Piotr Tomala to pochodzący z Lublina taternik, alpinista i himalaista. Wspina się od ponad 20 lat, bo jak mówi, góry pozwalają mu prawdziwie żyć. Opowiada nam o swojej pasji do wspinania, misji ratowniczej na Nanga Parbat i swoich planach na przyszłość.

Piotr Tomala to optymista, o czym często przypomina. – Moja pasja nie jest niebezpieczna – mówi z przekonaniem. – Gdybym jechał w góry myśląc o tym, że się narażam, to bym nie jeździł. Jeżdżę w góry, żeby żyć prawdziwym życiem. To część mojej egzystencji. Tak jak je się śniadanie, chodzi do pracy, jeździ samochodem, tak ja wyruszam w góry – dodaje.

Wymagająca pasja

Wspinaczka to zajęcie nie dla każdego. Potrzeba pewności, że chce się to robić, wytrwałości i długich przygotowań, głównie ze względów bezpieczeństwa.

– Najlepiej zacząć od podstaw. Dobrym początkiem jest ścianka wspinaczkowa. Tam sprawdzimy, czy chcemy iść dalej. Naturalnym kierunkiem jest zrobienie kursów: najpierw wspinaczki skałkowej, potem wspinaczki w Tatrach, również zimą. Musimy stopniować trudności. Zacząć od Tatr, później próbować sił w wyższych górach. To najrozsądniejsza droga – podpowiada Piotr Tomala.

Obecnie działa wiele firm, które umożliwiają wyjazd w góry wysokie. Można wejść na Mont Everest, K2, czy każdą inną górę.

– Nie ma to nic wspólnego ze świadomym zdobywaniem gór. Kwestie bezpieczeństwa nie są tu też na pierwszym miejscu, bo nikt nie kontroluje naszych umiejętności ani doświadczeń i rodzi to spore zagrożenia – uważa Piotr Tomala.

Początki wspinaczki

– Zanim w ogóle pomyślałem o wspinaczce, byłem turystą. Od wczesnych lat podstawówki byłem członkiem PTTK. Jeździłem na liczne rajdy, obozy wędrowne, zimowiska. Bardzo wcześnie zacząłem chodzić i poznawać kraj w taki sposób. To trwało przez wiele lat, wszystkie góry w Polsce zdeptałem – opowiada pan Piotr. – W wieku 17 lat po raz któryś byłem w Tatrach i widziałem jak na jednej ze ścian wiszą dwie osoby. Stukając młotkami wbijali haki. Byli to taternicy.

To wtedy pomyślał, że czas zejść z oznakowanych szlaków i spróbować czegoś innego. W Lublinie funkcjonował klub wysokogórski, prowadził nabór na szkolenia wspinaczki skalnej. – Zapisałem się. Okazało się, że bardzo dobrze mi idzie. Spodobało mi się to i w kolejnych latach zrobiłem kursy wspinaczki skalnej – wspomina mężczyzna.

Podczas zdobywania tych doświadczeń znalazło się więcej osób o podobnych zamiłowaniach co Piotr Tomala, zafascynowanych wspinaczką i górami. Zaczęli samodzielnie organizować wyjazdy. Potem pojawiła się możliwość pierwszego dużego wyjazdu na Alaskę na McKinley w grupie z doświadczonymi wspinaczami.

– Pojechałem. Udało się wtedy wejść na szczyt i od tego momentu zaczęły się moje wyprawy w góry wyższe – mówi Piotr Tomala.

Wiele szczytów zdobytych

Piotr Tomala zdobył najwyższy szczyt Ameryki Północnej – McKinley na Alasce, Aconcangua w Ameryce Południowej, a także Huascaran, Pisco, Alpamayo. W Azji wspiął się na Ama Dablam Island Peak. Zdobył dwa ośmiotysięczniki: Cho Oyu w Tybecie i Broad Peak w Pakistanie. Ponadto uczestniczył w wyprawach na Nanga Parbat, Manaslu, Dhaulagiri, K2, Lhotse. Za najważniejszą dla siebie wyprawę uważa tę pierwszą na McKinley.

– Ta wyprawa pokazała, że mam predyspozycje do tego, żeby sprawnie działać w górach najwyższych. Dobrze się aklimatyzuję, a wysokość nie przeszkadza mi w przemieszczaniu się. Otworzyłem oczy i zacząłem myśleć o wspinaczce i kontynuowaniu wyjazdów w góry najwyższe – mówi.

Rozłąka na długie tygodnie

Każda wyprawa to rozłąka dla rodziny na kilka tygodni, a nawet miesięcy.

– Rodzina jest przyzwyczajona do tego, że wyjeżdżam. Od kilkunastu lat co roku gdzieś wyjeżdżam, więc wszyscy mają tę świadomość, że przyjdzie moment, że zacznę się pakować i ruszę na wyprawę. Z jednej strony jest naturalny żal, bo rozstajemy się na jakiś czas. Z drugiej, moi bliscy wiedzą, że wrócę lepszym człowiekiem, spokojniejszym, odporniejszym na trudy dnia codziennego – podkreśla.

Dzieci przejmują Pana pasję? – dopytujemy. – Na szczęście nie. Moje dzieci chodzą na ściankę wspinaczkową, próbują się wspinać, natomiast nie traktuję tego, jako kierunek, który chciałbym im wskazywać. Chodzą, bo same chcą chodzić. To fajna forma rekreacji i ruchu. Jak to będzie w przyszłości? Nie wiem. Jeżeli będą chciały się wspinać, to będzie ich decyzja – zaznacza.

Plany na przyszłość

Podróżnik właśnie przygotowuje się do kolejnej wyprawy.

– Wczesną jesienią mam nadzieję pojechać na wyprawę, która będzie jedną z przygotowawczych do przyszłorocznej wyprawy zimowej na K2. Chcę zabrać tam kilku młodych wspinaczy, którzy świetnie działają technicznie w górach niższych i średnich, natomiast do tej pory nie mieli okazji wspinać się na ośmiotysięczniki – zdradza.

Latem 2016 roku Piotr Tomala uczestniczył w wyprawie na K2. Jednak góra ostatecznie nie została zdobyta. Na przełomie 2017/18 roku brał też udział w zimowej wyprawie na ten szczyt, jednak ta została przerwana, a jej uczestnicy wzięli udział w akcji ratowniczej na Nanga Parbat.

– K2 to specyficzna góra, która siedzi w głowie wszystkich alpinistów czy himalaistów. Mam nadzieję, że wrócę na tę górę jeszcze i latem, i zimą i będę miał okazję spróbować ją zdobyć – wyznaje.

Życie ważniejsze niż szczyt

Były też wyprawy, które nie pozwoliły osiągnąć celu. Do zdobycia Lhotse zabrakło zaledwie 100 metrów.

– W takim wypadku myślę sobie, że podjąłem właściwą decyzję o powrocie i nie kontynuowaniu wędrówki na szczyt. W wyprawie na Lhotse podjąłem świadomą decyzję. Wiedziałem, że żeby wejść na ten szczyt potrzebuję jeszcze około godziny, dwóch. Natomiast byłem bardzo wychłodzony, miałem odmrożone palce i nos. Później lekarz w szpitalu powiedział, że jeszcze godzina na mrozie, a mogłoby się skończyć amputacjami – wspomina pan Piotr. I dodaje, ze zdrowie jest dla niego ważniejsze niż szczyt.

– To są doświadczenia, które człowiek zbiera latami. Trzeba wyczuć moment, kiedy musimy powiedzieć pas, wycofać się a nie brnąć ku górze za wszelką cenę – tłumaczy.

Podkreśla również, że dojście na szczyt to dopiero połowa drogi. – Zdobycie szczytu, to nie jest ten moment, kiedy postawi się stopę na najwyższym punkcie jakiejś góry. Następuje ono wówczas, kiedy bezpiecznie zejdzie się na dół do bazy. Najwięcej wypadków podczas wypraw w góry najwyższe zdarza się w momencie zejścia, a nie wspinaczki do góry. Pobyt na szczycie to są chwile. Spędza się tam kilka, kilkanaście minut. Jest oczywiście wewnętrzna olbrzymia satysfakcja, ale za chwile przychodzi mobilizacja, bo przed nami zejście na dół – zaznacza.

Pasja nie dla każdego

Teoretycznie każdy może się wspinać. To kwestia wytrenowania, odpowiedniej kondycji, podstaw technicznych. Ważna jest łatwość aklimatyzacji. Ci, którzy mają z tym problemy, w górach najwyższych nie dadzą sobie rady. Potrzebny jest również czas i spore środki finansowe.

– Do tej pory byłem tylko na jednej wyprawie, która była sfinansowana nie przeze mnie, czyli na ostatniej narodowej na K2 zimą. Na wyprawę w góry potrzeba co najmniej kilkadziesiąt tysięcy złotych. Wszystko zależy od tego, kiedy i gdzie się wyrusza – mówi alpinista.

Od wielu lat Piotr Tomala prowadzi w Lublinie własną firmę zajmującą się pracami wysokościowymi. Pod jego nieobecność, jej prowadzenie przejmują współpracownicy.

Nanga Parbat

Początek roku 2018. Cały świat żyje akcją ratowniczą na Nanga Parbat. Piotr Tomala z ekipą przerywają wyprawę na K2 i udają się na ratunek Francuzki Elizabeth Revol i Polaka Tomasza Mackiewicza. Udaje się uratować życie kobiety.

– Naszej akcji nie nazwałbym sukcesem. To sukces połowiczny. W górach został jeden z naszych kolegów. Wielokrotnie o tym mówiłem, wielokrotnie analizowałem sytuację i za każdym razem dochodzę do tego samego wniosku, że nic więcej nie dało się zrobić. Tomek był zbyt wysoko, abyśmy mogli do niego dotrzeć i w jakikolwiek sposób mu pomóc – mówi ze smutkiem. – Z relacji Elizabeth wynikało, że już na dwa dni przed ich rozłąką tracił przytomność, miał ślepotę śnieżną, odmrożenia twarzy, rąk, nie był w stanie sam się przemieszczać. Jeżeli ktoś na tej wysokości nie może sam iść, to ani dwie, ani cztery, ani nawet osiem osób nie zniesie go z góry. Helikoptery tak wysoko nie dolecą. Następnego dnia po tym, jak udało nam się zejść z Elizabeth, pogoda się załamała. Gdybyśmy w to brnęli, to nasze życie byłoby w poważnym niebezpieczeństwie. Utknęlibyśmy na Nanga Parbat na kilka dni.

Za udział w misji ratunkowej na Nanga Parbat Piotr Tomala otrzymał ważne wyróżnienia: Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski i najwyższe francuskie odznaczenie Krzyż Kawalerski Legii Honorowej.

– Absolutnie nie czuję się bohaterem i cały czas mam wątpliwości, czy aby na pewno na to zasłużyłem. Robiliśmy swoje. W górach tak jest, że jeżeli trzeba komuś pomóc, to pomagamy bez chwili zawahania. Nie była to pierwsza i pewnie nie ostatnia akcja ratunkowa w górach – podkreśla.

Marzenia

– Nie mam konkretnego celu, który chcę osiągnąć, a potem spocząć na laurach. Nie wymyśliłem sobie korony Himalajów i Karakorum, czy jakiejkolwiek innej. Uwielbiam być w górach, uwielbiam się wspinać, podróżować, zwiedzać, poznawać ludzi ich kulturę. Ostatnio wchodzę zwykle na ośmiotysięczniki, ale równie dużo satysfakcji mam ze wspinania w góry niższe, 6 czy 7-tysięczne. Świetnie wspominam Amerykę Południową, jej kulturę. Nie tylko sama góra i cel się liczą, ale też podróż, droga do tej góry. Będę trwał w tym, póki sił mi wystarczy – mówi miłośnik gór. (jus)

Fot. Archiwum Piotra Tomali/ Jakub Małysz

Subscribe
Powiadom o
guest
1 Komentarz
oceniany
najnowszy najstarszy
Inline Feedbacks
View all comments
ART
ART
4 lat temu

BRAWO PIOTR!