Współcześnie zapomnieliśmy o korzystaniu z właściwości leczniczych znanych od wieków roślin. Osoby cierpiące na jakiekolwiek dolegliwości stawiają więc na popularne leki, które nie są jednak obojętne dla naszego zdrowia. O tym, jak istotny jest powrót do natury i sięganie po naturalne zioła, dzikie rośliny oraz jakie korzyści przynosi picie olejów i octów roślinnych opowiedziała nam Justyna Pargieła, wegetarianka od 18. roku życia, ziołoznawca, zielarz – fitoterapeuta, właścicielka lubelskiej olejarni, autorka profilu „DziczeJemy” i propagatorka zdrowego stylu życia.

Skąd się wzięło u pani zainteresowanie ziołami?

W jakiś sposób zawsze się tym interesowałam Zaczęło się w dzieciństwie dlatego, że jestem córką leśnika i wychowałam się w leśniczówce w województwie świętokrzyskim, gdzie było dużo roślinności. Dorastałam z babcią, która też trochę zbierała zioła, najbardziej jednak pamiętam dziurawiec. Zawsze go suszyła i robiła z niego herbatkę. Mieliśmy też działkę, na której pracowałam całe dzieciństwo, pieląc warzywa i takim pierwszym ziołem, które pozyskiwałam, był perz. Bardzo żal mi było go wyrzucać więc myłam, suszyłam i kroiłam jego kłącza, a potem przez wiele lat torebeczki z tym ziołem były u rodziców w spiżarni. Dopiero później dowiedziałam się, jakie miało ono działanie i faktycznie okazało się, że cała moja rodzina powinna go pić. Poza tym od 18. roku życia jestem też wegetarianką, nie jem mięsa więc to zainteresowanie w kierunku świadomej diety, roślin i zdrowego stylu życia istniało zawsze.

Kiedy zajęła się pani ziołami na poważnie?

W życiu zajmowałam się różnymi rzeczami, właściwie zawsze mając własne działalności. Były to prace kontaktowe, czyli ciągle spędzałam czas na rozmowach z ludźmi. Od dawna jednak te tematy schodziły na zdrowie. Jakieś 6 lat temu założyłam więc sklep z naturalną żywnością w mieście Końskie w województwie świętokrzyskim. Zdecydowałam się na to po tym, co stało się w mojej rodzinie z mamą i z najstarszą siostrą, które 17 lat temu zmarły na raka. To był dla mnie taki wstrząs i moment, w którym jeszcze bardziej zaczęłam się interesować ziołami.

Ten krok zapoczątkował dalsze zmiany w pani życiu.

W momencie, w którym założyłam swój sklep, wszystko jeszcze bardziej się rozwinęło, bo poszłam na podyplomowe roczne studia na Uniwersytecie Rzeszowskim, czyli Ziołoznawstwo. Potem rozpoczęłam drugi kierunek – Towaroznawstwo zielarskie, kosmetyczne i żywności funkcjonalnej w Państwowej Wyższej Szkole Zawodowej im. Stanisława Pigonia w Krośnie. Następnie zrobiłam kurs zielarza-fitoterapeuty, a obecnie jestem na kursie dla zaawansowanych – Terapie Biologiczne w Krośnie. Dodatkowo w międzyczasie skończyłam jeszcze kurs zawodowy naturopaty, także jak widać wszystko kręci się wokół ziół.

O jakich wartościowych roślinach stanowczo zapomnieliśmy?

O wszystkich, bo nam się tylko wydaje, że coś tam wiemy. W naszej pamięci zostały takie zioła jak pokrzywa, lipa, czy czarny bez – absolutnie bardzo wartościowe i cenne rośliny, ale i tak większość osób ich nie stosuje. Sięgamy po rzeczy błyskawiczne, sproszkowane takie, które mają szybko działać albo po prostu po tabletki. Większość osób w ogóle zapomniała o ziołach. Zostały te kulinarne, ale one nie rosną naturalnie w Polsce, tylko pochodzą z południa Europy albo używamy też przypraw orientalnych. Są oczywiście fantastyczne, ale zapomnieliśmy o używaniu roślin, które rosną u nas dosłownie pod nogami.

Czy jednak świadomość na temat ziół wzrasta?

Wracamy do tej starej wiedzy o ziołach, ale to jeszcze trochę „studnia bez dna”. Ciągle jest duża potrzeba edukacji, bo w dobie powszechnego Internetu istnieje dużo sprzecznych i nieprawdziwych informacji, które mogą nam zaszkodzić. Mamy jednak do wyboru mnóstwo dobrej jakości książek zielarskich, w których są opisane nasze polskie zioła. Są to fantastyczne pozycje autorstwa profesora Aleksandra Ożarowskiego, ale możemy też sięgnąć po książki Ojca Klimuszko, który planował fantastyczne receptury na zioła, czy pozycje Marii Treben. Jest więc z czego korzystać.

Czy można samodzielnie nauczyć się tego, jak zbierać zioła?

Można i trzeba. Jak dla mnie to jest właśnie najważniejsze. Powinniśmy zacząć od podstawowych ziół i przede wszystkim pozyskiwać je samemu. Wtedy wiemy, co zbieramy oraz uczymy się tego, co to w ogóle jest jakość roślin. Jeżeli na przykład raz zbierzemy pokrzywę i będziemy pili z niej napar to ta, która jest dostępna w sprzedaży, potem nie będzie już nas zachęcać.

Czy takie rośliny można pozyskiwać cały rok?

Oczywiście, że cały rok, ale zależy które. Zioła w liściach zbieramy przed kwitnieniem tak, żeby miały, jak największą wartość. Korzenie roślin pozyskujemy natomiast wiosną i jesienią lub w grudniu, kiedy jest taka zima jak w tym roku. O tej porze spokojnie możemy wykopać żywokost czy korzeń łopianu, bo ziemia nie jest zamarznięta. Poza tym cały rok możemy zbierać glistnika jaskółcze ziele i gwiazdnicę, ponieważ są całoroczne. Mimo że glistnik teraz nie kwitnie, to jego korzenie są do pozyskania. Gwiazdnica jest natomiast ziołem, które można wydobywać nawet spod śniegu.

W jaki sposób przedłużyć trwałość ziół i zatrzymać ich wartości lecznicze?

Każdą roślinę trzeba rozpatrywać osobno, ponieważ każda z nich ma różny termin przydatności do spożycia. Moim zdaniem suszenie jest najbardziej odpowiednią formą pasteryzacji ziół, a drugim właściwym sposobem jest zalewanie ich alkoholem, czyli robienie z nich nalewek. Alkohol wyciąga z roślin substancje aktywne i one w nim zostają, a jednocześnie takie trunki (jeśli są szczelinie zakręcone) zasadniczo nie mają terminu ważności. Można też używać gliceryny roślinnej, która również jest formą alkoholu. Tą substancją można zalewać kwiaty, bo te suszone często tracą na wartości, a zalane gliceryną będą zakonserwowane. Niektóre zioła na przykład jemiołę także się mrozi, chociaż ja sama nie przepadam za tą metodą. Ta roślina w formie suszonej nie ma tyle wartości co w świeżej postaci.

Jaka jest natomiast jakość ziół sprzedawanych na polskim rynku?

Przede wszystkim wiele firm idzie w stronę „masówki”, przez co suszone rośliny zawsze tracą na jakości. Poza tym zioła, które idą do sprzedaży, poddawane są różnym zabiegom na przykład suchej pasteryzacji. To proces naświetlania ich promieniami niczym w mikrofali i niestety wtedy rośliny tracą większość swoich właściwości, co jest poparte badaniami. Takie są wymogi sprzedażowe, ponieważ naświetlane zioła nie będą zawierały na przykład grzybów, czy pleśni i to jest plus. Stracą jednak wartościowe substancje, dlatego najlepiej jest zbierać zioła samemu. Szczególnie przestrzegam wszystkich przed ziołami w saszetkach kupowanymi do robienia naparów. Te rośliny są bardzo rozdrobnione i naprawdę błyskawicznie tracą swoje właściwości. Kiedy mieli się je na pył, a to jest wymóg sprzedaży, to później te zioła po prostu się utleniają. Poza tym te torebki są bielone chlorem.

W jakich sklepach kupimy zatem wysokiej jakości suszone rośliny?

Ja polecam kupować te zioła, które widzimy. Powinny mieć opakowanie, które zabezpiecza je przed tym, żeby do roślin nie dochodziły promienie słoneczne i musimy widzieć ich strukturę, w środku powinny być jak największe kawałki roślin.

Które zioła w okresie zimowym przydadzą się nam najbardziej?

Kwiat lipy, który można spokojnie zbierać samemu. Kwitnie na przełomie czerwca i lipca,
a nawet jeśli wcześniej go nie uzbieramy, to warto kupić go właśnie w całości – cały kwiat z przylistkiem. Lipę bezpiecznie można pić nawet przez całą zimę. Taki napar podnosi odporność i pomaga w wypoceniu się, jest więc świetny przy wszystkich pierwszych objawach grypy i przeziębienia. Bezpiecznie można ją pić raz dziennie albo 2 razy w ciągu dnia. Lipa jest ziołem, którego nie przedawkujemy i spokojnie możemy ją stosować do 3 miesięcy. Warto mieć też w domu korę wierzby dlatego, że to zioło, które zawiera salicylany. Jest świetne jako naturalna aspiryna. Korę wierzby pijemy w momencie, w którym mamy już grypę. Przy problemach z gardłem bardzo polecam natomiast kwiat polnego ślazu, który ma niebieskie śluzowe kwiatki. Skutecznie łagodzą one stany zapalne gardła.

Propaguje pani również zbieranie dzikich roślin. Dlaczego warto je spożywać?

Dzikich roślin jest w Polsce naprawdę dużo. Każdą z nich można wprowadzić do swojej codziennej diety w zależności od tego, jakie ma właściwości, ale ogólnie chodzi o to, żeby nasz codzienny jadłospis był bardziej różnorodny. Normalnie posiłki współczesnego Polaka są bardzo ubogie, ponieważ mimo tego, że nam się wydaje, iż jemy różne rzeczy, to tak naprawdę badania pokazują, że statystyczny Polak jada tylko około ośmiu produktów.

Z czego to wynika?

To wynika między innymi z nawyków żywieniowych. Jest oczywiście grupa ludzi, która lubi nowe smaki, próbuje ich i jest zainteresowana tym, żeby na przykład spróbować czosnku niedźwiedziego albo soczewicy. Są jednak osoby, które przez 40 lat każdego dnia jedzą to samo, bo tak gotowała mama. Nie neguję tego, ale powinniśmy tę dietę rozszerzać o inne produkty. Przed II wojną światową w Polsce było ich aż około 80. Wedle naszego dzisiejszego myślenia tamte posiłki była bardziej ubogie, ale jednocześnie systematycznie jadano o wiele więcej owoców sezonowych. Spożywano to, co się pojawiało i dieta była o wiele bardziej różnorodna niż obecnie.

Jakie dzikie rośliny szczególnie warto więc jeść?

Nie mam nic przeciwko cytrynom, za to do herbaty zamiast nich warto dodawać owoce pigwowca. Są źródłem witaminy C i jest to roślina, która rośnie u nas w Polsce. Jestem więc przekonana, że jest o wiele bardziej przystosowana do naszego klimatu niż cytrusy. Polecam też podagrycznik, którego jestem wielką promotorką. Ta roślina jest bardzo popularnym chwastem, ale może być jadana codziennie od marca do listopada. Zimą można jeść natomiast kiszony podagrycznik. Jest to ziele, które usuwa nadmiar kwasu moczowego z organizmu, który jest wielkim problemem Polaków jedzących za dużo mięsa.

Na co dzień w Lublinie prowadzi pani swoją olejarnię. Jakie znaczenie mają oleje
w diecie?

Bardzo duże i chyba coraz większe. Coraz więcej mówi się o olejach przez piramidę żywienia, która była zatwierdzona przez Światową Organizację Zdrowia. Według niej podstawą żywienia były węglowodany jedzone 5 razy dziennie. Okazuje się jednak, że od tamtego czasu w krajach zachodnich wzrosła ilość chorób cywilizacyjnych co też jest spowodowane nadmiarem węglowodanów w diecie, które jednocześnie są coraz niższej jakości. Teraz coraz częściej mówi się o diecie ketogenicznej i wraca się do niej. Oparta jest ona właśnie na tłuszczu jako najszybszym i najlepiej przyswajalnym dla organizmu wyzwalaczu energii. Oprócz tego oleje są nośnikiem witamin i mikroelementów diety. Dlatego posiłki, w których używamy większej ilości tłuszczu, jednocześnie schodząc z węglowodanów będą dla nas korzystniejsze. Dzięki spożywaniu olejów na zimno lepiej wchłania się nam witamina D i jest nam cieplej. Takie tłuszcze przy okazji zawierają kwasy omega 3 i omega 6 oraz kwas γ-linolenowy (GLA), które są niezbędne do prawidłowego funkcjonowania organizmu, do oddychania na poziomie komórkowym i ochraniają nas przed stanami zapalnymi.

Jest jakaś ogólna zasada stosowania olejów?

Przy każdym oleju jest opisane, jakie są zalecane dawki, ale zalecałabym słuchać swojego organizmu. Osoby, które zaczynają z nimi przygodę, zazwyczaj wprowadzają więcej olejów do diety. Bardzo ostrożna byłabym jednak z olejem z czarnuszki. Nie należy używać go więcej niż 2 łyżeczki dziennie, ponieważ on bardzo szybko uruchamia oczyszczanie organizmu. Wówczas może się to skończyć nawet wysypką. Mimo tego, że jego smak nas odrzuca, to jednak powinniśmy go pić, ponieważ bardzo podnosi nam odporność. Inne oleje można stosować jak żywność, czyli na przykład spożywać 2 łyżki dziennie oleju konopnego, a oleju lnianego możemy pić nawet do 5 łyżek dziennie. Są to dawki, które są akceptowalne i są też wskazane. W przypadku innych olejów należy stosować porcję łyżki lub łyżeczki każdego dnia.

W pani sklepie dużą popularnością cieszą się również żywe octy.

Sama robię octy i uczę innych, jak się je robi. Ocet to też jest dla mnie bardzo ciekawa forma. Kiedyś była bardzo popularna, bo roztwór ten był używany terapeutycznie i zewnętrznie przy różnych chorobach skóry pity z wodą jako lekarstwo. Poza tym octy można produkować nie tylko z jabłek i z winogron, ale również z wszystkich roślin, które można poddać fermentacji octowej. Ten proces wyciąga z owoców wartościowe substancje trochę jak przy produkcji alkoholu, ale w innej ilości. Zresztą ocet podobnie jak napoje alkoholowe też nie ma terminu ważności.

W jaki sposób dziś spożywamy octy i jakie są ich właściwości?

Pijemy łyżeczkę octu na szklankę wody przed posiłkiem, bo on zawsze będzie wspierał trawienie. Oprócz tego ten roztwór ma właściwości danej rośliny, czyli na przykład lawenda będzie działała tonizująco i uspokajająco, podagrycznik usunie kwas moczowy z organizmu, a ocet jabłkowy zawiera dużo potasu i będzie odkwaszał organizm. Ocet z truskawek będzie miał go jeszcze więcej, a przy okazji może posłużyć jako pyszny dodatek do sałatek.

Jak samodzielnie zrobić ocet?

Trzeba dodać 4 łyżki cukru na litr wody i do połowy objętości słoika wsypać surowiec, czyli na przykład pogniecione truskawki. Całość zalewamy, zakrywamy szkło papierowym ręcznikiem i codziennie przez 2 tygodnie mieszamy roztwór, aż uspokoi się fermentacja. Następnie po 6 tygodniach odcedzamy ocet i zlewamy go do szczelnych butelek.

Jakie są pani marzenia i dalsze plany na przyszłość?

Moim marzeniem są podróże po bazarach w różnych krajach, gdzie są targi, na których sprzedają właśnie dzikie rośliny tak, żeby jak najwięcej ich zobaczyć. Jeśli chodzi natomiast o plany, to od stycznia na terenie Lublina chciałabym robić comiesięczne spacery służące rozpoznawaniu polskich dzikich roślin. Oprócz tego będę również przyjmowała jako naturopata i zielarz – fitoterapeuta pod kątem promocji zdrowego stylu życia. Zamierzam doradzać jak połączyć daną dietę ze stosowaniem ziół tak, żeby sobie pomóc, a nie zaszkodzić.

Zdjęcia: Archiwum Justyny Pargieły

Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments