O ulubionym prezencie, kolędowaniu i świątecznych potrawach opowiedział nam wokalista Łukasz Zagrobelny, który wystąpił w Lublinie podczas koncertu „Gwiazdo świeć, kolędo leć” w Dzielnicowym Domu Kultury Bronowice.
Jakie są święta u Pana w domu?
– Są tradycyjne z tradycyjnymi potrawami, beż żadnych wymyślnych wynalazków. W moim domu odkąd pamiętam zawsze jest czerwony barszcz, są uszka z grzybami, jest karp w galarecie, karp tradycyjny, czyli dokładnie 13 potraw, tak jak jest przyjęte. Zawsze czuć rodzinny klimat, jest uroczyście.
A co śpiewa się przy wigilijnym stole?
– Oczywiście „Wśród nocnej ciszy”, „Bóg się rodzi”, „Cicha noc” – wszyscy znają tylko jedną zwrotkę, więc na jednej zwrotce się kończy. Śpiewamy również „Przybieżeli do Betlejem”. Przy naszym stole słychać te najbardziej znane i lubiane polskie kolędy. Jak jeszcze mieszkałem na stałe we Wrocławiu, wyciągałem akordeon i akompaniowałem. Było wesoło, schodzili się sąsiedzi, przyjaciele i bardzo fajnie sobie kolędowaliśmy.
Jak na przestrzeni lat zmieniały się święta?
– U mnie w domu na pewno zmieniło się dużo. Parę ładnych lat temu moja mama wyjechała na stałe do Stanów Zjednoczonych, dlatego święta nie są już takie, jakie bywały, kiedy byłem dzieciakiem, czy kiedy byłem już trochę starszy. Teraz święta dzielę pół na pół, bo jednego roku jestem u mamy w Stanach, a kolejnego jestem tutaj z bratem i z moim ojcem. To nie do końca mi się podoba, ale życie różnymi chodzi ścieżkami i tak to czasami bywa. Myślę, że to się najbardziej zmieniło. Poza tym jest tak samo, czy tu w domu, czy u mamy. Jest dokładnie tak samo, jak wtedy kiedy byłem małym dzieckiem. Szczególnie mama dba o to, żeby w Stanach święta, mimo, że ona jest tam już prawie 12 lat, zawsze były bardzo polskie, bardzo tradycyjne.
Możliwe jest zorganizowanie polskich świąt w Stanach?
– W Stanach wbrew pozorom jest czasem bardzo trudno zdobyć takie typowo polskie produkty. Mama zawsze znajduje jakiś polski sklep i stara się, żeby wszystkie potrawy nie były robione na amerykańskich produktach, tylko właśnie na tych sprowadzonych z Polski.
A jaka jest Pana ulubiona potrawa?
– Barszcz czerwony. Jestem jego wielkim fanem. Moja mama robi absolutnie najlepszy barszcz na świecie. Na takim zakwasie grzybowym. Nie znam mikstur, które ona tam dodaje, ale jest on naprawdę fenomenalny. Bardzo lubię też karpia, makiełki, kutię, ale barszcz i uszka z grzybami są najlepsze.
Ulubiony prezent, który kiedykolwiek Pan dostał?
– Jak miałem 6 lat dostałem klocki LEGO. A że wychowywałem się w głębokiej komunie, gdzie Pewex i Baltona to były sklepy marzeń dla większości ludzi w Polsce. Tam było wszystko to, czego nie można było dostać w zwykłych sklepach. Ja sobie wymarzyłem właśnie klocki LEGO. Kiedyś to był towar absolutnie deficytowy. Moi rodzice, nie wiem jakim cudem, uzbierali tych parę dolarów, kupili mi te klocki LEGO i byłem wtedy prze-prze-szczęśliwy.