Staram się mobilizować wbrew wszystkiemu. Czasami pojawia się zniechęcenie i taka niepewność, co będzie dalej. Ale ludzie dają mi pozytywną energię i dzięki temu mam siłę, by przetrwać ten trudny dla wszystkich artystów czas – mówi aktorka i wokalistka Natasza Urbańska, która odwiedziła Lublin, by wesprzeć akcję charytatywną dla Niny Słupskiej, chorej na SMA dziewczynki.
Mamy okazję rozmawiać podczas wydarzenia charytatywnego dla małej Niny z Lublina. Dobro wraca?
– Oczywiście! Tyle ile możemy i damy od siebie, to na pewno do nas wróci. Taka myśl powinna przyświecać naszym działaniom. Mimo że każdy z nas jest zaganiany i myśli o swoich sprawach, to takie zatrzymanie się na chwilę i pochylenie nad drugim człowiekiem może zdziałać bardzo wiele dobrego.
Włącza się pani w wiele akcji charytatywnych. Co daje największą radość?
– Jako osoba medialna zdaję sobie sprawę z tego, że oprócz mojego osobistego zaangażowania, moje uczestnictwo w takich akcjach może sprawić, że więcej ludzi się o niej dowie. Tym bardziej staram się brać jak najczęściej udział w takich akcjach. Jako matka jestem też dużo bardziej wrażliwa na chorobę i krzywdę dzieci. Dlatego też chętnie przypędziłam na tę akcję dla Niny.
W czasach pandemii ta bezinteresowna pomoc innym liczy się jeszcze bardziej?
– Te czasy nas rzeczywiście nie oszczędziły. Mija już rok od kiedy teatry zamknięto. Staramy się jakoś sobie radzić, nowymi sposobami docierać do widza i zachować z nim kontakt, stąd też streamingi online. W sobotę zagraliśmy koncert online z 50% widownią ale już w teatrze, więc po raz pierwszy od prawie roku przyszli do nas widzowie! Zagraliśmy koncert francuski i sprawiło nam to wielką radość. Mam nadzieję, że powoli wracamy już do naszych obowiązków, pasji i pracy.
Podczas lockdownu pracowała pani nad nową płytą?
– Od mojego pierwszego wejścia do studia minęły już dwa lata. Sama byłam tym zaskoczona, bo wydawało mi się, że było to rok temu. Powoli wypuszczamy kolejne single. W marcu planujemy duet, ale to jeszcze niespodzianka. Do kolejnego singla mam już zrobione zdjęcia, więc nie zatrzymuję się. Staram się mobilizować wbrew wszystkiemu, wbrew aurze i trudnym czasom. Pojawia się oczywiście zniechęcenie i taka niepewność, co będzie dalej, brak perspektyw i to demobilizuje. Ludzie dają mi taką pozytywną energię, dlatego mogę tworzyć i realizować swoje projekty. To mi dało siłę na przetrwanie tego trudnego dla artystów czasu.
Pani mąż jest właścicielem Teatru Studio Buffo. Po czasowym zdjęciu obostrzeń pojawiło się światełko w tunelu?
– Cieszymy się, bo uruchomiliśmy już sprzedaż, mamy ustalony repertuar na kilka miesięcy do przodu. Z żalem patrzyłam na te spektakle, które spadały, kiedy nie można było grać. Sami jesteśmy ciekawi, jak to teraz będzie. Nie wiemy, czy ludzie będą chętnie chodzili do teatru.
Pierwszy spektakl po otwarciu już za Wami.
– Dla nas to było wielkie święto! Pamiętam pierwsze spektakle bez widowni, były to głównie streamingi. Zawsze podpatrywałam reakcje widowni, bo bardzo lubię czerpać energię od widzów. Pamiętam ten pierwszy spektakl w czasie epidemii, a tam było całkiem pusto. Cisza po zaśpiewanej piosence była jak w studio telewizyjnym. Na szczęście technologia umożliwia nam robienie streamingów, ale mamy nadzieję, że już będziemy grać na żywo dla naszych widzów.
Myśli pani, że kultura wróci do czasów sprzed pandemii?
– Ciężko powiedzieć, a to pytanie będzie się teraz pojawiać cały czas. Mam nadzieję, że wróci, ale wszyscy potrzebujemy teraz czasu, aby się odbudować psychicznie i materialnie, bo nie ukrywam, że jesteśmy w potwornym kryzysie. Najważniejsze jest to, co jest w nas. Czy mamy ochotę walczyć o siebie, czy będziemy realizować nowe produkcje. To wszystko zależy od człowieka. Jestem optymistką i wierzę, że wszystko wróci wszystko do normalności. Życzę wszystkim, żebyśmy żyli tak jak chcemy, a nie tak, jak nam nakazują.