Tylko te obostrzenia i zakazy, w kółko stale jeden temat. I w konsekwencji nie zapowiada się, żeby można było zabrać dziewczynę na romantyczną, walentynkową kolację do restauracji.

Ale jest jedna rzecz, która mówi „love forever” bardziej niż kwiaty. Gdzie ją zabrać? Może na wspólne „dziaranie”?

Wszyscy moi znajomi mają już dosyć ciągłego siedzenia w domu. Bo jak tu nie siedzieć – skoro i tak jedyną rozrywką jest wyjście do Żabki? Ze wspólnych rozmów na czatach i komentarzy na mediach społecznościowych wynika, że każdy chce nowości i zmiany w monotonii pandemicznej rzeczywistości. Zaczęło docierać do mnie, że coraz więcej osób myśli o zrobieniu sobie tatuażu. Jeśli ktoś się wcześniej nie dziarał, to rzeczywiście tatuaż może być fajnym projektem, który w interesujący sposób zapełni nam czas na długo. W dzisiejszym wpisie „Męskim okiem” będzie właśnie o tym!

Na ulicy Cichej w Lublinie przyjmuje swoich gości Staszek, charyzmatyczny właściciel studia Paranoja Tattoo. Klimatyczne wnętrza studia w kamienicy przyjemnie współgrają z jego wzorami prac, które trudno pomylić z innymi. Przy dobrej kawie mogliśmy porozmawiać o trudnym dochodzeniu do pasji, o Lublinie i o wyborze pierwszego tatuażu.

Staszku, dlaczego Lublin? Dziarać można wszędzie.

– Kocham moje miasto. Tu się urodziłem i wychowałem. W Lublinie mieszka również większość mojej licznej rodziny i przyjaciół. Cieszę się, że mogę brać czynny udział w rozwijaniu sceny tatuatroskiej „tu u siebie”. Jestem mocno przywiązany do tego miasta. Nieważne na ile wyjeżdżam, tęsknię za nim, szczególnie za Śródmieściem i jego miejscówkami, DK w serduszku!

Skąd pomysł na tatuowanie? Od początku chciałeś to robić?

– Moja droga do tatuowania była względnie długa i wyboista. Od przedszkola uwielbiałem wszelkie prace plastyczne. Na jednym ze zdjęć z najmłodszych lat uwieczniono mnie jak palcem ubabranym w farbie plakatowej maluję na kartce wybuch bomby atomowej – grzyb, pierścienie, fala uderzeniowa – na serio cacy, już wtedy rodzice powinni zastanowić się, czy wszystko ze mną w porządku.

Zamiłowanie do sztuki, towarzyszyło mi nieprzerwanie przez całe dojrzewanie, pomazane ławki w szkole, zeszyty bez żadnych notatek, za to pełne turpistycznych rysunków. Potwory, szkielety i wszelkie inne straszności to bez wątpienia był mój konik.

Ale nie poszedłeś do szkoły plastycznej?

– Traktowałem to jako hobby, a życie to życie i trzeba podejść do niego na poważnie, wiadomo. Żeby nie klepać biedy i być szanowanym w społeczeństwie. Pochodzę z rodziny prawniczej, zarówno dziadek jak i tata to wybitni adwokaci, siostra również poszła w ślady ojca, dodatkowo jestem już trzecim Staszkiem w linii prostej, stąd takie studia wydawały się oczywistym i słusznym rozwiązaniem.

Jednak niestety, a może właśnie na szczęście zarówno serce, jak i rozum nie odnalazły się w tej profesji i stwierdziłem, że nie mogę robić tego czego nie czuję i co nie sprawia mi radości. Dużo gniewu i bólu mnie to kosztowało, ale obiecałem rodzicom, że skończę to, co zacząłem na wypadek, gdybym któregoś dnia obudził się i stwierdził „ale bym sobie napisał apelację, taką na 30 stron”.

Co było dalej?

– W między czasie sprzedałem ukochaną konsolę, kupiłem pierwszą maszynkę i po cichu zacząłem coś tam chałturzyć. Jednak nie wiem, czy dziś byłbym gdzie jestem, gdyby nie moja ukochana, dziś już żona, która pewnego dnia znalazła przypadkiem tekturową teczkę na akta, podpisaną „akta w sprawie: realizacji marzeń”. W środku były jakieś moje projekty na dziarki. Gdy nieświadomy wróciłem do domu, zobaczyłem na łóżku masę papieru. Były to moje rysunki, i te pokończone, szkice i zwykłe bazgroły, które Edyta pogrupowała na prace do opublikowania, do dokończenia, do poprawy. Dała mi ultimatum: 2-3 tygodnie na zrobienie tego, założenie fanpejdża i odezwanie się w sprawie praktyk do któregoś z lubelskich salonów tatuażu. Zasugerowała, że inaczej zamieni moje życie w koszmar. Po niespełna miesiącu byłem zatrudniony już u kochanej Moniki Okinam w Bukaa Tatoo. Oprawiona teczka w sprawie realizacji marzeń wisi u mnie w pracowni.

Jak wygląda twoja praca?

– Kocham swoją pracę. Fakt, że budzę się każdego dnia i z uśmiechem stwierdzam, że idę do „pracy” a nie do „roboty” napawa mnie ogromną radością. Uważam, że człowiek potrzebuje pracy – buduje ona u niego dyscyplinę, poczucie obowiązku i daje mu sens. Dodatkowo człowiek spędza w pracy połowę życia, stąd tak ważne jest by dawała ona radość, czego każdemu szczerze życzę. A sama praca? Znakuję ludzi. Przychodzą do mnie w większości po mroczne, okultystyczne, pogańskie malunki, a ja służę.

Moje urokliwe gniazdko nazywa się „Paranoja Tattoo” i mieści się przy Cichej 5/1. Jest to mój drugi dom, jak nabroję i nie jestem mile widziany pod adresem zameldowania, wtedy mam się gdzie podziać. Dużo serca włożyłem w wygląd i klimat studia. Zależy mi na tym, by klient wchodząc rozglądał się po ścianach z pytającym wyrazem na twarzy.

Czy widzisz jakieś wyraźne trendy w polskim tatuatorstwie?

– Tatuaż już dawno moim zdaniem wymknął się sztywnym ramom, a fantastycznych twórców dodających od siebie coś nowego jest tak dużo, że trudno mówić o konkretnych trendach. Przyznam, że zdarzają się fale dotyczące wyboru tatuażu, pojawia się jakiś motyw i nagle mam wysyp chętnych by to robić, ale zawsze staram się to odradzać. Tatuaż to nie fryzura na Beckhama robiona pod wpływem piłkarskiego szaleństwa trwającego sezon.

Jeszcze jedna kwestia dotycząca trendów, która rzuca się w oczy, to zupełnie odmienne podejście do umiejscowienia pierwszych tatuaży. Mam wrażenie, że kiedyś zaczynało się od miejsc mniej widocznych, a im dalej w las tym szło się bardziej odważnie. Dziś często spotykam się z tym, że klient, osoba młoda chce zrobić pierwszy tatuaż na szyi lub dłoni. Nie jest to zbyt rozsądne wchodzenie w dorosłość.

Czy trafia do ciebie wiele osób, które nie mają jeszcze dziary, ale zastanawiają się nad pierwszym tatuażem? Co im doradzasz?

– Przede wszystkim, by tatuaż był przemyślany i nawiązując do poprzedniego pytania, nierobiony pod wpływem trendów. Problem bywa z „młodymi ludźmi” którzy mimo, że tatuaż przemyśleli, nie biorą poprawki na fakt, że z młodością w parze idzie… hmmm… brak rozwagi? I to co dziś uważamy za świetny pomysł – jutro może być powodem wstydu. Wiem z autopsji, bo gdybym kiedyś miał potrzebne pieniądze i odwagę to dziś chodziłbym ze skrzydłami jak Doda. Stąd dobrze jest posłuchać tatuatora, który nie tylko siedzi w fachu, ale jeszcze troszkę dłużej żyje.

Jakie masz plany na następne dwanaście miesięcy?

– -Urodziła mi się córka, więc to ona skutecznie zaplanuje mi najbliższe miesiące. W kwestii studia natomiast zdecydowałem, że wystarczy mi siedzenia samemu i najwyższa pora stworzyć zespół. Dotarło do mnie, że każda barwna osoba, która zasili szeregi Paranoi pomoże studiu się rozwijać. Poza tym nie jestem w stanie żyć bez gwaru i śmiechu.

***

Pozdrawiam czytelników i ogarnijcie paranoję, nim paranoja ogarnie Was! 😉

Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments