„10 lat samotności” to tytuł najnowszej płyty Budki Suflera i Felicjana Andrzejczaka w całości opartej na kompozycjach Romualdo Lipko. W wywiadzie Mieczysław Jurecki opowiada nam o historii powstania płyty i misji, jaką stał się nowy album. – Spełniliśmy obietnicę daną Romkowi – podkreśla.

Za nami premiera płyty „10 lat samotności”, która jest oparta na muzyce Romualda Lipko. To było na pewno trudne zadanie, żeby stworzyć taką płytę.

– Nie było trudne, bo już trochę tych płyt nagrałem z Budką Suflera, a w swoim życiu ponad 350 (śmiech). Trudność polegała na tym, że nie było z nami Romka. Oprócz tego, że komponował piosenki, to miał bardzo ważny głos we wszystkich muzycznych sprawach. Romek podchodził do tego filozoficznie. Podczas ostatnich nagrań tego zabrakło, chociaż jeszcze wspólnie postanowiliśmy, że nie będziemy nagrywali kolejnej płyty tak samo brzmiącej i wyglądającej, jak te poprzednie płyty Budki. Jest 2020 rok, dlatego ta płyta jest bardzo zróżnicowana muzycznie, są na niej różne style. Oczywiście nie jest też tak, że chcemy być modni, bo musielibyśmy grać rap, co sobie nawet potrafię wyobrazić, ale po co? Tym się zajmuje inne pokolenie i bardzo dobrze! (śmiech)

Płyta była nagrywana w pana studio.

– Tak. Całą płytę nagrywaliśmy w moim studio. Było o tyle komfortowo, że nikt nie siedział nam nad głową i nie mówił, że musimy kończyć, bo zaraz ktoś inny przyjdzie nagrywać. Na początku nagrałem demo, bo większość tych piosenek Romek nagrał na pianinku i coś mruczał do dyktafonu. Musiałem sobie więc wyobrazić wstępnie, jak taka piosenka mogłaby wyglądać. Potem, podczas nagrań bardzo dużo elementów zmienialiśmy, a część zostawała. Tomek Zeliszewski w wielu przypadkach wywrócił zupełnie moją koncepcję aranżacyjną piosenek, ale stało się tak z korzyścią dla piosenek. Tytułowa piosenka z naszej ostatniej płyty przekroczyła już 200 tysięcy odtworzeń na YouTube i wypada się tylko cieszyć. Tak naprawdę to dopiero w styczniu lub w lutym będziemy mogli stwierdzić jak naszą płytę przyjęła publiczność. Tę płytę, jak i inne, nagraliśmy nie dla siebie, lecz dla publiczności. Jeżeli się okaże, że dużo osób chciało mieć ją w domu, to będzie nam bardzo miło i przyjemnie. Nie gramy po to, żeby tylko nam było fajnie, ale gramy dla ludzi.

Czasy są bardzo trudne.

– Normalnie to pojechalibyśmy w trasę koncertową i za chwilę cała Polska zapoznałaby się z tym repertuarem. Premier nie pozwala nam grać koncertów, które co tydzień mieliśmy grać w największych obiektach w Polsce począwszy od 1 marca. Oczywiście nie da się tego robić i sytuacja jest bardzo dziwna. Pozostaje nam obecnie nagrywanie płyt.

Odwiedzając w szpitalu Romualda Lipko, puszczał mu pan niektóre utwory. Podobały mu się pierwsze nagrania?

– Tak! Spędziłem z nim kilkadziesiąt lat i bardzo dobrze się rozumieliśmy. Pomimo tego dość niezręcznie czułem się w szpitalu gdy mówił mi: ja ci gratuluję! Odpowiadałem mu: Romek, ale to przecież jest Twoja muzyka, więc Ty sobie gratuluj! (śmiech). Znaliśmy się kilkadziesiąt lat i jeszcze do dzisiaj nie mogę do końca pogodzić się z tym, że jego nie ma. Ten zespół był jak rodzina. Romek Lipko był świadkiem na moim ślubie. Tomek Zeliszewski jest ojcem chrzestnym mojej córki. Ja jestem ojcem chrzestnym córki Marka Radulego (śmiech). To był nie tylko taki związek, że przychodziliśmy do pracy i po skończonej pracy rozchodziliśmy się do domów. Gdy graliśmy koncerty to spotykaliśmy się w tym samym hotelu na śniadaniu, razem wsiadaliśmy do autokaru, jechaliśmy na koncert, razem jedliśmy obiad, razem stawaliśmy na scenie i graliśmy, a potem siadaliśmy w hotelu do kolacji. I tak codziennie.

Prawie jak małżeństwo.

– To jest więcej niż małżeństwo! (śmiech) No bo gdy facet czy kobieta idzie do pracy, to przez 8 godzin nie widzi tej drugiej osoby. Myśmy się widzieli od rana do nocy. Tak było, niezależnie od tego czy tego chcieliśmy czy nie. Albo tego się w ogóle nie da wytrzymać i wtedy zespół istnieje krótko, albo osiągamy sztukę kompromisu. I taki kompromis kolejny raz osiągnęliśmy nagrywając ostatnią płytę. Dosyć istotną rzeczą jest również to, że dźwięk zmiksował nasz kolega, który mieszka w Ameryce. Ponieważ produkuje on trailery do wielkich kasowych filmów, (między innymi do ostatniego Spider-Mana), więc musi umieć przyciągać uwagę dźwiękiem. Natomiast nie do mnie należy ocena, czy to jest dobra płyta, czy mniej dobra czy bardzo dobra, bo o tym wszystkim decyduje publiczność. Jak na razie wygląda na to, że jest dobrze, bo wszystkie sygnały, jakie odbieramy o tym świadczą. Największy krytyk w moim życiu, czyli żona, już kilka razy puściła tę płytę w domu, więc to też o czymś świadczy! (śmiech)

Jaka jest historia powstania tej płyty?

– W ubiegłym roku, kiedy jeszcze graliśmy z Budką i Romkiem koncerty na największych obiektach w Polsce, pewnego razu usiedliśmy razem we czwórkę. Romek, Felek, Tomek Zeliszewski oraz ja, czyli ludzie, którzy nagrali „Jolkę”, „Noc Komety” i „Czas Ołowiu” (śmiech). Doszliśmy do wniosku, że to wstyd, że znamy się prawie 40 lat i Felek nie ma płyty z zespołem, a tylko trzy piosenki. W 1982 r po sukcesie „Jolki” nagraliśmy jeszcze kilka piosenek i miała być płyta, ale doszliśmy wspólnie do wniosku, że to nie jest odpowiednia forma muzyczna dla Felicjana. Pracę nad najnowszą płytą rozpoczęliśmy jeszcze pod koniec ubiegłego roku, Romek przynosił mi piosenki i zastanawialiśmy się, czy to się nadaje dla Felka czy dla kogoś innego. Wstępnie wybraliśmy kilka piosenek. W międzyczasie nagrywaliśmy jeszcze inne piosenki z Robertem Żarczyńskim, czyli obecnym wokalistą Budki. Między innymi niestety proroczą piosenkę „Gdyby jutra nie było”

Wtedy okazało się, że Romek jest chory.

– Przyszedł do mnie do domu z Tomkiem Zeliszewskim i powiedział nam o chorobie. Mówił, że na razie jeszcze nic strasznego się nie dzieje, natomiast gdyby stało się najgorsze, to bardzo nas prosi żebyśmy dalej grali jego piosenki, bo to będzie jedyne, co po nim pozostanie. W momencie gdy Romek odszedł, pojechałem z Tomkiem do jego żony. Wziąłem jego laptop i w komputerowym bałaganie znalazłem olbrzymią liczbę utworów, które nigdy nie były publikowane. To wszystko są ciekawe pomysły muzyczne. Część z nich jest nagrana na pianinie u niego w domu, gdy on coś mruczy po norwesku do dyktafonu (śmiech). W momencie, gdy to w miarę uporządkowałem i oddałem ten laptop, zaczęliśmy wybierać piosenki, które chcielibyśmy nagrać z Felicjanem. Potem robiłem demo piosenek i wysyłałem Felkowi. Mam o tyle łatwą sytuację, że kiedyś nagrałem mu kilka płyt i wiem w jakich tonacjach śpiewa, bo śpiewa w moich (śmiech). Z Tomkiem Zeliszewskim mieszkamy od siebie w odległości 300 metrów i w moim studio stoją jego bębny i Tomek przychodzi do mnie ćwiczyć, więc wspólnie zastanawialiśmy się w jaki sposób nagrać to stylistycznie i muzycznie. O muzyce się ciężko opowiada, bo jej się po prostu słucha. Dzisiaj tworzenie muzyki nazywa się produkcją, natomiast my jesteśmy z czasów, kiedy muzyki się nie produkowało, tylko się ją grało, komponowało i wykonywało. Produkować to można odkurzacz czy pralkę.

Skoro została taka kolekcja nieopublikowanych utworów Romualda Lipko, macie w planach kolejną płytę?

– Tak, wydawca wstępnie jest zainteresowany trzema płytami. Jedną już mamy (śmiech). Ostatnia płyta Budki została nagrana na moim starym komputerze studyjnym i systemie, który co prawda nadal działa, ale postanowiłem zmodernizować swoje studio, więc nie nagrywamy jeszcze kolejnej płyty, dlatego, że uczę się obsługi nowych programów komputerowych. Okazało się, że nowy komputer i nowy system zupełnie nie pasuje do tego co mam. Trzeba było wszystko kupować od początku i się uczyć, bo to jest w zupełnie inny sposób skonstruowane i urządzenia mają inną budowę i filozofię działania. Na szczęście przecież jestem młody i zdolny, więc się tego nauczę i niedługo będziemy nagrywać następne płyty! (śmiech).

Początkowo komercyjny projekt płyty przerodził się tak naprawdę w pewną misję, jaką trzeba było dokończyć.

– Może nie misję, ale obiecaliśmy to Romkowi. A moje słowo jest dla mnie ważne. Od kilkudziesięciu lat, od kiedy nie piję alkoholu, to pamiętam o wszystkich obietnicach, które złożyłem (śmiech) i staram się dotrzymywać danego słowa. Miałem szczęście w tym całym nieszczęściu, że jeszcze w styczniu wiozłem Romka z Warszawy z chemioterapii. I podczas jazdy odbyliśmy długą, szczerą rozmowę. Ani on, ani ja nie byliśmy nigdy aniołami (śmiech). Czasami między nami układało się średnio, ale bardzo bym żałował, gdyby taka rozmowa się nie odbyła. Wyjaśniliśmy sobie bardzo wiele rzeczy, w związku z czym po tej rozmowie czułem jeszcze większą bliskość z Romkiem. Nigdy nie miałem wielkiego wsparcia w domu rodzinnym dla moich muzycznych marzeń. Oczywiście mój ojciec chciał dla mnie dobrze, ale gdy kiedyś w trakcie koncertów z Budką przyszedłem odwiedzić rodziców we Wrocławiu, to usłyszałem: „wiem, że grasz, ale ja bym ci jednak załatwił pracę u nas w zakładzie. To jest bardziej pewne”. No i tego zakładu już nie ma, a ja gram dalej (śmiech). Natomiast Romek natychmiast zauważył moje różnorodne zdolności muzyczne i był w stanie to wszystko wykorzystać. Wszyscy robili ze mnie basistę, ale okazało się, że całkiem dobrze gram na gitarze i dużą część partii gitarowych na płytach Budki Suflera gram ja. Romka już nie ma, ale nadal jestem mu bardzo wdzięczny. Misja to bardzo ładne słowo, ale jemu się to po prostu należy.

Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments