Przeboje zaczęła tworzyć przypadkiem, gdy jej syn był mały. Piosenki, które śpiewa, znają dzieci i dorośli. Przypadkiem też była pierwszą Polską, której teledysk pokazało MTV. – Marzenia się spełnia samemu – podkreśla wokalistka Majka Jeżowska, która opowiedziała nam o swojej drodze do sukcesu.
Co jest pani inspiracją do tworzenia muzyki dla dzieci?
MJ: Od razu mówię, że to nie jest muzyka dziecięca. Bardzo dużo to zmienia w samym podejściu. Muzyka dziecięca jest wykonywana przez dzieci. Nie jestem wokalistką dziecięcą ani nie uprawiam muzyki dziecięcej, jeśli już to dla dzieci. Doszło do tego przypadkowo. Kiedy zostałam mamą chciałam nagrać jedną, może dwie piosenki dla mojego synka. I gdyby nie stały się one przebojami, pewnie bym się tym nie zajmowała. Ale trafiłam w jakąś lukę i nagle się okazało, że wszyscy się tym zachwycają, grają to wszystkie radia i wcale nie w programach dla dzieci. Nie było wtedy tylu radiostacji co dzisiaj, nie było tylu programów, dlatego wszyscy piosenkę „A ja wolę moją mamę” zauważyli i zapamiętali.
Od tego wszystko się zaczęło?
MJ: Kiedy zobaczyłam jaką to ma moc, to pomyślałam sobie, że trzeba nagrać całą płytę. Ta płyta zniknęła natychmiast z półek. Mieszkałam wtedy w Stanach Zjednoczonych, więc też nie byłam świadoma do końca tego, co dzieje się w Polsce. Potem się w to wkręciłam i odnalazłam w tym naprawdę dużo radości i satysfakcji, bo nikt się taką muzyką nie zajmował na poważnie. Potem zaczęłam występować z musicalem, który nazywał się Majkowe Studio Nagrań. Libretto napisał dla mnie Jacek Cygan, ja napisałam muzykę i jeździliśmy z tym po Polsce. Graliśmy w największych halach, jeździły dwa tiry wyposażenia i scenografii. Wcielałam się tam w bardzo różne role, chodziłam nawet na szczudłach. Śpiewałam, grałam, prowadziłam konkursy, była wodzirejem, showmenką. Kiedy mój syn przestał być dzieckiem, ja też przestałam pisać piosenki dla dzieci. Zaczęłam komponować bardziej dla mojej publiczności, a moją publicznością była rodzina, i to wielopokoleniowa. To co robię, zaczęłam nazywać twórczością familijną. To nie są piosenki dla dzieci, bo są za trudne pod każdym względem, muzycznym i tekstowym, dlatego to rodzina była moją publicznością.
Uczyła się pani chodzić na szczudłach?
MJ: Miałam lekcje chodzenia na szczudłach, ale na szczęście nie musiałam tego robić przez cały czas. W tym musicalu było kilka scen, gdzie w nich wychodziłam i to były moje zawsze najbardziej dramatyczne momenty! (śmiech) Czy się uda, czy się nie uda, ale to była fajna przygoda!
Dzieci są wdzięczną publicznością?
MJ: Bardzo, bo one wyczuwają fałsz. Nie lubią się nudzić, dlatego zawsze mnie zawsze do tego, żeby być bardzo energiczną i żywiołową. Nie śpiewam lirycznych utworów. Dzieci są szczere i zawsze na przykład pytają, ile mam lat! (śmiech)
Śpiewając piosenki dla dzieci, pani również mogła zachować w sobie dziecko?
MJ: Tak! O tym najbardziej przekonała się publiczność na Festiwalu Poland Rock w Kostrzynie nad Odrą. Było tam prawie 100 tysięcy ludzi i oni sami nie spodziewali się, że pamiętają piosenki z dzieciństwa. Mówili: „Chodźmy na koncert Majki, to się pośmiejemy i pobawimy jak dzieci”. Nie spodziewali się, że przyjadę z zespołem fantastycznych muzyków, że będę miała przygotowane nowe, rockowe aranżacje hitów i że będą je świetnie pamiętać. Kiedy zaczęły się pierwsze akordy, oni zaczynali śpiewać. Sami byli zszokowani, że śpiewają. Łzy im leciały z oczu! A to byli przecież dorośli ludzie. Patrzyłam i myślałam: co im się stało? Przecież ja taka jestem zawsze!
Oni to wtedy odkryli?
MJ: Nagle odkryli, że to jest fajne, że oni to pamiętają. To co dla mnie było totalnym kosmosem, to patrzenie na nich, jak to przeżywają. Co tam się działo! Przy piosence „A ja wolę moją mamę” było pogo! Tam się wszyscy całowali, płakali i podskakiwali. Jak dzieci w przedszkolu. 100 tysięcy dorosłych ludzi. To jest mój największy sukces! To jest właśnie największy skarb mieć takie piosenki, które działają na innych. Teraz piszą na portalach społecznościowych: „Majka nie jest dla dzieci. Majka jest dla nas. Ona jest nasza!”
Na tej fali zaczęła pani grać koncerty w klubach?
Mj: Grałam teraz w klubie w Warszawie, gdzie byli głównie dwudziestoparolatkowie. I było tak samo, jak na Poland Rock Festival. Wszyscy ze mną śpiewali. Po co mam śpiewać coś innego, skoro ludzie chcą tego, co znają. To jest dla mnie naprawdę absolutna magia. Dlatego nie lubię mówić o tym, że to są piosenki dla dzieci. Może one były kiedyś dla dzieci, a teraz są dla wszystkich. One są dla wszystkich, bo nigdy nie były infantylne, zawsze mówiły o czymś ważnym w bardzo dorosły sposób. Ich słowa też zawsze pisali dorośli ludzie: Jacek Cygan, Agnieszka Osiecka, Jacek Skubikowski.
Próbowała pani kiedykolwiek policzyć, ile razy zadeklarowała na scenie, że „wszystkie dzieci nasze są”?
MJ: Nie. Po co liczyć takie rzeczy? Kiedyś grałam ponad 300 koncertów rocznie, teraz gram 100. Biorąc pod uwagę, że śpiewam te piosenki od trzydziestu lat, to można sobie policzyć. Nie lubię niczego planować, ani kalkulować, ani podsumowywać. Często jestem pytana, jakby pani podsumowała swoją karierę. Wtedy myślę: Czy ja jestem od podsumowania? To ktoś może podsumować, jakiś krytyk, czy dziennikarz. Nie zastanawiam się nad tym. Przeżywam swoje życie i cieszę się każdym dniem.
Niczego pani nie planuje?
MJ: Planuję tylko najbliższe dni. Mogę zaplanować oczywiście wyjazd, bo wiadomo, że trzeba kupić bilet. Ale nawet koncertowe plany to mój management ma planować, a ja mam to tylko wykonać. Teraz się tym w ogóle nie przejmuję, staram się żyć normalnie. Jak każdy człowiek, mam takie same problemy, takie same marzenia, żeby być zdrowym i żeby być fajnym człowiekiem.
Nagrała pani płytę „Bajkowo”. Czy zastanawiała się pani, do której postaci z bajek jest pani najbliżej?
MJ: Przez wiele lat, kiedy byłam dziewczyną i mama czytała mi w łóżku różne bajki, przede wszystkim baśnie Andersena, to pamiętam, że zawsze mnie wzruszała historia Brzydkiego Kaczątka. Porównywałam się do niego przez wiele lat. Miałam nadzieję, że ja kiedyś też, jak to Brzydkie Kaczątko wyrosnę na pięknego łabędzia. W sumie tak się stało. Mama mi mówiła, że jak się urodziłam to ona się spodziewała chłopca. Urodziłam się taka chuda, pomarszczona, wykrzywiona i mama mówi: No i nie dość, że dziewczynka, to jeszcze taka brzydka! Na co położna jej odpowiedziała: Proszę się nie martwić, ona wyrośnie na piękną kobietę. I potem nie mogłam doczekać się, kiedy będę tą piękną dziewczyną, bo czułam się Brzydkim Kaczątkiem. Przez wiele lat tak się czułam. Potem dopiero, jak w ósmej klasie zaczęłam śpiewać w zespole rockowym i jak zaczęłam występować, to chłopcy zaczęli się mną interesować.
Która bajka Disneya jest pani ulubioną?
MJ: Nie oglądam bajek, bo mój syn jest dorosły i nie ma jeszcze swoich dzieci. Ale jak zostanę babcią, to nadrobię. Jak nagrywałam płytę „Bajkowo” to nie było tak, że ktoś mi podsunął te piosenki, tylko ja musiałam wybrać z tych wszystkich istniejących, które mi pasują. Chciałam, żeby na tej płycie były też rytmiczne piosenki, dlatego na płycie są te z Księgi Dżungli, Toy Story, czy Małej Syrenki. Chciałam, żeby muzycznie ona była mimo wszystko zróżnicowana, chociaż jest nagrana z orkiestrą symfoniczną. To nie mogły być same ballady o miłości, chociaż takich jest jednak najwięcej.
Była pani również pierwszą Polką, która wyemitowała swój teledysk w MTV?
MJ: (śmiech) To też nie było planowane. Mieszkałam wtedy w Chicago i MTV była dopiero od roku, raczkowała. Wiadomo, jak wyglądały początki telewizji, jakie były wtedy teledyski. Kolega mojego ówczesnego chłopaka, a potem męża, miał taki pomysł, żeby zrobić filmik i piosenkę o fast foodach. Mój chłopak napisał o tym piosenkę, ja ją zaśpiewałam, a potem trzeba było nakręcić teledysk. Wcieliłam się w rolę szefowej kuchni i podawałam te hamburgery ze szczurami. Na planie teledysku mieliśmy prawdziwe gryzonie. Potem się okazało, że ten kolega wysłał to na różne festiwale, m.in. do konkursu MTV. Dostaliśmy się do finału. Potem wygraliśmy w Saint Tropez Grand Prix na międzynarodowym festiwalu teledysków niskobudżetowych. Potem jeszcze ten teledysk był pokazywany w BBC i nawet w Japonii. (śmiech) Sama widziałam to na jakiejś kasecie, którą przysłał mi ten kolega, bo ja już byłam w Polsce, kiedy ten teledysk był oceniany w MTV przez jurorów. Zostałam wymieniona z imienia i nazwiska. I to brzmiało, że śpiewa Meczka Dżesauska! (śmiech)
Marzenia się spełniają?
MJ: Tak, ale druga część tego powiedzenia jest, że marzenia się spełnia samemu. Wtedy dopiero one się spełniają. Na pewno trzeba mieć cel w życiu. Z jednej strony można mieć takie marzenie, jak mój syn, kiedy był mały, który mówił że dostanie kiedyś Oscara za film. I nie chodzi o to, żeby to się wydarzyło, ale chodzi o tę całą drogę, którą wykonujemy, żeby to marzenie się spełniło. Mimo że skończył psychologię, zajął się filmem i teledyskami, produkcją reklam. W tej chwili jeździ po świecie, robi fajne projekty filmowe. Robi to, co kocha. Ta cała praca, którą trzeba wykonać, żeby gdzieś dojść, to nas buduje i to nas kształci. To nam pozwala również dowiedzieć się, kim jesteśmy.