Okres świąt Bożego Narodzenia to przede wszystkim czas spędzany z rodziną. O tym, jak planuje najbliższe święta i jak wspomina te minione opowiedziała nam aktorka i wokalistka Olga Bończyk, która odwiedziła lubelski Dom Kultury Bronowice podczas trasy koncertowej „Gwiazdo świeć, kolędo leć”.

Jak wyglądają święta w Pani domu?

– Dzisiaj są już bardzo skromne. Najczęściej spędzam je z bratem, ponieważ jesteśmy już tylko we dwójkę. Mój brat dzień lub dwa dni wcześniej robi Wigilię ze swoimi dorosłymi już synami, a potem przyjeżdża do mnie do Warszawy. Spędzamy ten czas tak, jak bywało to jeszcze w naszym domu, gdy żyli rodzice.

Jak organizujecie ten wspólny czas?

– Oboje bardzo lubimy gotować, więc bardzo starannie przypominamy sobie przepisy, według których mama przygotowała potrawy na święta. Razem lepimy pierogi, gotujemy kapustę z grzybami i smażymy karpia. Robimy dokładnie wszystko tak, jak robiła to nasza mama. Potem siadamy do stołu wigilijnego i, choć rzeczywiście dość skromnie to wygląda, to ja chyba wolę właśnie tak spędzać święta.

Nie brakuje Pani towarzystwa przy wigilijnym stole?

– Wielokrotnie byłam zapraszana do przyjaciół i zawsze było to bardzo miłe, ciepłe i rodzinne. Jednak zawsze czuło się, że korzystałam z tego nakrycia dla gościa. A jednak co w domu to w domu. Jak z bratem usiądziemy do stołu, to spędzamy ten czas tak, jak kiedyś robiliśmy to z naszym tatą i mamą. W tym roku też tak będzie. Bardzo się cieszę na te chwile. Za dwa tygodnie przyjedzie brat i znowu będziemy lepić pierogi, piec faworki. Mama zawsze piekła faworki. Zawsze błagaliśmy mamę, żeby to nie był karnawałowy przysmak, tylko właśnie wigilijny. To przepiękne wspomnienia i ciesze się, że mamy co wspominać, bo to też jest bardzo ważne.

Właśnie o te wspomnienia chciałam zapytać. Co Pani wspomina ze świąt z dzieciństwa?

– Tych wspomnień jest wiele, choć trzeba pamiętać, że moje święta z rodzicami przypadły na czasy, kiedy nic nie było na półkach w sklepach. Żeby stół na święta był suto zastawiony, to trzeba było się naprawdę nieźle nastać w kolejkach. Nawet po tego karpia trzeba było godzinami stać. Pamiętam jednak, że zawsze w domu była choinka, a na niej obowiązkowo wisiały cukierki, których naprawdę nie było wtedy w sklepach. Mama zawsze starała się je dostać w tych kolorowych sreberkach, żebyśmy mogli powiesić je na choince. Pamiętam, że przez całe święta mama mówiła, że te cukierki będą zjedzone jak choinka będzie już rozebrana, więc my z Mirkiem wyjadaliśmy te cukierki, a na choince zostawały tylko takie puste papierki. Wyglądało jakby cały czas tam były. Potem tylko sprawdzaliśmy, których już nie ma, ale zawsze uczciwie dzieliliśmy się tymi czekoladkami.

Z tego co słyszę, święta to dla Pani czas podjadania, łakoci i cieszenia się tymi wyjątkowymi potrawami.

– Zdecydowanie tak, to był zdecydowanie inny czas niż teraz. Prezenty pod choinką były bardzo skromne. Podejrzewam, że rodzice naprawdę musieli się starać, żeby ten podarowany nam drobiazg naprawdę sprawiał przyjemność. Nie wiem, czy zamieniłabym te wspomnienia na dzisiejsze czasy. Dzisiaj tak bardzo wszystkim chodzi o to, żeby ten prezent pod choinką był lepszy niż u koleżanki. Wtedy cieszyło wszystko, co było. I nie prezent był najważniejszy, tylko to, że mogliśmy te święta spędzać razem.

Czy święta zmieniły się na gorsze?

– Wiele się zmieniło od tamtych czasów. Nie twierdze, że dzisiejsze czasy są złe. Rozumiem, że czasy się zmieniają, że wszystko się zmienia. Jest po prostu inaczej, przyjmuję to z dobrodziejstwem inwentarza. Jednak te święta były chyba skromniejsze, miały więcej emocji, tego świątecznego znaczenia. Mniej było pogoni za rzeczami. I myślę, że to różni dzisiejsze święta od tamtych. Choć przyznam, że dzisiaj jest większy przepych. Nawet w tej chwili już czujemy, że te święta trwają. Jest tak kolorowo na ulicach, że w zasadzie w każdej chwili moglibyśmy już usiąść do stołu wigilijnego. Tamte czasy były piękne. Te również są piękne, ale już inne.

Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments