Beata Tadla, dziennikarka radiowa i telewizyjna. Pracowała m.in. w TVN, TVP i RMF FM. Jedna z najbardziej rozpoznawalnych twarzy polskiego dziennikarstwa. Jak sama mówi, ma za sobą wiele cudownych, ale i trudnych lat w branży. Zaczynała zarabiając 500 zł, tyle samo wydawała na mieszkanie. Trudne początki wspomina z sentymentem, a pracę zawodową planuje kontynuować do swoich ostatnich dni.
Dlaczego wybrała pani dziennikarstwo?
Wyszło trochę przez przypadek, bo w 1991 roku stawiłam się na casting do radia Legnica i dostałam się tam. Miałam jednak inne motywacje, niż chęć bycia w radiu. Myślałam, że po prostu dorobię do kieszonkowego więcej niż przy roznoszeniu gazet. Okazało się, że jak już wpadłam w to, połknęłam bakcyla, to już tam zostałam. Zrozumiałam, że jest to moja pasja, mój zawód, którego nie zamieniłabym na żaden inny, ponieważ jest związany z ludźmi i pozwala każdego dnia robić coś innego, każdego dnia oddawać się czemuś innemu i cały czas się rozwijać.
Kiedy stwierdziła pani, że kocha pani to, co robi?
Nastąpiło to bardzo szybko, już następnego dnia po tym, jak dostałam się do radia.
Na spotkaniu ze studentami wspomniała pani o najtrudniejszej sytuacji, która panią spotkała. To było podczas wejścia na żywo podczas wybuchu zamieszek na Ukrainie?
Znalazłam się tam przez przypadek. Z pewnością uświadomiło mi to, że śmierć może być blisko. My mamy tendencję do odsuwania myśli o śmierci, bo nas to nie dotyczy. Nie chciałabym tego jeszcze raz przeżywać, więc mam nadzieje, że nie będę musiała wyciągać z tego żadnych wniosków zawodowych i więcej mi się to już nie przyda. Ale na pewno zostanie w mojej głowie jako jeden z dwóch najtragiczniejszych momentów w moim zawodowym życiu.
A drugi?
Drugą sytuacją była wiadomość o katastrofie samolotu w Smoleńsku, w której zginęło tyle osobistości. Byli to ludzie, z którymi jeszcze kilka dni wcześniej siedziałam przy jednym stole, z którymi prowadziłam rozmowy, wywiady i bardzo zabolała mnie wiadomość o ich śmierci. W tej chwili prowadziłam w telewizji dyżur i niemal niemożliwe było przekazanie tego światu ze stoickim spokojem. Do tej pory jak o tym pomyślę, to się wzruszam.
Czy w pani pracy pojawiły się równie mocne pozytywne odczucia?
Niemal wyłącznie. To jest praca związana z radością. Gdybym nie miała w sobie pasji i gdybym nie cieszyła się z każdego wywiadu, który przeprowadzam, każdego spotkania z człowiekiem, każdego listu od moich odbiorców, słuchaczy, to bym tak długo w tej robocie nie wytrwała. Jestem tutaj i robię to, co naprawdę kocham. Będę bronic tego zawodu zawsze, ponieważ jesteśmy też od tego, żeby świat relacjonować, a nie kreować. Ten dziennikarz, który po prostu odpowiada na pytanie co się stało, będzie dziennikarzem, a ten kto kreuje świat i wymyśla wydarzenia, albo nadaje im zupełnie inny kontekst niż ten, który jest prawdziwy, to tym dziennikarzem nie jest.
W obecnych czasach warto decydować się na ten zawód?
Zawsze warto. Chociaż dzisiaj dziennikarstwo jest zawodem wykonywanym w zupełnie innych warunkach niż wtedy, kiedy jeszcze ja zaczynałam. To nie jest ani lepsze, ani gorsze, ani łatwiejsze, ani trudniejsze. To jest po prostu inne, ponieważ technologie wkroczyły w każdą branżę naszego życia i musimy sobie z tym radzić i wykorzystywać je.
Jeżeli mamy coś ciekawego do opowiedzenia, jeżeli sami jesteśmy zafascynowani światem, który nas otacza i jesteśmy ciągle ciekawi tego życia, świata, ludzi i chcemy opowiedzieć to co sami przeżyliśmy innym, to na pewno warto.
Jaka jest pani rada dla przyszłych dziennikarzy?
Jak najszybciej zacząć praktykować ten zawód, bo tylko wtedy dowiadujemy się, czy się do tego zawodu nadajemy. Oczywiście trzeba się opancerzyć, trzeba mieć taką skorupę na sobie, nie wierzyć w każde słowo usłyszane, tylko sprawdzać w wielu źródłach. Szczególnie, jeśli coś wydaje nam się podejrzane. Musimy też mieć w sobie wiele empatii, bo tylko człowiek, który ma w sobie empatię, będzie jako dziennikarz rozumiał to, że jest rzecznikiem swojego odbiorcy.