różnych fabryk, ponieważ składała się ona z zakładów oddzielnych: odlewni, kuźni, produkcji kół czy resorów. Zamiast tego, wszystko zostało wyprzedane. Całe szczęście fabryka nie została jeszcze zgruzowana. Może jeszcze tu coś powstanie – mówi z nadzieją.
Urodzony społecznik
Pan Adam jest znany ze swojej aktywności, z pracy społecznej na rzecz Lublina i dzielnicy Bronowice. Jak mówi, odziedziczył to po ojcu.
– Mój tato miał gospodarstwo, ale był też wójtem gminy Żurawica oraz przyjacielem i bliskim współpracownikiem premiera Witosa. Ten bakcyl działania społecznego został mi dany w genach. Miałem możliwość kontaktu z wielkimi ludźmi. To społecznikostwo u mnie tworzyło się w sposób naturalny – wyjaśnia.
Działanie dla innych daje mu dużo satysfakcji. – Stawiam sobie pewne cele do wykonania i staram się je zrealizować. Moje życie jako młodego człowieka było pełne entuzjastycznych zdarzeń o dużym znaczeniu i dużym ciężarze gatunkowym, bo zmieniało całą strukturę pracy i miasta. Gdyby nie fabryka samochodów i jej dobrzy menadżerowie, to miasto nie miałoby takiego rozwoju – uważa pan Adam.
Od wielu lat jest członkiem Rady Dzielnicy Bronowice, był radnym Rady Miasta Lublin III kadencji. Jest też członkiem Społecznego Komitetu Obrony Lokatorów.
– Do tej pory udało nam się uratować wszystkich ludzi, którzy otrzymali nakaz eksmisji – cieszy się.
Miłośnik sportu
Adam Głowacz bardzo wiele zrobił dla lubelskiego sportu. Szczególnie owocny był czas, kiedy będąc pracownikiem FSC pełnił funkcję prezesa klubu sportowego Motor. To właśnie w tych czasach drużyna piłkarska, jak i żużel, awansowały do I ligi.
– Miałem dużo satysfakcji. To był przyjemny, ale stresujący okres, który wpłynął na moje zdrowie. Przegrany mecz bokserski czy piłkarski, to były nerwy, że zawiodłem czyjeś nadzieje. Z najbardziej pamiętnych dla mnie meczów piłkarskich był ten ze Stalą Kraśnik o wejście do II ligi. To była dobra drużyna, ale wygraliśmy 2:0. Była ogromna radość i dużo emocji – wspomina pan Adam.
W tym czasie też powstały społecznie dwa stadiony: przy ul. Kresowej i przy Al. Zygmuntowskich.
– Dobrą drużynę sportową mogą zrobić tylko ludzie, którzy kochają ten sport – to recepta pana Adama.
Największe osiągnięcia
– Największy mój sukces to rodzina i żona – mówi bez wahania. – Natomiast moim największym materialnym dobrem jest działka, na której wspólnie z żoną postawiliśmy domek. To nasze najukochańsze miejsce, gdzie najlepiej odpoczywamy.
Pan Adam jest skromnym człowiekiem i swoimi osiągnięciami niechętnie się chwali. Ale to jego starania doprowadziły do budowy stadionów sportowych, targu na Bronowicach, krytej pływalni przy ul. Łabędziej, szkół, komisariatów. Trudno wymienić wszystkie.
– Byłem w radzie miasta i wówczas udało nam się wybudować trzy piękne szkoły podstawowe: 50, 51 i 52. Powstały też komisariaty policji nr 1, 3 i 6. Problem polega na tym, że za szybko poddajemy się, gdy usłyszymy, iż nie ma pieniędzy. A pieniądze są, trzeba tylko wiedzieć, gdzie szukać i konsekwentnie dążyć do realizacji celów – uśmiecha się społecznik.
To było przeznaczenie
Małżeństwo pana Adama z jego żoną Stefanią trwa już 67 lat. Mają dwoje dzieci i czworo wnucząt.
– Mam szczęśliwe życie małżeńskie i rodzinne. Rozumiemy się z żoną. To nie znaczy, że jesteśmy idealni. Potrafimy się kłócić, ale talerze nie lecą jeszcze – śmieje się. – Żona jest choleryczką, ja jestem sangwinikiem, więc w którymś miejscu się zawsze spotykamy i panuje zgoda.
Pan Adam często na całe dnie znika z domu. – Najważniejsze jest to, żeby poinformować żonę dokąd wychodzę. Mam też ze sobą komórkę, więc jesteśmy w kontakcie. Żeby się nie martwiła – wyjaśnia.
Początki znajomości pana Adama i jego żony brzmią jak scenariusz filmu. – Nasze poznanie było piękne. Ja mówię, że żonę znalazłem na ulicy. Idąc na wykłady w 1949 roku na ulicy leżało zdjęcie, które do dziś noszę w portfelu. Podniosłem je, zobaczyłem piękną dziewczynę i schowałem do kieszeni. Nie wiem dlaczego, bo normalnie nie zabiera się zdjęć znalezionych na ulicy. Po dwóch miesiącach tę samą dziewczynę spotkałem w tramwaju – opowiada pan Adam. – Wówczas po raz pierwszy z nią rozmawiałem. Później okazało się, że mieszka w bursie niedaleko mojej. Zaczęliśmy wymieniać się notatkami, lekturami szkolnymi i dwa lata później wzięliśmy ślub. To było przeznaczenie. Do tej pory się kochamy. Nie wierzę, że miłość zamienia się w przyjaźń, czy przyzwyczajenie. U nas jest to samo gorące uczucie, jak wtedy. Ma tylko nieco inny wymiar.
Plany na przyszłość
Pan Adam pomimo swojego wieku wciąż jest bardzo aktywnym działaczem. – Pracujemy nad stworzeniem w dzielnicy domu kultury z prawdziwego zdarzenia. Ten, który jest, jest za mały. Placówka ma powstać z inicjatywy obywatelskiej. Zebraliśmy 500 podpisów i stworzyliśmy obywatelski projekt, który został zatwierdzony przez radę miasta. Szukamy teraz pieniędzy na jego sfinansowanie. Jeśli miasto nie będzie miało funduszy, spróbujemy dostać finansowanie z ministerstwa – mówi Adam Głowacz. Społecznik chce, aby nowy dom kultury zaczął działać już w przyszłym roku.
Po co to robi? – Wyznaję zasadę, „Ora et labora” („Módl się i pracuj”), którą wpoiła nam pani w szkole, kiedy nie umiałem jeszcze pisać. Człowiek, który nie ma zajęcia, sam się spisuje na degradację. Mam zasadę że liczy się dzielnica, miasto, a nie polityka – tłumaczy.
Skąd czerpie siły?
– Żona jest moją siłą do działania. Każdą rzecz z nią konsultuję, jest pierwszym recenzentem moich pomysłów. I jest twardym recenzentem – zdradza.
Panu Adam cieszy się dobrym zdrowiem i ma w sobie ogrom optymizmu. – Ważne, aby nie leżeć w domu do góry brzuchem, nie myśleć o rzeczach negatywnych. Istotne też jest, aby umieć porozumieć się ludźmi, szczerze rozmawiać. Staram się prowadzić aktywne życie, ale przede wszystkim być szczęśliwym. Nie mam wrogów. Niektórych najwyżej nie nazwę przyjaciółmi, ale z każdym potrafię porozmawiać – podkreśla.
(jus)