Cukiernię Chmielewski znają wszyscy lublinianie i wielu turystów. Historia tej najstarszej cukiernio-kawiarni w Lublinie to też opowieść o kilkupokoleniowej historii rodziny. O początkach cukierni, jej działaniu oraz losach rodziny opowiedział nam obecny właściciel, Krzysztof Chmielewski.
Początki cukiernictwa
Założycielem cukierni był Władysław Chmielewski, syn powstańca styczniowego Franciszka i Klementyny z Gadomskich. Władysław miał jedenaścioro rodzeństwa. Franciszek i Klementyna chcieli, aby każde z dzieci miało dobry zawód, wspólnie więc zdecydowali, że ich syn Władysław będzie się kształcił na cukiernika. Został wysłany do Warszawy, by pod okiem Rudolfa Ballresco uczyć się zawodu. W 1893 roku zdał egzamin i otrzymał dyplom „subiekta cukierniczego”, a w 1925 roku – tytuł mistrza cukiernictwa.
Po skończonej nauce Władysław wrócił do Lublina, gdzie poznał Stanisławę Frankównę. W niedługim czasie pobrali się i w 1900 roku otworzyli sklep cukierniczy. Początkowo mieścił się on na Krakowskim Przedmieściu 4.
Łut szczęścia
Państwo Chmielewscy żyli skromnie, do czasu aż pewnego dnia jeden ze stałych klientów, który często przychodził na herbatę i ciasto, zapomniał pieniędzy. Miał ze sobą jedynie los na popularną wtedy loterię Morajnego. Mówiło się wtedy, że gdy wrócił Morajne do Lublina, wróciło też szczęście.
– Przekonali się o tym moi dziadkowie, bo otrzymany przez nich los wygrał główną nagrodę – opowiada Krzysztof Chmielewski. – Zaś mężczyzna, który podarował im szczęśliwy los nigdy więcej nie pojawił się w cukierni.
Pieniądze z wygranej przeznaczyli na rozwój firmy. Kupili kamienicę na Krakowskim Przedmieściu 8. W 1918 roku do Chmielewskich los uśmiechnął się po raz drugi. Podczas prac remontowych Władysław w podziemiach nowo zakupionej kamienicy znalazł niezwykły skarb. Był to garnek wypełniony złotymi dukatami – najprawdopodobniej skarb powstańców. Władysław jednak nie wziął tych pieniędzy dla siebie. Całość (poza kilkoma monetami zachowanymi na pamiątkę) oddał na rzecz odradzającego się państwa.
Okres międzywojenny
Cukiernia Chmielewskich była niezwykle lubiana przez wszystkich. Do wejścia zachęcało rozjaśnione lustrami wnętrze. Kelner chodził z tacą wypełnioną ciastami, które chętnie łapały dzieci. Niezwykle popularne były wtedy ciasto mikado. Rano w cukierni można było spotkać matki z dziećmi, wieczorami zaś na piętrze w sali klubowej przesiadywali panowie, którzy przy grze w bilarda omawiali bieżące sprawy.
– Dziadek zawsze dbał, by jego wypieki były najwyższej jakości. Miał własną działkę w Zalesiu pod Lubartowem, na której sadził wiśnie, porzeczki. Z tych owoców przygotowywane były dżemy na potrzeby cukierni – mówi pan Krzysztof.
Do kawiarni przychodził zaprzyjaźniony z rodziną, znany literat i taternik Józef Birkenmayer-Groński. Często wpadała również piosenkarka Hanka Ordonówna, która między występami w teatrze zaglądała do cukierni.
Lata wojenne
W czasie II wojny światowej spokojnie życie rodziny cukierników zostało zachwiane. Niemcy nalegali, by Władysław i Stanisława podpisali volkslistę.
– Nie mieliśmy korzeni niemieckich, jednak rodzina mojej babki miała protoplastów przybyłych niegdyś spod Lipska – opowiada Krzysztof Chmielewski. – Moja babcia powiedziała wtedy twardo do jednego ze swoich dzieci, że wolałaby zobaczyć go w trumnie jako Polaka, niż żywego jako Niemca.
Zaborcy postawili przed cukiernią tabliczkę Nur für Deutsche (Tylko dla Niemców). Władysław nie zgodził się na to i zdjął tabliczkę. Został za to uwięziony na Zamku Lubelskim. Po pewnym czasie dzięki wysokiej łapówce udało mu się odzyskać wolność. Jednak cukiernię oddano Niemcowi Rothowi. Nowy właściciel pozostawił Chmielewskim mieszkanie na piętrze. Sam zajął jedynie pokój i kuchnię.
Czasy Ratuszowej
Po zakończeniu wojny Chmielewscy nie odzyskali spokoju. Ich mieszkanie było często nachodzone przez Urząd Bezpieczeństwa, a oni sami zabierani na wyczerpujące przesłuchania. Jednak mimo wielu trudności Władysław i Stanisława prowadzili cukiernię do 1951 roku, do czasu jej upaństwowienia. Po przejęciu interesu przez Lubelskie Zakłady Gastronomiczne, cukiernię Chmielewskiego zmieniono na kawiarnię „ Ratuszową”.
– Dziadek został bez żadnych środków do życia. Nie przyznano mu renty, ani emerytury. Jedynie najmłodszy syn Tadeusz zaopiekował się rodzicami, bo reszta z dzieci wyjechała z miasta na stałe – opowiada obecny właściciel.
Znów w rodzinie
W 1991 roku, po 40 latach, cukiernia odzyskała swoją pierwotną nazwę i powróciła do rodziny Chmielewskich. Pan Krzysztof, wraz z siostrą i nieżyjącym już bratem zaczęli, podobnie jak ich dziadkowie, od sklepu cukierniczego. Lublinianie nie zapomnieli o pysznych wypiekach serwowanych „u Chmielewskiego” i już rok później otworzono cukiernio-kawiarnię na piętrze. Na otwarciu serwowano pączki i drożdżówki, które rozeszły się w ciągu godziny.
– Najlepszą reklamą, jaką mogliśmy sobie wymarzyć była codziennie wywieszana kartka „Wszystko sprzedane. Zapraszamy jutro” – śmieje się pan Krzysztof. – Mimo tego ludzie często pytali, czy na pewno nic nie zostało.
Popularne miejsce spotkań
Do dziś sława cukierni Chmielewskich nie blednie. Można tu przyjść na przepyszne ciasta i pączki, gorącą herbatę lub domowe lody.
– Na ciasta przychodzi do nas wiele znanych osób. Odwiedzali nas m.in. abp Józef Glemp, prezydent Lech Wałęsa, Leszek Balcerowicz czy Janusz Korwin-Mikke. W naszej księdze widnieją wpisy z ich wizyt – opowiada właściciel.
W ofercie są nie tylko słodkości, ale również paszteciki, czy cebularze wypiekane z cukierniczego ciasta.
Bardzo ciekawa historia, warto kultywować tradycje i być z niej dumnym, aby nie pozwolić jej zaginąć w mroku historii. Mam nadzieje, że lokalne http://www.tortyprawdziwe.pl/ zdołają kiedyś zgromadzić podobny dorobek, tego im życzę z całego serca, bo są tego warci w stu procentach.