Kiedy mój mąż znalazł pracę w Lublinie, postanowiłam, że też muszę poszukać czegoś dla siebie. Powoli kończył się pierwszy miesiąc naszego pobytu w tym mieście.

Zaczęłam się zastanawiać, co mogę robić w Polsce, co mogę zaoferować potencjalnemu pracodawcy. Z wykształcenia jestem filologiem i moja dotychczasowa praca zawsze związana była z mediami drukowanymi i elektronicznymi. Ale to było na Ukrainie.

Dlatego też podeszłam do tej sprawy z innej strony. Zadałam sobie pytanie, co jeszcze umiem tak naprawdę? Na pewno szyć. Myślę, że odziedziczyłam tę umiejętność po babci, która była doskonałą krawcową. Również w trakcie nauki w centrum szkolenia zawodowego wystarczająco blisko zaznajomiłam się z szyciem na maszynach przemysłowych. Oprócz tego lubię gotować i piec. I nawet nieźle mi to wychodzi. Przez ostatnie pięć lat opiekowałam się mamą, która nie wstawała z łóżka z powodu złamanej szyjki kości udowej i uszkodzonego kręgosłupa. Doszłam więc do wniosku, że coś umiem i jakąś pracę znajdę.

To „coś” znalazłam prawie od razu. W centrum handlowym na Felinie na drzwiach sklepu z koszulami męskimi przeczytałam ogłoszenie: „Szukamy pracownika. Szczegóły w środku”. Weszłam do środka, ale pracy nie dostałam. I nie chodziło nawet o godziny pracy — od 9.00 do 21.00. Po prostu chcieli zatrudnić osobę poniżej 30 roku życia i to w trakcie studiów.

Szukałam dalej… Następna próba (tym razem z garmażerką) też się nie udała. Nie jestem aż taką mistrzynią w lepieniu pierogów, żeby przyrządzać je ze 140 kg farszu dziennie…

Nie pozwalając sobie stracić resztek optymizmu, szukałam dalej. I… znalazłam! Była to oferta dla ludzi z zamiłowaniem do cukiernictwa, ale niekoniecznie z doświadczeniem zawodowym (oferowali szkolenie). Poczułam, że to dla mnie! Dwie minuty później byłam już umówiona na spotkanie. Okazało się, że w centrum miasta powstaje nowy lokal, w którym będą pieczone pączki. Od razu mi się to spodobało. Miałam tylko obawy, czy ja się spodobam.

Była połowa grudnia. Kiedy przyszłam na rozmowę z potencjalnym pracodawcą — panią Anią, okazało się, że trafiłam w epicentrum… remontu. Jednak zostałam zapewniona, że pączkarnia zostanie otwarta po Nowym Roku. Wyszłam z nadzieją na pracę. Lokal został otwarty 13 stycznia. Produkcja pączków odbywa się na bieżąco, a klienci mogą obserwować cały proces ich powstawania. Wyglądają tak smakowicie, że klienci często zaczynają jeść zanim odejdą od okienka. A to chyba o czymś świadczy. Jeśli jeszcze nie próbowaliście, wpadnijcie 🙂

Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments