Jeżeli rodzice się nie szczepią to szanse na to, że zaszczepią dzieci są minimalne. Należy jednak ich uświadamiać, że zespół pocovidowy jest niezwykle groźny – mówi dr n. med. Jolanta Stefaniak, pediatra, hemato- onkolog z Uniwersyteckiego Szpitala Dziecięcego w Lublinie. Ze specjalistą rozmawialiśmy o pediatrii dziecięcej, a także szczepieniach małych pacjentów.

Ostatnio pediatra dziecięca jest dość głośnym tematem. Dlaczego po okresie lockdownu jest tak wielu małych pacjentów w szpitalach?

– Zaryzykowałabym stwierdzenie, że mamy dwa powody, dla których się tak dzieje. Na epidemię COVID-19 nałożyła się epidemia RSV. Zakażenia wirusem RS są znane od dziesięcioleci, ale w tej chwili liczba tych zakażeń u pacjentów pediatrycznych wielokrotnie przekracza statystycznie te liczby, które widywaliśmy przed pandemią COVID-19. Specjaliści uważają, że jest to epidemia wyrównawcza. W okresie lockdownu dzieci się ze sobą nie kontaktowały, więc wirus nie miał możliwości się mnożyć w dziecięcym środowisku, czyli w żłobkach i przedszkolach. W tej chwili, gdy dzieci wróciły do swojego środowiska wirus zaczął się ze zwielokrotnioną siłą mnożyć i atakować małych pacjentów. To jeden powód. Drugi powód jest taki, że nałożył się na to powrót dzieci do szkół i kolejna fala zakażeń wywołanych wirusem SARS-CoV-2, a przecież dzieci nie przestały chorować na inne choroby jak cukrzyca czy schorzenia wymagające interwencji chirurgicznej etc..

Część oddziałów pediatrycznych w naszym regionie ograniczyło czy wręcz wstrzymało przyjmowanie pacjentów pediatrycznych, m.in. dlatego, że zostały one przekształcone na covidowe, przez co w całym regionie brakuje łóżek dla chorych dzieci.

– Część oddziałów w naszym województwie zostało zamkniętych albo przestało przyjmować pacjentów pediatrycznych, nawet jeśli formalnie nie zostały zamknięte. Wtedy fala kulminacyjna pacjentów z objawami z dróg oddechowych wywołanych albo przez wirusy RS, SARS-CoV-2 czy inne wirusy oddechowe uderzyła w nasz szpital. W Uniwersyteckim Szpitalu Dziecięcym w Lublinie od dwóch lat jest prowadzony remont, który rozpoczęto jeszcze przed wybuchem pandemii. Remont wymusza zmniejszenie liczby dostępnych łóżek pediatrycznych. Wszystko razem to fatalny dla nas wszystkich zbieg okoliczności.

Czy jest szansa na to, że liczba łóżek w lubelskich szpitalach się zwiększy?

– Od niedawna została zwiększona liczba łóżek na oddziale dziecięcym zakaźnym, przez co mamy teraz trochę większy komfort. Dzieci z rozpoznanym covidem, których pierwotny problem zdrowotny wynika z tego zakażenia, są przenoszone na oddział zakaźny, dzięki czemu u nas zwalnia się jakaś izolatka. Mamy też takich pacjentów z rozpoznanym covidem, których nie jesteśmy w stanie przenieść na oddział zakaźny, bo jesteśmy szpitalem wysokospecjalistycznym i dziecko ze świeżo rozpoznaną cukrzycą nie może być leczone w żadnym innym szpitalu. Czasami z trudem udaje nam się takich pacjentów przenieść do innego szpitala, ale dopiero, gdy ich stan jest już wyrównany. Są też pacjenci, którzy wymagają zabiegów operacyjnych, które są możliwe tylko w naszym szpitalu. To jedyny szpital w regionie, gdzie możemy zrobić zabieg ortopedyczny, czy chirurgiczny u dziecka, które bez względu na status zakażonego, będzie u nas operowane. Również najciężej chore na COVID-19 dzieci wymagające wsparcia oddechowego są i będą umieszczane w naszym Oddziale Intensywnej Terapii.

Ilu obecnie jest pacjentów w szpitalu?

– Obecnie mamy 230 do 250 pacjentów. Jednak w okresie przed epidemią i remontem hospitalizowaliśmy ponad 400 osób. Średnio w okresie jesienno-zimowym obłożenie łóżek było w granicach granicy 400 do 420 pacjentów. Niestety, liczba dostępnych łóżek ze względu na remont zmniejszyła się o blisko połowę. Tym nie mniej dokładamy starań, aby zawsze znalazło się miejsce dla wszystkich chorych dzieci wymagających hospitalizacji w naszym szpitalu. Za obiektywnie istniejące utrudnienia w czasie hospitalizacji z góry przepraszamy.

Dzieci powyżej 12 roku życia mogą się szczepić przeciwko COVID-19. Wielu rodziców jest jednak sceptycznie do tego nastawionych.

– Mądrzejsi ode mnie próbowali przekonać nasze społeczeństwo do tego, aby się szczepić. Moim zdaniem, jeśli rodzic sam się nie szczepi, to szansę na to, że zaszczepi swoje dziecko są minimalne. Nie zdziwiłabym się, jakby się pojawiły jakieś pozwy dzieci przeciwko rodzicom, że im uniemożliwiają ochronienie się przed zachorowaniem na COVID. Na świecie to już się dzieje, bo mam wrażenie, że niektóre dzieci są bardziej świadome od rodziców. Tu jest też taki problem, że obydwoje rodziców musi się zgodzić na szczepienie. Bywają takie sytuacje, że matka się zgodziła, a ojciec się nie zgodził i sprawa oparła się o sąd rodzinny.

Dodatkowo mówi się, że dzieci dużo lżej przechodzą koronawirusa. Jednak oblężenie łóżek na oddziałach zakaźnych pokazuje, że jest nieco inaczej.

– Nie demonizowałabym przebiegu choroby u dzieci w okresie ostrym. Tak jak u dorosłych mamy jednak dzieci, których schorzenia podstawowe jak wady wrodzone, schorzenia wymagające leczenia immunosupresyjnego i w grupie dzieci z tzw. wielochorobowością przebieg faktycznie bywa ciężki nawet zagrażający życiu. W pozostałej przeważającej grupie dzieci COVID-19 ma zwykle przebieg łagodny lub umiarkowanie ciężki. Problemem może jednak być nie sam COVID, a to czy nie dojdzie u dziecka do powikłań późnych w postaci zespołu wieloukładowej reakcji zapalnej określanej od nazwy angielskiej skrótem PIMS ( ang. pediatric inflammatory multisystem syndrome ). PIMS jest bardzo dewastującą organizm dziecka chorobą. Może rozwinąć się wkrótce po zachorowaniu, miesiąc, a nawet od trzech do czterech miesięcy po chorobie. To jest bardzo tajemnicza choroba. Wynika ona z głębokich zaburzeń immunologicznych do których prowadzi przebyte zakażenie SARS-CoV-2, które skutkują uogólnioną, niekontrolowaną reakcją zapalną. Reakcja może dotyczyć mięśnia serca, płuc, przewodu pokarmowego, a czasami układu nerwowego , ale też innych równocześnie atakowanych narządów czy układów. Wydaje mi się, że powinniśmy uświadamiać rodziców, że powinni się szczepić i równocześnie podkreślać nie tylko to, że choroba może mieć ciężki przebieg, ale również jakie mogą być jej bardzo poważne powikłania.

Ile dzieci ma takie powikłania?

– Na początku tego miesiąca mieliśmy jedno dziecko z tym zespołem po covidowym, a dzisiaj już mamy siedmioro. Mieliśmy taki moment, kiedy hospitalizowanych w naszym szpitalu było ich nawet dziesięcioro. Jesteśmy tym bardzo zaniepokojeni, bo choć wiemy, jak postępować w tej chorobie, to nie wiemy jakie jeszcze będzie on miał następstwa. To jest dewastacja układu immunologicznego pacjenta wynikająca z zakażenia COVID-19. Jeśli w kontekście szczepień nagłaśnialibyśmy właśnie skutki tego zespołu pocovidowego PIMS, to może rodzice by zrozumieli, że nawet jeśli ich dziecko chorowało skąpo objawowo czy bezobjawowo, to i tak ten zespół może się rozwinąć.

Jakie objawy daje zespół pocovidowy i co powinno zaniepokoić rodziców?

– Przede wszystkim wysoka gorączka, niereagująca na antybiotyki, wysokie wskaźniki laboratoryjne stanu zapalnego. Następnie pojawiają się różne wysypki skórne, zmiany na śluzówkach, wymioty czy biegunki, zajęcie nerek, aż do niewydolności krążenia i/lub niewydolności układu oddechowego. Jak już mówiłam, PIMS jest chorobą dewastującą organizm chorego dziecka i przez to musi być traktowany jako bardzo niebezpieczny. Takie dziecko jest bardzo ciężko chore i musi być szybko diagnozowane i leczone w szpitalu .

Fot. Zdjęcie poglądowe/ Pexels

Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments