Katarzyna Bujakiewicz to aktorka filmowa i serialowa pochodząca z Poznania. Niedawno wraz z rodziną przeprowadziła się do Lublina. W wywiadzie opowiedziała nam o fascynacji naszym miastem, sportowym życiu i trudnej sytuacji artystów w czasie epidemii.

Epidemia to trudny czas, zwłaszcza dla artystów. Świat stanął w miejscu, a Ty masz niebywałą energię. Skąd ją bierzesz?

KB: Najpierw nawet trochę się ucieszyłam, że nigdzie nie muszę jechać po raz pierwszy od dwudziestu paru lat, bo cały czas jestem w rozjazdach. Mieszkam gdzie indziej, a pracuje gdzie indziej. Myślałam, że to będą dwa tygodnie i że ktoś załatwił nam takie „wakacje”. Ale z każdym dniem informacje były coraz gorsze. Pandemia zastała mnie tutaj, bo przyjechałam do Lublina z mężem, który miał obóz lekkoatletyczny z zawodnikami. Ale jak zamknęli szkoły to stwierdziliśmy, że zostajemy, bo w sumie nam się spodobało przez ten weekend. I tak jesteśmy od marca (śmiech).

Czy podczas pandemii kultura znalazła się na ostatnim miejscu?

KB: Obecnie kultura po prostu znikła. Trzeba mieć dużo samozaparcia, żeby w ogóle pójść do teatru, bo tych obostrzeń jest tak dużo. Chwała tym, którym się chce wejść i poddać wszystkim zabiegom dezynfekcji i siedzenia w maseczce z kurtką! Znany krytyk filmowy powiedział mądre słowa, że nim wyginiemy od wirusa skarlejemy. Zgadzam się z tą opinią, bo tej naszej kultury po prostu teraz nie ma. Mi jeszcze się udaje raz na jakiś czas popracować, ale wydaje mi się, że artyści estradowi są niesprawiedliwie traktowani. Tak się czujemy. Jedni mogą występować, a inni nie mogą, a przecież artystów jest mnóstwo. Zastanawiam się, czy kiedykolwiek jeszcze wrócę do teatru. Być może w listopadzie, a być może nigdy. To jest bardzo smutne.

Za czym najbardziej tęskni aktor na lockdownie?

KB: Przede wszystkim za publicznością! No i za pracą. Wykonujemy zawód, który kochamy, bo to jest nasza pasja. Nie możemy żyć w podziemiu i się ukrywać tak jak było w czasach komuny, bo jedni się bardziej boją wirusa, a drudzy mniej. To nie chodzi o to, że my przed czymś uciekamy i przechodzimy do internetu, bo przecież to starsze pokolenie nie ma odpowiednich zasięgów. Zasięgi ma młodzież, która jeszcze niewiele ma do powiedzenia.

Czy mimo wszystko ten czas może nas czegoś nauczyć?

KB: Na pewno już nas nauczył, m.in. tego, że można mniej, że można żyć w minimalizmie, że nie trzeba aż tyle pracować i kupować. Ta pandemia nas trochę zlepiła i pomogła nam podjąć życiowe decyzje. Zrozumiałam, że jednak lepiej nam jest być razem całą rodziną niż jak mój mąż pracuje w jednym mieście, ja w drugim. Dlatego podjęliśmy decyzję, że przeprowadzamy się do Lublina! (śmiech)

Jak Wam się tu żyje?

KB: W Lublinie jesteśmy szczęśliwi, bo jesteśmy razem. Tu mamy wszystko, co nam jest do życia potrzebne. Ale też dostrzegam to, że innych spotkało sporo złych rzeczy. To straszne, co się stało z małymi firmami i z przepięknymi lubelskimi festiwalami oraz turystami, których jest bardzo mało, a przez parę miesięcy nie było w ogóle. Jesteśmy podróżnikami, zwiedziliśmy już pół świata i możemy się zatrzymać, ale dla młodych ludzi jest to smutne, bo świat stał otworem, a w tej chwili jest pozamykany. Nastały raczej smutne czasy, ale wydobędziemy się z tego i sobie poradzimy. Trzymam za wszystkich kciuki!

Zdjęcia: Magdalena Wójcik, PhotoSense

Jaki jest dla Ciebie Lublin?

KB: Wspaniały! Nie wiedziałam tego przez dwa miesiące, bo wszystko było pozamykane. Wcześniej przyjeżdżaliśmy do Lublina na weekend albo na parę dni. Wiedzieliśmy, że jest to fajne miasto z ładnymi miejscami do zwiedzania, z zielenią, ze wspaniałym Starym Miastem i świetnymi knajpami. Natomiast nie wiedziałam o nim tak dużo, jak dowiedziałam się przez dwa miesiące przy zamkniętych knajpach, restauracjach czy barach. Nie wiedziałam, że jest tyle wspaniałych zielonych terenów, że są tu fajne lasy, wąwozy. Tutaj również ludzie są bardzo serdeczni. To było bardzo wzruszające, ile nas spotkało dobrego, jak nam ludzie pomagali, nawet jak nas nie znali. Moja córka się tutaj zaprzyjaźniła ze wspaniałymi dziećmi.

Czym jeszcze zaskoczyło Cię nasze miasto?

KB: Dla Was są korki, a dla mnie z perspektywy Poznania czy Warszawy można sobie z nimi poradzić, bo wszędzie są obwodnice i nie jest to duże miasto. W zeszłym roku skończyłam spektakl o godz. 23 i myślałam, że pewnie nic nie zjem o tej porze. A tu proszę! Restauracje otwarte, cudowni studenci, których jest mnóstwo i kulturalnie pracują obsługując restauracje. Pod domem mam kilometry tras do biegania i spacerów z psem. Mąż ma piękne obiekty sportowe do treningów, więc w stosunkowo małym mieście w porównaniu z Warszawą czy Poznaniem mamy wszystko, o co walczyliśmy tam przez wiele lat. Jestem bardzo związana z Poznaniem i byłam lokalną patriotką wiele lat. Natomiast porównując wiele miast, w których mieszkałam, w Lublinie jest przepięknie i bardzo się związaliśmy emocjonalnie z tym miastem i z tutejszymi ludźmi. Mamy tak wiele opcji, że jesteśmy zachwyceni.

Już jako dziecko lubiłaś sport?

KB: (śmiech) Jestem z takiego pokolenia, że SKS-y były w szkole i uwielbiałam aktywność fizyczną. Mój ojciec kochał sport, a miałam bardzo młodych rodziców, w związku z czym byłam zachęcana do różnych dyscyplin. Pływałam, ale największą moją pasją było jeżdżenie rowerem, bo nienawidziłam komunikacji publicznej. Miałam wtedy taki rower, który nazywał się Zenit i był to zwykły składak. Jeździłam na nim do szkoły, ze szkoły i do stajni, bo jeździłam też konno. Bardzo amatorsko, ale się w to bawiłam.

Potem nadszedł czas na bieganie?

KB: Bieganie przyszło później. Okazało się, że jak dużo podróżuję i pracuję, to jest najprostszym sportem. Biorę tylko dresy i buty do biegania. Czasem śmiałam się, że ekipa po zdjęciach szła do klubu, a ja szłam spać, bo rano wstawałam, żeby pobiegać. Zanim pojawiła się moja córka, to chodziłam na siłownię. Uwielbiałam trening siłowy przeplatany z jazdą na rowerze spinningowym. Potrafiłam rano pójść pobiegać, potem na rower spinningowy, a kończyłam na siłowni (śmiech). Teraz zostało mi bieganie i jazda na rowerze z córką, która już coraz mniej lubi ze mną jeździć, bo podobno jeżdżę za wolno. Kocham sport i bardzo lubię też kibicować wszystkim sportowcom.

Zdjęcia: Magdalena Wójcik, PhotoSense

Twój mąż trenuje między innymi Karolinę Kołeczek, z którą się przyjaźnisz. Kibicujesz jej na zawodach?

KB: Oczywiście! Jak tylko możemy to jesteśmy na każdych zawodach. W tym roku trochę się to zmieniło, ale praktycznie nasze wakacje i czas wolny dopasowujemy z mężem do zawodów Karoliny, żeby za nią podróżować i kibicować. W zeszłym roku były to Mistrzostwa Świata w Berlinie. W tym roku planowaliśmy Paryż, mieliśmy kupione bilety i miejsca w hotelach, ale niestety pandemia wszystko zepsuła. Jeszcze jest Dawid Żebrowski, który jest czasem wypożyczany dla AZS UMCS Lublin i nowy zawodnik, sprinter Kuba Lempach, więc mam regularny zawał serca przed wszystkimi ich startami! (śmiech)

Jako kobieta, nie czujesz się czasami zazdrosna?

KB: (śmiech) Absolutnie nie! Śmiejemy się z mężem, że gdybyśmy dobrze pokombinowali to Karolina mogłaby być naszą córką. Jest wspaniałą, młodziutką osobą i czasami się śmiejemy, że żyjemy w trójkącie, ale bardzo szczęśliwym i mamy dwie córeczki blondynki (śmiech). Jestem młoda duchem, więc ciężko byłoby pewnie wyobrazić sobie Karolinie, że mogłabym być jej mamą, natomiast jestem zawsze w pełnej gotowości, żeby ją wspierać.

Zostałaś ambasadorką projektu Liga Mistrzów AZS UMCS Lublin. Ten projekt to jednak nie tylko lekkoatletyka, bo zachęca on do uprawiania różnego rodzaju sportów?

KB: Głównym naszym zamysłem z AZS UMCS jest popandemiczne zachęcenie dzieci i młodzieży do sportu. Wiadomo, że ktoś ma talent do sportu indywidualnego, a ktoś do zespołowego. Każdy musi znaleźć swoje miejsce, ale ważne jest, by dzieci się ruszały. Po tych paru miesiącach zajęć online jest ciężko, a przecież Lublin jest pełen możliwości i obiektów. Są baseny, sale gimnastyczne, przeróżne stadiony, więc każdy znajdzie coś dla siebie. Przy okazji naszych pierwszych zawodów spotkaliśmy się z Sofią Ennaoui i Pauliną Gubą, więc każdy ma inne możliwości. Za chwilę spotkamy się na sali gimnastycznej z koszykarzami, ale chodzi o to, żeby pokazać młodym ludziom, że można i trzeba. Jeżeli nie jesteśmy sprawni fizycznie nasz mózg gorzej pracuje. Możemy siedzieć sobie online godzinami, ale dopóki nie będziemy się ruszać i rozwijać sportowo, to nie będziemy się rozwijać umysłowo. Warto też pamiętać o tym, że przez ruch dbamy o naszą odporność, a wirusy nas atakują, jak nie mamy odporności i się nie dotleniamy.

Zdjęcia: Magdalena Wójcik, PhotoSense

Zdjęcia: Magdalena Wójcik, PhotoSense

Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments