Nagle temperatura spadła mi do 35 stopni, a za chwilę przekroczyła 40 stopni. Organizm przeżył szok – wspomina swoją walkę z koronawirusem lubelska radna Anna Ryfka. Teraz chce pomóc innym i oddaje osocze. Zachęca do tego również wszystkich ozdrowieńców z Lublina.
Od kilku tygodni jest już pani ozdrowieńcem. Jest już pani spokojna, że pokonała koronawirusa?
– Tak, ale mam świadomość zagrożenia, jakie może mnie dotknąć za kilka miesięcy, kiedy poziom przeciwciał spadnie albo one całkowicie znikną.
Chorowała pani dosyć długo. Pamięta pani swój pierwszy dzień „na wolności”?
– Oj tak! To było wielkie przeżycie zarówno moje, jak i moich psiaków, które się niesamowicie ucieszyły, że pańcia w końcu może z nimi wyjść i się chwilkę pobawić! (śmiech)
Jak zaczęła się pani choroba?
– Choroba zaczęła się bardzo niewinnie, bo wszystko wskazywało na ostrzejszą grypę. Na początku były tylko bóle mięśniowe, ale też potężne bóle stawów i głowy. Nieprzyjemnie, a nawet strasznie, zrobiło się dopiero w drugim tygodniu, kiedy temperatura przekroczyła 40 stopni.
Co w tej chorobie jest najgorsze?
– Zapanowanie nad własnym ciałem. Kiedy człowiek nie ma siły, żeby nawet wstać i pójść do toalety.
Przechorowała pani dosyć ciężko koronawirusa. Jak wiadomo, na COVID-19 nie ma leku. Czy jakieś domowe sposoby pomagały w walce z chorobą?
– Przede wszystkim trzeba wspierać odporność, czyli stosować czosnek, imbir, cytrynę, czy miód. Natomiast jak już się to dzieje, to na pewno potężne dawki witaminy C i D, bo one rzeczywiście trochę ten organizm wspomagają. Od razu też postawiłam na farmakologię, głównie leki antywirusowe.
Co mogłaby pani powiedzieć osobom, które obecnie chorują na koronawirusa?
– Nie chciałabym tutaj uchodzić za eksperta, ale stan zdrowia może się radykalnie zmienić w ciągu kilku minut. U mnie był taki moment, kiedy prowadziłam internetowo spotkanie radnych, że nagle temperatura spadła mi do 35 stopni, miałam dreszcze, a w ciągu 5 minut przekroczyła 40 stopni. Organizm przeżył szok. Na pewno konieczna jest czujność i dobrze, aby podczas tej choroby ktoś człowieka nadzorował. Nawet jeśli ktoś nie może być na miejscu, to dobrze dać sąsiadom taką nianię elektroniczną, jak się pilnuje dzieci, żeby mimo wszystko ktoś zerkał. Ryzyko jest i nie wolno go bagatelizować. Ciało może zareagować w dowolnym momencie naprawdę nieprzewidywalnie. Kiedy w ciągu pięciu minut osiągnęłam temperaturę niemal 41 stopni, to pojawiła się panika. W takim przypadku człowiek naprawdę nie wie, co ma zrobić.
Warto nosić maseczki?
– Bezwzględnie tak! Maseczki i dezynfekcja oraz unikanie jeśli jest to możliwe bliskich kontaktów z ludźmi. Wiemy przecież, że mnóstwo ludzi przechodzi to bezobjawowo. Młodzi przechodzą to bez objawów, a jednocześnie zarażają. To niesie przepotężne ryzyko. Jeżeli mamy kogoś kichającego i prychającego, to odruchowo będziemy się trzymać od tej osoby z daleka. Natomiast jeśli ktoś jest utajonym nosicielem, to nie widzimy zagrożenia.
Oddaje pani osocze. Dlaczego jest ono tak ważne?
– W momencie, gdy już zachorowałam wiedziałam, że podejmę próbę oddawania osocza. Jeszcze bardziej zmobilizował mnie fakt, że znajomy, który zachorował i którego stan się pogarszał, dopiero po podaniu osocza parametry zaczęły się mu poprawiać. To było dla mnie mobilizujące i nie ukrywam, że też to, że mój tata przez czterdzieści parę lat był honorowym krwiodawcą. Ja też coś chciałam zrobić dla innych.
Jak wygląda oddawanie osocza w praktyce?
– Oj, wchodzimy na grząski grunt w tym momencie (śmiech). Kiedy pojechałam pierwszy raz, to zobaczyłam kilkunastoosobową kolejkę ludzi stojących przed budynkiem Centrum Krwiodawstwa, tupiących nogami, bo było około 5 stopni i uciekłam. Doszłam do wniosku, że nie będę marzła, nie będę ryzykowała i odjechałam. Ale wykonałam od razu szybki telefon i poinformowałam osoby, które mogą mieć wpływ na poprawę sytuacji w Centrum Krwiodawstwa. Trzeba zrozumieć, że pracujące tam osoby robią to już resztkami sił. Dlatego podjęłam wyzwanie raz jeszcze, wcześniej starając się doprecyzować mniej więcej godzinę, kiedy mogę oddać osocze. I udało się.
Planuje pani jeszcze raz oddać osocze?
– Tak, oczywiście! Będę oddawać tak długo, jak będę mogła i poziom przeciwciał będzie na to pozwalał. Mam świadomość, że panie pielęgniarki, które tam pracują mają ze mną ciężki bój! (śmiech) Nie mam łatwego dostępu do żył, ale po moich namowach nie zrezygnowały i pobrały to osocze.
Jak mogłaby pani zachęcić mieszkańców do oddawania osocza?
– Tak naprawdę nie wiemy, kto i w którym momencie może zachorować. Dzisiaj możemy to być my, a jutro ktoś z naszych starszych bliskich, który po prostu nie przeżyje, jeżeli tego osocza nie dostanie. Uważam, że każda osoba, która to przeszła powinna spróbować oddać chociaż raz osocze. Mówię spróbować, bo względem ozdrowieńców są bardzo duże wymogi, żeby oddać to osocze i duże restrykcje, które dyskwalifikują. Moim zdaniem, w obecnej sytuacji oddawanie osocza jest to dla wielu osób dar i tym darem powinniśmy się dzielić.