Przez wiele lat prowadził galerię na Starym Mieście w Lublinie. Nie ukrywa, że Lublin i Lubelszczyzna to jego wielkie inspiracje. Artysta Bartłomiej Michałowski opowiedział nam o swoich wystawach i marzeniach.
Inspiruje pana Lubelszczyzna. Co jest w niej pięknego?
– Lubelszczyzna jest dla mnie wyjątkowym regionem na mapie Polski i miejscem, którego na pewno nie chciałbym zmieniać, jeśli chodzi o miejsce zamieszkania. Tu mamy wszystko oprócz morza! (śmiech) Mamy cudowną przyrodę, niezłe jedzenie, jeszcze dosyć zdrowe oraz wspaniałą architekturę miasteczek z niesamowitą historią, jak Lublin i Kazimierz. Tu jest bogactwo śladów historii, pięknej przyrody Roztocza oraz wspaniałych ludzi i pozytywnej energii. Bardzo dobrze się tu czuję. Z Lublina jest wszędzie blisko i wszędzie można podjechać, np. do Lwowa czy Drohobycza. Przez wiele lat prowadziłem galerię na Starym Mieście i jeszcze pamiętam czasy, kiedy ludzie bali się tu wchodzić. Wtedy zaczęli przyjeżdżać turyści i byli zachwyceni Starym Miastem, a ja zastanawiałem się, o co chodzi. Teraz wszystko jest inne, ale nasze Stare Miasto urzeka swoim autentyzmem.
Dlaczego tak się dzieje?
– Autentyzm tych uliczek, miejskich podwórek jest niesamowity. Myślę, że wiele osób już ma dosyć takiej wszechobecnej komercji i szyldów oraz tego wszystkiego, co się z tym wiąże, np. atakujących nas reklam.
Miał pan wiele wystaw. Która najbardziej zapadła panu w pamięć?
– W różnych ciekawych miejscach miałem wystawy. Na przykład wystawę na pięknym żaglowcu „Darze Pomorza”, czy w fantastycznej Wieży Ciśnień w Kaliszu. Miałem też wystawę w takim zaskakującym miejscu jak Areszt Śledczy przy ul. Południowej. Artystę spotykają różne przestrzenie. A co do marzeń, to każdy chciałby mieć wystawę w takich wyjątkowych miejscach, jak Paryż, Londyn czy Nowy Jork, ale myślę, że to jest po prostu proces. Musimy mieć cel, do którego trzeba powoli podążać. Mówiąc poważnie, mam nadzieję, że w ciągu najbliższego roku czy dwóch odbędzie się moja wystawa w Muzeum POLIN w Warszawie. To jest bardzo ważne miejsce i chciałbym tam zaprezentować część dorobku, która jest związana z moimi cyklami. To jest to miejsce, które jest moim marzeniem jeśli chodzi o Polskę.
Ma pan swoje ulubione miejsce, które szczególnie inspiruje?
– Jeśli chodzi o Lublin to wiadomo, że to Stare Miasto i uliczki oraz przestrzeń wokół Zamku Lubelskiego, również ta nieistniejąca. Jest Kazimierz Dolny, który dla artysty jest również olbrzymią przestrzenią do inspiracji pod względem malarskim. Ale trzeba też czasem wyjechać w inne przestrzenie. Dla mnie takim obszarem jest cudowna Prowansja – raj dla malarza, czyli połączenie wyjątkowego światła z architekturą, bielą budynków. Również podróże na Wschód do Lwowa, do Drohobycza. Uważam, że każdy musi podróżować i znajdować dla siebie miejsca. Jeżeli znajdziemy tych kilka na kuli ziemskiej dla siebie, to potem się do nich wraca, żeby malarstwo było czymś żywym.
Ile czasu zajmuje stworzenie dzieła?
– Akwarela jest jedną z najtrudniejszych technik. Porównuję to trochę do pracy sapera. Jeden poważny błąd i wylatuje wszystko w powietrze. W akwareli możliwość wykonania korekty jest niewielka. W oleju możemy sobie wszystko zamalować, a tutaj większy błąd i praca ląduje w koszu. To wymaga sprawności i cierpliwości. To jest nieważne, że np. maluje się pracę pół godziny i ona wychodzi perfekcyjnie. Do tego wszystkiego się dochodzi latami, więc czasami lepiej coś nie dopowiedzieć. Tak jak i w życiu! (śmiech)
Czyli raczej dbałość o każdy szczegół niż artystyczny nieład?
– Nie, nie! Tak bym nie powiedział. Ten artystyczny nieład jest w pewien sposób częścią akwareli. Chodzi o tą przypadkowość. O plamy, barwy. Nigdy nie wiemy do końca, jaki efekt nas czeka, co z tego wyjdzie. To też jest piękne. To jest sztuka, żeby panować nad akwarelą. Czasem malujemy całkowicie na mokrym papierze. Możemy malować dopóki mamy jeszcze wilgotny papier. Potem jeżeli coś zastygnie, to jest kaplica! (śmiech)
Gdyby przyszedł teraz ktoś młody do pana i zapytał, czy warto być malarzem, co by pan odpowiedział?
– Jeżeli chce, to niech próbuje. To obojętne, czy ktoś chce być malarzem, lekarzem, czy prawnikiem. Zależy od tego, czy on chce i czy czuje powołanie. Teraz artysta ma wszystko. Pamiętam swoje początki, kiedy w sklepie plastycznym nie było praktycznie nic. Żeby kupić jakieś lepsze farby, pędzle, to trzeba było mieć legitymację Związku Polskich Artystów Plastyków. Miałem szczęście, że dosyć wcześnie udało mi się wyjechać z Polski do Paryża. Tuż po stanie wojennym to był szok. Tam było wszystko! Oczywiście było to strasznie drogie. Jeden pędzel do akwareli kosztował tyle, co tutaj jedna miesięczna pensja. To były kosmiczne pieniądze!
Załóżmy, że postanowił pan jutro namalować np. Bramę Krakowską. Jak wygląda dzień z życia artysty, który pracuje nad dziełem krok po kroku?
– (śmiech) Brama Krakowska jest symbolem Lublina i Lubelszczyzny. Z chęcią bym ją dziś namalował z góry, z widoku z wieży Trynitarskiej. Tak by wyglądał ten dzień! (śmiech) A może… i tak będzie on właśnie wyglądał.