Lublinianin Kamil Zinczuk udowadnia, że marzenia o dalekich podróżach mogą się spełnić. Na co dzień pracuje za biurkiem, ale kilka razy w roku pakuje plecak i oddaje się swojej pasji. Właśnie wrócił ze swojej ostatniej niesamowitej wyprawy: wraz ze swoją partnerką przemierzył Kubę rowerem. Zdradził nam szczegóły tej niecodziennej wyprawy.

Podróżowanie wcale nie musi pozostać tylko w kwestii naszych skrywanych pragnień. Kamil Zinczuk pokazuje, że wystarczą szczere chęci, trochę zapału i dobra organizacja, aby zwiedzić ciekawe zakątki naszej planety.

Miłośnik podróży od 17 lat prowadzi firmę szkoleniową. Przez wiele lat aktywnie działał także w polityce. Miłość do podróży jednak wygrała i wolny czas postanowił spędzać tak jak lubi: czyli odkrywając ciekawe miejsca na Ziemi. W swoje hobby włącza rodzinę i przyjaciół.

Pierwsze kroki na północ

– Pociągały mnie wyprawy na daleką północ. Podróżowałem z plecakiem lub na nartach. Cztery razy byłem na Spitsbergen. Potem Grenlandia, Szkocja, Finlandia – opowiada. Z 30. kilogramowym plecakiem na plecach, ciągnąc sanki z ekwipunkiem, nocując w namiocie, z grupą znajomych przeszedł setki kilometrów.

Na wyprawie trekkingowej był w Norwegii, Walii, Anglii, Szwecji. – W zeszłym roku kolega, z którym przeszedłem na nartach całą Laponię w zimie, zaproponował, abym dołączył do jego rowerowej wyprawy po Ameryce Południowej. Były trzy etapy przeprawy: dolecieliśmy do Argentyny, z Argentyny przejechaliśmy przez Andy do Santiago de Chile. W cztery dni pokonaliśmy jakieś 400 kilometrów. Nie było lekko. Wjechaliśmy na wysokość 3,5 tysiąca metrów – wspomina.

Następnie był przelot samolotem do Patagonii, a tam kolejne setki kilometrów do pokonania. Trasa podróży przebiegała przez cieśninę Magellana, Ziemię Ognistą do Ushuai.

– To takie miasteczko na końcu świata. Wyprawa trwała miesiąc i tak mi się ta wycieczka spodobała, że postanowiłem zabrać na podobną wyprawę moją partnerkę Anetę – mówi Kamil Zinczuk.

Z rowerami na Kubę

Swój plan para zrealizowała w marcu tego roku. – Spakowaliśmy rowery, a żeby było taniej i wygodniej nie braliśmy bagażu rejestrowego. Wszystko co mieliśmy, ubrania, rzeczy osobiste musiało się zmieścić w siedmiokilogramowym plecaku – mówi podróżnik.

Dolecieli do Hawany. Tam rozpoczęli swoją rowerową przygodę, która zakończyła się w Santiago de Cuba. Trwała ona 4 tygodnie, a łącznie przejechali 1300 kilometrów.

– Nie byliśmy w drodze codziennie. Podróżowaliśmy spokojnie, na miarę naszych możliwości. Zatrzymaliśmy się w górach Sierra Maestra, weszliśmy na najwyższy szczyt Kuby. To niecałe 2 tysiące metrów, jednak wspinaczka w tamte góry różni się od wspinaczki w nasze Tatry. Panuje klimat tropikalny, jest gorąco, duszno, deszcz. Ale widoki, piękne lasy, góry, kolibry rekompensują wszystkie trudy. Mieliśmy czas na odpoczynek, opalanie się na plaży, zwiedzanie wsi i miasteczek. To nie miał być wyczyn, a ciekawa przygoda – mówi zachwycony.

Dzień pary podróżników zwykle zaczynał się już o godzinie 5.30. Najpierw było śniadanie i przygotowania do pokonania kolejnego odcinka trasy.

– Spaliśmy codziennie w innym miejscu. Ja lubię mieć wszystko zorganizowane, więc noclegi mielimy zarezerwowane już wcześniej. Nie braliśmy namiotów ze sobą. To wiązałoby się z dodatkowymi bagażami, a nam zależało, żeby było ich jak najmniej. Pokoje do wynajęcia zazwyczaj znajdują się u kogoś w domu. Dzięki temu mogliśmy obserwować codzienne życie mieszkańców Kuby. Są oni bardzo życzliwi, gościnni i pomocni. Ich domy są otwarte. Nie mają szyb w oknach, a kuchnia znajduje się na zewnątrz – opowiada Zinczuk.

Po wylądowaniu w Hawanie drogą biegnącą nad morzem skierowali się w stronę Varadero. Następnie przejechali do Zatoki Świń, później do Trynidadu, stolicy przemysłu cukrowego i zaczęli się kierować do Santiago de Cuba.

– Podróż była bardzo przyjemna. Na drogach nie było prawie ruchu. W ciągu dnia mijało nas może kilka samochodów – wspomina Kamil Zinczuk.

Kraina krewetek

– Podczas podróży chcieliśmy przede wszystkim poznać kubańskie przysmaki. Jedzenie jest tam ubogie, brakuje wielu produktów. Jeśli zamówiliśmy na kolację kurczaka, to zazwyczaj dostawaliśmy jednego z tych, które biegają biegają po podwórku. Natomiast bardzo tanie i smaczne są owoce morza. W cenie kurczaka można kupić krewetki czy ośmiornice. W całym swoim życiu tyle krewetek nie zjadłem, co tam w ciągu miesiąca. Nauczyliśmy się je również przyrządzać – chwali się Zinczuk.

Jak się przygotować do wyprawy? – Na pewno nie doradzam wstawania zza biurka i bez żadnego treningu podjęcia takiej aktywności. Warto wcześniej rozruszać mięśnie – podpowiada pasjonat podróżowania.

Dobrze jest też podszkolić język, a przynajmniej nauczyć się jego podstaw. Na Kubie obowiązuje język hiszpański.

– Znam hiszpański na poziomie podstawowym, co pozwala się jakoś porozumieć. Jeśli ktoś operuje wyłącznie angielskim, to może mieć problemy z kontaktowaniem się. Bo na Kubie po angielsku nie rozmawiają. Zostaje język migowy i gesty. Mieliśmy pewną przygodę. Pierwszego dnia podczas jazdy nadmorskim bulwarem przykryła nas fala. Anetę wywróciło, mi zalało komórkę. Tragedia, bo tam miałem wszystkie dane, informacje, kontakty. Telefon na szczęście działał, ale zepsuł się port ładowania, więc musiałem kupić ładowarkę indukcyjną. Trochę się musiałem natłumaczyć zanim udało mi się ją dostać – śmieje się Zinczuk.

Podróże na każdą kieszeń

Już planuje kolejną podróż, oczywiście ze swoją partnerką Anetą. – Chcemy polecieć do Wietnamu pod koniec listopada. Zamierzamy przejechać z Hanoi do Sajgonu. Tym razem więcej, bo prawie 2 tysiące kilometrów – zdradza.

Takie wyprawy wcale nie muszą być drogie. Miesiąc zwiedzania na „własną rękę” może być równy kosztowi tygodniowego pobytu w kurorcie w mieście turystycznym.

– Najdroższa jest podróż samolotem, czyli samo dotarcie na miejsce. To zwykle stanowi połowę wszystkich kosztów. Dlatego warto zaplanować podróż na kilka miesięcy wcześniej. Można trafić na bardzo tanie loty. Wyżywienie i noclegi na Kubie są niedrogie. W przeliczeniu na naszą walutę, kawę można kupić już za 20 groszy, a bułkę z serem za 80 groszy. Nocleg to koszt około 70 złotych za dobę. A podróż rowerem to sama przyjemność. Daje większe poczucie wolności niż trekking, więcej się zwiedzi, a do tego nie trzeba brać ze sobą zapasów żywności. Polecam takie podróże – zachęca. (jus)

Subscribe
Powiadom o
guest
2 komentarzy
oceniany
najnowszy najstarszy
Inline Feedbacks
View all comments
Darek
Darek
4 lat temu

A jak z logistyką? Rowery przewieźliście samolotem?

Kamil
Kamil
4 lat temu
Reply to  Darek

Rowery leciały samolotem, zamiast bagażu glownego