„Pochylam się nad pacjentem, żeby zmierzyć ciśnienie, a on łapie mnie za pierś. Mówię, że sobie nie życzę, a ten dalej się dobiera. Dodam tylko, że był to człowiek niechlujny, śmierdzący, gruby i zapuszczony (…)” – to fragment książki Marianny Fijewskiej pt. „Tajemnice pielęgniarek”, która premierę ma w środę (13 lutego). Z autorką rozmawiamy o książce i szokujących historiach, które w niej opisała oraz o tym, co ją samą łączy z naszym miastem.
Nawiązując do tytułu książki, poznała Pani te „tajemnice pielęgniarek”? Zdradzi Pani kilka?
Ciężko mi wybrać kilka tajemnic, bo czułam, że odkrywam je od pierwszego do ostatniego wywiadu przeprowadzonego z pielęgniarkami. Z tym, że to tajemnice, którymi one chcą się podzielić, bo doskonale wiedzą, że Polacy nie mają o nich pojęcia. Dla mnie takimi największymi tajemnicami było odkrycie, z czym muszą mierzyć się pielęgniarki każdego dnia i jak trudny jest to zawód. Tajemnicą było to, że często poświęcają życie rodzinne na rzecz pracy, że często kłócą się między sobą, że jednych pacjentów uwielbiają, a innych nie cierpią lub się ich boją.
W książce wypowiadają się również pielęgniarki z Lublina. Czy ich sytuacja różni się jakoś od sytuacji pielęgniarek w innych częściach Polski? Może da się sklasyfikować podejście pielęgniarek do pracy, pacjentów i lekarzy (i odwrotnie), warunki pracy, stan szpitali, zarobki w zależności od regionu?
Wcześniej sądziłam, że pielęgniarki pracujące w dużych miastach będą miały lepsze warunki pracy, ale to nie prawda. Niejednokrotnie kobiety z warszawskich szpitali opowiadały wstrząsające historie o błędach lekarzy, o braku zabezpieczenia dyżurowego, o atakach agresywnych pacjentów czy o niskich zarobkach, np. 1600 zł po 26 latach pracy. Nigdy nie powiedziałbym, że do takich naruszeń może dochodzić w największych stołecznych szpitalach. Podsumowując, nie zauważyłam by w pewnych regionach było lepiej, a w innych gorzej. Warto dodać, że w książce opisałam różnice w zarobkach pielęgniarek i dyrektorów szpitali właśnie na przykładzie województwa lubelskiego, gdzie wiele pielęgniarek prowadziło strajki bądź protestowało przeciw niskiemu wynagrodzeniu w 2018 roku. Paradoksalnie, to właśnie tam dyrektorzy dostali ogromne nagrody finansowe, głównie za prowadzoną politykę oszczędności. Nagrodzeni wypłatą w postaci trzykrotnej pensji miesięcznej zostali np. szef szpitala w Białej-Podlaskiej i szefowa szpitala wojewódzkiego w Lublinie. Suma wszystkich nagród, według doniesień medialnych, miała przekroczyć 244 tys. zł. Pielęgniarka z woj. lubelskiego o najniższej pensji, żeby zarobić tyle, ile wynosiła najwyższa nagroda, musiałaby pracować przez rok i pięć miesięcy.
Pielęgniarki to wyjątkowe kobiety?
Bez wątpienia. Ilu ludzi wytrzymałoby widok 20-latka po wypadku motocyklowym? Ilu przez kilka godzin reanimowałoby nastoletniego samobójcę? Ilu trzymałoby na rękach umierające dziecko? Pielęgniarki każdego dnia idą do pracy wiedząc, że czeka je tam śmierć i cierpienie, ale nie uciekają. Stawiają czoła najtrudniejszym wyzwaniom, choć ich średnia wieku wynosi 52 lata. Choć mają ogromne problemy zdrowotne. Choć wielu powiedziałoby, że zarabiają grosze. Rozmawiałam z 58 przedstawicielkami tego zawodu, a każdy wywiad dziwił mnie coraz bardziej. Pisząc tę książkę zdałam sobie sprawę, że nie mamy pojęcia, z czym mierzą się pielęgniarki. A powinniśmy, bo wszyscy kiedyś poprosimy je o pomoc.
Czy była Pani kiedyś w Lublinie? Co się Pani podobało lub nie w naszym mieście?
W Lublinie bywałam jako dziecko, ponieważ jeździłam tam regularnie na rehabilitację kręgosłupa. Z perspektywy 8 i 10-latki mogę powiedzieć, że najbardziej atrakcyjny punkt stanowił dla mnie McDonald’s, do którego zabierali mnie rodzice. Niestety od tego czasu, nie miałam okazji bywać w tym mieście.
Jak Pani może zachęcić do lektury swojej książki?
W książce mnie jako autorki jest bardzo niewiele. To zbiór opowieści pielęgniarek przekazany z pełnym naturalizmem. Starałam się, by w „Tajemnicach” było jak najwięcej prawdy, więc jeśli czytelnik chcę tę prawdę poznać, zachęcam do lektury.