15 lipca przypada Dzień bez Telefonu Komórkowego. Nasza dziennikarka postanowiła poddać się eksperymentowi i na własnej skórze doświadczyć skutków „odstawienia” telefonu na cały dzień.

Start

Założenia były proste – przetrwać jedną weekendową dobę bez dostępu do telefonu. Wybrałam sobotę. Dla celów eksperymentu ograniczyłam także korzystanie z komputera i zdecydowałam poruszać się po mieście jedynie komunikacją miejską. Czy udało mi się wytrwać i jakie problemy napotkałam po drodze? Przeczytajcie, jak spędziłam ten dzień 😉

piątek, 13 lipca

godz. 23:55

Wyłączam telefon i już pojawia się pierwsza obawa – czy ja znam swój kod PIN? Nie pamiętam, kiedy ostatnio wyłączałam go całkowicie, do rozładowania też nie doprowadzam. Chowam do szuflady – co z oczu to z serca. Próbując zasnąć, dwukrotnie sięgam w kierunku szafki nocnej sprawdzić godzinę. Pusto. Może tak będzie lepiej – podobno niebieskie światło z ekranu powoduje zaburzenia snu. Nie wiem, ile godzin zostało mi do pobudki. Myślę intensywnie o wszystkich jutrzejszych terminach i próbuję ułożyć plan działania. Jak na sobotę, grafik dość napięty. Obawiam się, że spóźnienie na pierwsze ze spotkań wywoła lawinę kolejnych… Powtarzam sobie: nie myśleć o tym, spać.

sobota, 14 lipca

godz. 9:45

Zaspałam. Budzik oczywiście w telefonie. Biorę błyskawiczny prysznic, łapię w locie wafel ryżowy i pędzę do fryzjera.

godz. 10:10

Wpadam do salonu. Na moje szczęście klientka przede mną siedzi jeszcze z głową owiniętą ręcznikiem. Nerwowo zerkam na zegar ścienny – ledwie 10 minut spóźnienia, nie ma tragedii. Fryzjer chyba źle odczytuje moje intencje, bo przepraszającym tonem deklaruje: – Już suszymy i szybciutko modelujemy. Pani minutkę zaczeka, dobrze? – Jasne, że zaczekam. W międzyczasie zrobię sobie poranny przegląd prasy. Niestety pozostaje mi tylko prasa tradycyjna, leżąca usłużnie na szklanym stoliku w poczekalni. Wybór nie jest zbyt wielki, tematy oscylują wokół makijażowych trendów, sukienek ślubnych i rodzinnych historii celebrytów. Drogą eliminacji decyduję się na wywiady z gwiazdami.

Po około 10 minutach fryzjer zaprasza mnie na fotel. – Jaki kolorek? – Znalazłam taką fotkę, już pokazuję. Zapisałam sobie na telefo… – No jednak nie, nie pokażę. Trzeba było wydrukować. Staram się więc opisać odpowiedni ton ciepłego, ciemnego blondu najdokładniej, jak tylko potrafię. Nie jest to proste, ale wyrozumiały fryzjer słucha cierpliwie i przystępuje do mieszania barwników.

godz. 12:40

Z nowym kolorem na włosach ruszam… no właśnie, dokąd? Czy opłaca mi się wracać do domu, jeśli nie wiem, o której mam najbliższy autobus? Pogoda nie rozpieszcza, stale grozi kolejną falą deszczu, więc udaję się prosto na przystanek, gdzie przypominam sobie o istnieniu papierowych rozkładów jazdy. Do najbliższego autobusu mam 15 minut. Straszna nuda, nie mam przy sobie muzyki, nie mam Facebooka, nie mam nic. W podsłuchanych rozmowach innych osób stłoczonych na przystanku szukam inspiracji na przyszłe artykuły.

około godz. 13:15

W trolejbusie zaczynam czuć się dziwnie. Do głowy przychodzą mi scenariusze pokroju „a co, gdybym nagle zemdlała? A co, gdyby ktoś ukradł mi portfel?” Coraz bardziej abstrakcyjne pomysły dobijają się do moich myśli, a ja zdaję sobie sprawę z poczucia bezpieczeństwa, jakie daje błyskawiczny dostęp do telefonu. Zaczynam cierpieć na syndrom fantomowych wibracji – mogłabym przysiąc, że znowu poczułam wibrowanie telefonu w torebce. Wysiadam przed KUL-em i zmierzam w kierunku Centrum Spotkania Kultur na zlot food-trucków. Jak zwykle w takiej sytuacji, mam ochotę przedzwonić do kilku znajomych z pytaniem, czy może kręcą się gdzieś w pobliżu. Tym razem muszę liczyć na łut szczęścia.

godz. 15:40

„Przepraszam pana – zaczepiam starszego przechodnia – czy mógłby mi pan powiedzieć, która jest godzina?” Patrzy na mnie podejrzliwie. „Za dwadzieścia czwarta” odpowiada z pewnego rodzaju zdziwieniem. Rzeczywiście, rzadko się teraz słyszy to pytanie. Mam 20 minut, żeby przetransportować się przed Bramę Krakowską, co osiągam tempem spacerowym.

godz. 16:10

„Przepraszam, która godzina?” – pytam na miejscu młodą dziewczynę, która również wygląda, jakby na kogoś czekała. Jej wyższość nade mną polega na tym, że może regularnie męczyć swojego chłopaka telefonami, dzięki czemu na bieżąco śledzi jego położenie. Zaczynam się denerwować. Może Asia wcale nie dotrze, o czym poinformowała mnie SMS-em? Może przyszła wcześniej i weszła już do którejś z restauracji, o czym – znowu – poinformowała mnie SMS-em? Korci mnie, żeby poszukać jej w naszej ulubionej kawiarence. Instynkt podpowiada mi, że to wielce nierozsądne. Zostaję więc na miejscu i daję się sprowokować blondynce do narzekania na ludzkie spóźnialstwo.

około godz. 16:30

Blondynka sprzed Bramy doczekała się swojego chłopaka, ja doczekałam się Asi. „Sorki!” przyjaciółka krzyczy na wejście. „Co ci z telefonem, czemu jesteś ciągle poza zasięgiem? Już myślałam, że weszłaś gdzieś do piwnicy i chciałam cię szukać”. Mało brakowało, a pogubiłybyśmy się kompletnie. Przypominam jej o moim eksperymencie bez telefonu. „Serio? Myślałam, że tak tylko o tym mówisz. No i co, ale tak zupełnie całkiem bez?”. Siedząc już przy stoliku w restauracji, rozprawiamy o uzależnieniu od telefonu i technologii. Po raz kolejny dochodzę do wniosku, że odpowiedzią na wszystkie problemy świata jest umiar. Mimo wysiłku dwóch umysłów, nie jesteśmy w stanie wskazać konkretnej wady telefonu komórkowego, która nie byłaby związana z nieodpowiednim zachowaniem jego użytkownika. Powoli łapie mnie kryzys.

po godz. 18:00

W głośniku leci fajna piosenka, której nie znam. Mój pierwszy odruch to aplikacja do rozpoznawania utworów. Z konieczności namawiam Asię, żeby sprawdziła i przesłała mi jej tytuł.

około godz. 20:30

Wspólnie docieramy do baru, gdzie umówiłyśmy się ze znajomymi. Niestety nie zastałyśmy nikogo. „O, pisali na fejsie, że nie było miejsca dla tylu osób. Są przy Saskim” – informuje mnie Asia. Zżera mnie ciekawość, jak zakończyłby się mój wieczór, gdyby i ona postanowiła zostawić swój telefon w domu. Dzięki komunikatorom wszyscy odnajdujemy się bez problemu.

godz. 1:15

Pierwsze, co robię po powrocie, to oczywiście włączam telefon. Siedem nieodebranych połączeń i pięć wiadomości. „Ej, spóźnię się” „Idziesz już?” „Zmieniamy miejsce” „Czemu nie odbierasz 🙁 Wszystko w porządku?” „Hej, obrażalska, żyjesz? ;/” To zastanawiające, że brak telefonu niesie ze sobą pewne skutki nie tylko dla samego użytkownika, ale także dla jego otoczenia. Ludzie, wymyślając przyczyny nieodbierania telefonu, są w stanie nakreślić sobie często absurdalne teorie i najmroczniejsze scenariusze. Co ciekawe, uprzedziłam praktycznie wszystkie bliskie mi osoby o eksperymencie – wychodzi na to, że mało kto wziął go na poważnie. Albo nie uwierzył, że rzeczywiście na własne życzenie odetnę się na calutką dobę od świata wirtualnego.

Wnioski

Narzekając na plagę uzależnienia od telefonu, zapominamy o jego podstawowej funkcji – ułatwienia codziennej rzeczywistości. Od prostego budzika, przez rozmaite aplikacje, rozrywkę, źródło informacji aż po stały kontakt z rodziną i przyjaciółmi – wszystko to zostało wynalezione dla nas. Czy czuję się uzależniona od telefonu? Na pewno bardziej niż jeszcze wczoraj. Czy mam zamiar z tym walczyć? Absolutnie nie. To uzależnienie nie wyniszcza człowieka, a ułatwia mu funkcjonowanie w świecie – o ile nie przekracza się granic zdrowego rozsądku.

Subscribe
Powiadom o
guest
1 Komentarz
oceniany
najnowszy najstarszy
Inline Feedbacks
View all comments
Kiniek
Kiniek
5 lat temu

Muszę zrobić taki eksperyment:) zobaczymy do jakich wniosków dojdę!?